Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki

czwartek, 11 czerwiec 2015 10:10

Radca stanu

Świat Książki odświeża właśnie cykl o najpopularniejszym rosyjskim detektywie zza naszej wschodniej granicy, Eraście Fandorinie, przez niektórych zwanym rosyjskim Sherlockiem Holmesem. I choć zwykle również się ku tej opinii skłaniam, „Radca stanu" poddaje w wątpliwość talenty tego moskiewskiego urzędnika do specjalnych poruczeń.

Rok 1891. W Rosji coraz głośniej słychać o terrorystach-rewolucjonistach, działających pod nazwą Grupa Bojowa. Działając pod przywództwem niejakiego Grina, bezwzględnego, ale i szczerze wierzącego w słuszność bezpardonowej walki, atakują najwyższych państwowych urzędników. Kiedy ich ofiarą pada generał Chrapow, do akcji wkracza Fandorin, bo to on właśnie miał nad dostojnikiem sprawować pieczę. Ścigając rewolucjonistów wplątuje się przy okazji w romans z uroczą nihilistką i odkrywa, że carskie władze ścigające morderców również nie mają czystych rąk. Niespodzianka!

„Radca stanu" to siódmy z kolei tom cyklu o Fandorinie, ale jego samego jest tu niestety znacznie mniej niż w pozostałych powieściach. Znaczna część fabuły skupiona jest na Grinie, a rozdziały poświęcone Erastowi wcale nie pokazują, że jest jednym z najzdolniejszych i najbystrzejszych śledczych w tej części świata. Wręcz przeciwnie, wydaje się nieco zagubiony, mało przewidujący i naiwny, zarówno w ocenie ludzi, z którymi przychodzi mu współpracować, jak i przeciwników. Nie wspominając o dwóch femme fatale stających mu na drodze. To ostatnie przynajmniej bardzo nie zaskakuje. Dandys Fandorin zawsze miał słabość do kobiet, która nie przekładała się niestety nigdy na nadmierną wobec nich śmiałość. O rozumieniu kobiecej natury nie wspominając.

Generalnie powieści o detektywie można podzielić na dwie kategorie – te, w których ściga przestępców politycznych oraz te, gdzie zabójcy działają, że się tak wyrażę, „prywatnie" i z pobudek stricte osobistych. Zdecydowanie lepiej wypadają te drugie, warto wspomnieć choćby „Lewiatana", którego można porównać do niektórych książek Agathy Christie. W przypadku pierwszej grupy, którą reprezentuje właśnie „Radca stanu", więcej jest odniesień do historii i polityki niż do kwestii prowadzonego śledztwa. Odbiór książki w dużej mierze zależy więc od nastawienia czytelnika, jakiego rodzaju prozy oczekiwał, sięgając po daną pozycję.

Sama warstwa historyczna została przedstawiona w powieści bardzo dobrze i przekonująco, w charakterystycznym dla Borisa Akunina lekkim stylu, który przy tym nie deprecjonuje czasem brutalnych, a czasem zwyczajnie przygnębiających konkluzji na temat ludzkiej natury i realiów życia w Rosji pod koniec XIX wieku. Zwłaszcza w odniesieniu do powszechnie panującej korupcji i kumoterstwa, co podkreśla dość gorzkie zakończenie powieści.

Niestety, o ile pod względem wizualnym nowe wydanie książki prezentuje się bardzo dobrze (choć te poprzednie również miały specyficzny, oryginalny styl), o tyle podczas lektury rażą pojawiające się co pewien czas literówki, a nawet błąd ortograficzny („opóścił" na stronie 53). Tego typu „niespodzianki" nie powinny zaskakiwać czytelnika, zwłaszcza gdy sięga po książkę znanego i dużego wydawnictwa.

Podsumowując, mając na uwadze cały cykl o Eraście Fandorinie, „Radca stanu" wypada dosyć blado, choć nadal jest to porządny i przyzwoicie poprowadzony kryminał retro z wątkiem politycznym w tle. Polecam fanom gatunku, ale jeśli dopiero chcecie rozpocząć przygodę z prozą Borisa Akunina, zachęcam do sięgnięcia po inne jego powieści, jak choćby „Lewiatana" czy „Nefrytowy różaniec".

Katarzyna Chojecka-Jędrasiak

Dział: Książki
czwartek, 11 czerwiec 2015 01:23

Premiera: "Sny bogów i potworów"

Nakładem wydawnictwa Amber nareszcie ukazała się długo oczekiwana kontynuacja trylogii "Córka dymu i kości" – pełnej piękna, tajemnic, bólu, zawiedzonej miłości, wyborów niemożliwych do dokonania i odwiecznej wojny, bez której życie zamiera. Kolejna część swoją premierę będzie miała już w lipcu!

Dział: Książki
środa, 10 czerwiec 2015 17:31

Wszystko jest mitem

Każdy z nas kiedyś umrze- to niezaprzeczalny fakt. Chcielibyśmy wierzyć, że jesteśmy tymi "wybranymi" przez los ludźmi, kimś, kto podbije świat. Niestey, życie pisze inne scenariusze, często bardziej bolesne i smutne. Proza życia, tak niektórzy nazywają to zjawisko. Wszystko jest mitem!

Pierwsze, co rzuca się w oczy przy bliskim spotkaniu z książką Wojciecha Piotrowskiego to mrok, a jednocześnie magnetyczne, dzikie ślepia, wpatrujące się w czytelnika z okładki. Nasuwa mi to skojarzenie z pewnym przysłowiem- "człowiek człowiekowi wilkiem". I jak się okazuje, zbyt wiele prawdy w tych słowach.

Przyciągający spojrzenie front to nie wszystko, co zaintrygowało mnie w owym zbiorze nowel. Jak czytamy opis wydawnictwa: "Dzisiaj już tylko czytelnik 'naiwny' gotów jest uwierzyć w 'szczęśliwe historie'. W czasach postmodernistycznej totalnej samotności jednostki, często narażonej na rozczarowanie, nie ma miejsca na snucie optymistycznych opowieści". Cóż... czyż można odmówić książce, która zaprezentowana została w taki sposób? Nie. W tych słowach kryje się prawda, coś, w co ja osobiście wierzę. A lektura książki tylko utwierdziła mnie w tym, że... Wszystko jest mitem, ba, wręcz fraszką. Nie martwcie się jednak, nie sądzę, aby ów utwór zniszczył czyjś światopogląd.

Zbiór (a właściwie zbiorek, zważywszy na naprawdę małą ilość stron) otwiera nowela pt. "Wózek"; jest to jeden z siedmiu "drobiazgów" i od razu wprowadza czytelnika w sielską atmosferę zwykłego poranka na wsi- aż ma się ochotę powiedzieć "dzień jak co dzień". Niestety, dla niektórych to będzie jedna z wielu leniwie przemijających dób, zaś dla innych... ostatnie chwile. Zwróciłam uwagę na ten utwór nie tylko dlatego, że występuje zaraz po otworzeniu książki- po pierwsze, dzięki niemu wiedziałam, co mogę napotkać w kolejnych nowelach. Po drugie, autor na zaledwie siedmiu stronach zawarł to, co nieustannie (można powiedzieć) mnie martwi: dziś jesteś, jutro Cię nie ma. Nikt nie wie, ile pozostało mu czasu, tu, na ziemskim padole; oczywiście, przecież nikt Kostuchy nie oszuka, nie ma szans. Wyobrażamy sobie jednak, że Ten Dzień, dzień przejścia na Drugą Stronę nadejdzie, gdy będziemy już gotowi- odchowane dzieci, wybrane miejsce na cmentarzu, pozałatwiane ostatnie sprawy. Sami zdajecie sobie sprawę, że to oszukiwanie siebie, prawda? Śmierć nie czeka, nie pyta, zabiera tych, których wyznaczył ktoś na górze. Zastanowiła mnie ta nowela. Dlaczego? Rozmyślałam, czy autor chciał w ten sposób dać nam znać, abyśmy żyli tak, jakby jutro miało nie nadejść? Czy może chodziło mu wyłącznie o przekaz- "umieramy, wszyscy, więc Ty też umrzesz! " ?

Najbardziej do gustu przypadła mi właśnie nowela "Wózek", "Wilki", "Kościół Świętego  Stanisława", "Ślad"; czytając niektóre z nich miałam wrażenie, jakbym czytała o swojej miejscowości- takiej, gdzie to każdy zna każdego, a sąsiedzi lubią wścibiać nos nie w swoje sprawy. Gdzie zazwyczaj nuda paraliżuje młodych. Małe, senne, zdecydowanie zwyczajne. I o tym są te historie- krótkie, życiowe. Siłą tej książki jest to, jak wielki ładunek emocji niesie z pozoru obojętna narracja. Myślimy o kimś "szary, nudny człowieczek, szczęśliwy dzięki błogosławionej niewiedzy o tym, jak wygląda prawdziwe cierpienie". Pan Piotrowski depta te stereotypy, bowiem za każdym ludzkim istnieniem kryje się jakaś historia, mniej lub bardziej smutna, może podnosząca na duchu. Ktoś niepozorny mógł przejść prawdziwe piekło. Ktoś szczęśliwy może codziennie zakładać swoją maskę. Proza życia, proza życia.

Pięćdziesiąt stron to niewiele, ale mi w zupełności wystarczyło, by... poznać tajniki zwykłego życia. Dziwnie brzmi? Autor niczego nie upiększa, nie snuje fantazji; pokazuje ludzki żywot takim, jakim jest. Poznajemy historie kilkorga bohaterów i mimo, że niektóre nowele mają jasne zakończenie, to część jest swego rodzaju prezentem od autora- możemy sami dopisać sobie koniec, nie ma bowiem jednoznacznego rozstrzygnięcia.

Podziwiam pana Wojciecha Piotrowskiego za to, że w tak niewielkiej książeczce umieścił tyle emocji, zmuszając czytelnika nie tylko do przemyślenia tego, co czyta, ale również do refleksji nad własnym życiem. Wszystko jest mitem, być może to prawda; my, ludzie, musimy jednak w tym micie trwać, utrzymując mydlaną bańkę marzeń przy życiu.

Wiem, że zbiory nie należą do ulubionych lektur. Wierzę jednak, że skusi Was okazja przeczytania niezwykłej książki o zwykłym, ludzkim losie.

Dział: Książki

W związku z premierą książki „Takeshi 2. Taniec tygrysa" Fabryka Słów organizuje spotkanie autorskie.

wtorek, 09 czerwiec 2015 12:47

Następczyni

„Następczyni" to już czwarty tom serii „Rywalki", ale tak właściwie, to chyba raczej pierwszy tom rozpoczynający nowy cykl. Tym razem to nie America jest główną bohaterką, a jej córka, która podczas eliminacji ma za zadanie odnalezienie przyszłego księcia.

Księżniczka Eadlyn w przyszłości zostanie samodzielnie rządzącą królową. Dziewczyna pogodziła się z losem i bardzo pilnie przygotowuje się do swoich obowiązków. Problem jednak polega na tym, że nie zauważa jak bardzo bywa egoistyczna, a egoizm nie jest pożądaną cechą przyszłego władcy. Okazuje się, że oczy otworzą jej dopiero eliminacje i pobyt w zamku chłopców, których z początku nienawidzi z całego serca.

Powieść Kiery Cass to z definicji dystopia, ale... moim zdaniem trylogia „Rywalki" opowiadała raczej historię „Kopciuszka" tylko w znacznie bardziej dziewczęcy sposób niż oryginał. „Następczyni" również pokazuje problemy dojrzewającej nastolatki, o ograniczonej wolności i swobodzie wyborów. Bunt i własne pragnienia niekiedy przysłaniają Eadlyn wszystko inne. Całość natomiast została przedstawiona w otoczce pałacu, bali i pięknych sukni.

Młodzieżowa seria Kiery Cass wzbudza wiele kontrowersji. Spotkałam się zarówno z opiniami wychwalającymi ją pod niebiosa jak i zdaniem, że książki są naprawdę marne. Jeżeli ktoś sięga po nią z nadzieją na cudownie skonstruowaną dystopię, to niestety ma pełną szansę się zawieść. „Rywalki" to seria dla nastoletnich dziewczyn - tak jak wspomniałam wcześniej, historia niemalże „Kopciuszka".

Wydaje mi się, że nastolatki szukające romantycznej powieści w niecodziennym klimacie twórczością Kiery Cass będą zachwycone. Ja sama szukałam lekkiej, wciągającej lektury i tak właśnie odebrałam „Następczynię", którą czytało mi się rewelacyjnie szybko i z przyjemnością. Nie zaprzeczam, że to powieść czysto rozrywkowa, ale moim zdaniem zdecydowanie nie jest to powód by ją przekreślać - niekiedy nawet wręcz przeciwnie.

Sympatycznie skonstruowana historia posiada otwarte zakończenie. Oznacza to zapewne, że pojawią się kolejne tomy - i dobrze! Uważam, że seria jest warta kontynuowania, bo każdy potrzebuje kilku chwil, w ciągu których może oderwać się od rzeczywistości i przenieść do zupełnie innego, pozbawionego jego własnych problemów świata. Z przyjemnością dowiem się w jaki sposób dalszy przebieg eliminacji wpłynie na dumną księżniczkę Eadlyn i czy stanie się dzięki nim bardziej podobna do swojej matki. Każdemu kto szuka lekkiej, dziewczęcej lektury, „Następczynię" chętnie polecę - dla wielbicieli powieści dystopicznych lub typowego fantasty książka zdecydowanie się nie nadaje.

Dział: Książki
niedziela, 07 czerwiec 2015 19:33

Gretel i ciemność

Często przy doborze danej lektury kierujemy się detalami: ilustracją, opisem, chwytliwym tytułem, itp. Wybieramy po części w ciemno i albo dostajemy coś co spełnia nasze oczekiwania, albo coś co je przekracza i to w sposób, którego nie podejrzewaliśmy. Możemy więc być totalnie zachwyceni albo jeszcze mocniej zawiedzeni.
W przypadku książki Gretel i ciemność hasłem klucz, które podziałało na moją wyobraźnię było imię zawarte w tytule. Skierowało ono moją wyobraźnię ku baśniom braci Grimm, choć w sumie nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.
Zdarza się, że po przeczytaniu książki myślę o niej jeszcze przez kilka dni i trudno mi doprecyzować, co chciałabym na jej temat powiedzieć. Stopniowo szczegóły układają się w całość i w duchu się dziwię, jak w trakcie czytania mogłam nie powiązać jednego z drugim.
Specyfikę baśni Grimmów zna chyba każdy. Choć historie te wciągają i fascynują, nie poleciłabym ich młodszemu czytelnikowi, bo stosowane w nich rozwiązania są okrutne, krwawe i choć wszystko pozornie kończy się w miarę dobrze, to przebieg fabuły mocno zapada w pamięć. Nietrudno się w nich dopatrzeć skaz moralnych, odwołań do ludzkiej seksualności, dewiacji i upodobania do czynienia okrucieństw.
A przecież baśń ma wpływać na wyobraźnię i intelekt. Ma rozwijać, dawać wzorce zachowań i postępowania, uczyć, że dobro jest nagradzane, a zło karane. Świat baśni można dowolnie zmieniać na swój własny użytek i kreować go tak, byśmy czuli się w nim dobrze i bezpiecznie, bo zdarza się, że to świat baśni właśnie jest jedynym ratunkiem i azylem. Pomaga on radzić sobie z trudnościami w życiu, z problemami dorastania i tymi związanymi z poszukiwaniem własnej tożsamości.
Na tych właśnie tezach w dużej mierze opiera się fabuła, jak dla  mnie zjawiskowej i genialnej w swej prostocie, powieści Elizy Granville.
Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, które z czasem coraz mocniej się przenikają, by w finale stać się spójną całością.
Wiedeń, rok 1899, koniec wieku.
Słynnemu psychoanalitykowi Josefowi Breuerowi, koledze Freuda po fachu, trafia się dziwny przypadek: młoda dziewczyna z ogoloną głową, w złym stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym. Twierdzi, że niczego nie pamięta, nie ma uczuć ani potrzeb, bo jest maszyną. Zaintrygowany lekarz przyjmuje dziewczynę pod swój dach i stara się poznać przyczyny takiego zachowania, a co za tym idzie tożsamość nieznajomej.
Nazistowskie Niemcy, lata 40. XX wieku.
Mała Krysta jest trudnym dzieckiem. Osierocona przez matkę, pozbawiona uwagi ojca, zapracowanego lekarza, skazana na kolejne opiekunki z przypadku, dziewczynka sprawia kłopoty sobie i innym. Jest bardzo młoda, dlatego trudno jednoznacznie stwierdzić, czy otaczająca ją rzeczywistość jest dla niej czytelna. Dorośli, zwłaszcza opiekujące się Krystą kobiety, wydają się jej wiedźmami, które krzywdzą dzieci. Każdy przejaw złego traktowania przez innych, Krysta wplata w baśnie, które kiedyś opowiadała jej lubiana przez nią Greet. Pozbawiona jedynej osoby, która ją w miarę rozumiała, Krysta sama zaczyna tworzyć baśnie, by w ten sposób ocalić siebie i swoją tożsamość. Z dziecięcych wynurzeń wyłania się świat okrutny i brutalny, w którym takie pojęcia jak moralność, współczucie czy humanitaryzm, już od dawna nie istnieją.
Ciemne i wstydliwe karty historii II wojny światowej nabierają tutaj zupełnie innego wymiaru.
Mimo że po przeczytaniu całości, mogę śmiało stwierdzić, że książka podobała mi się bardzo, bardzo, to na początku czytało mi się ją trudno. Dwie przeplatające się perspektywy uniemożliwiały wyłapanie głównych wątków i bohaterów, a płynne przechodzenie ze świata ludzi do świata baśni dezorientowało.
Powieść ta jest trochę jak rebus, zagadka. Właściwie o niczym nie mówi się tutaj wprost, ani nie nazywa się rzeczy po imieniu. Opowiadanie o wojnie i jej okrucieństwach za pomocą metafor i aluzji powoduje, że tylko uważny i w miarę znający historię XX wieku, zrozumie, o czym jest ta książka. Tak naprawdę każdy szczegół: określenie, swobodnie wypowiedziana nazwa miasta, czy opis, są bardzo istotne. Podczas lektury sama kilkakrotnie posiłkowałam się Internetem, celem wyjaśnienia pewnych wątpliwości.
Finał powieści może się wydawać zbyt uproszczony, ale mnie bardzo się spodobał i nie wiem, może jestem mało domyślna, ale nie przewidziałam zupełnie, że tak się to rozwiąże. Tym bardziej jestem zauroczona i zadowolona z lektury.
Opowiadać o wojnie językiem baśni, zgrabnie wplatając w całość aluzje i metafory, sprawiając, że czytanie staje się dla czytelnika zagadką do rozwiązania, to moim zdaniem swoisty kunszt, który nie każdy autor posiada. Życzyłabym sobie i innym czytelnikom lubiącym książki trudne, więcej takich pozycji, jak Gretel i Ciemność i mam nadzieję na kolejne powieści spod pióra tej autorki.
Książka nie pozostawia czytelnika obojętnym i skłania do własnych poszukiwań oraz do refleksji. Coś niesamowitego. Polecam i zachęcam.

Dział: Książki
niedziela, 07 czerwiec 2015 13:21

Przeklęci

Zwykłam myśleć i mówić, że urodziłam się w niewłaściwych czasach. Za przeznaczenie swoich narodzin uważam raczej okres romantyzmu, czas powieści gotyckich i – z perspektywy czasu – żałośnie ckliwych i na poły tylko mrocznych historii oraz bardziej śmiesznych, niż wyrafinowanych dandysów. Kiedy więc trafiłam na nowy tytuł Joyce Carol Oates – „Przeklęci" – reklamowany jako „znakomita powieść gotycka", nie mogłam się oprzeć. Bo czyż istnieje lepsza rekomendacja dla spragnionego fana wymarłego gatunku literackiego, niż nowa-stara formalnie historia o intrygującym tytule, spisana przez autorkę, którą od lat już postrzega się jako jedną z czołowych kandydatek do Nagrody Nobla?

Okładka powieści nie zapowiada nawet w najmniejszym stopniu mroku kryjącego się na jej kartach. Oto kobieta ukazana od wysokości nosa do bioder, ubrana w zwiewną błękitną suknię z kwiecistym ornamentem w miejscu paska i widocznymi szwami kreacji, stojąca na tle szarej ściany – być może grobowca. Skręcone pasmo ciemnych włosów opada na zarumieniony policzek. Zdjęcie przenikają jeszcze cienie grafiki ogołoconych z liści drzew. Te drzewa-pędy zaczynają dopiero budzić niepokój. Ale to tylko kropla z emocji, które znaleźć można w samej książce.

Początek XX wieku, Princeton w stanie New Jersey, miejsce, w którym swoją siedzibę ma jeden z najbardziej renomowanych uniwersytetów świata; ale również dom wielu dystyngowanych osobistości. Czy jednak zupełnie gładkich i bez skazy? Kolejkę dramatycznych wydarzeń rozpoczynają mroczne sny, w których szacownych obywateli Princeton nawiedzają zmarli, upiory i strzygi. Lecz nie to stanowi kwintesencję Klątwy, o której to społeczność boi się wypowiadać na głos. Wkrótce w mieście pojawiają się tajemnicze postacie, co do których większość zgadza się, że posiadają nieprzeciętny urok i wyszukane maniery – tylko dlaczego każdy kto spogląda na szacownego jegomościa widzi go inaczej? – a na elitę princetońskich rodzin spada ciężar demonicznego przekleństwa. Gdy piękna Annabel Slade zostaje uprowadzona sprzed ołtarza, a w graniczących z miasteczkiem lasach budzi się podziemny świat, nikt już nie ma wątpliwości, że niewysłowione zbierać będzie okrutne żniwa. Nikt jednak nie wiem, jak bardzo okrutne...

Poza faktem, że powieść reklamowana jest jako historia gotycka, zawiera również na obwolucie rekomendację Stephena Kinga, który wypowiada się o niej, używając tak mocnych słów, jak: „intensywna", „wyzywająca", „przewrotnie zabawna" czy „hipnotyzująca". Nikt ani nic nie jest jednak w stanie przygotować czytelnika na to, co znajdzie po rozwarciu sztywnej okładki. Bo chociaż „Przeklęci" należą zdecydowanie do powieści czerpiących z nurtu gotyckiego, to są również misterną konstrukcją w ogólnym ujęciu literatury.

Kompozycyjnie należałoby uznać tę historię za multiszkatułkową. Z jednej bowiem strony Oates tworzy postać historyka, który jest autorem „Przeklętych" jako dzieła pretendującego do miana historycznego i autentycznego zbioru, a z drugiej zaś strony tenże badacz nie tylko rekonstruuje wydarzenia, ale i uzupełnia je o zapiski bohaterów. Akcje prowadzone są z perspektywy to jednego, to drugiego bohatera, z których każdy ma odrębne spojrzenie na fabułę – akcentując bądź wątpiąc w wątek fantastyczny – oraz wskazuje na kolejne formy zapisków: listy, dzienniki, notki. Postać historyka wraca w formie raczej krótkich, wtrąconych rozdziałów i komentuje wiarygodność bądź potencjalność wydarzeń.

Formę powieści gotyckiej uznałabym raczej za sztafaż dla opowieści, która tylko pozornie traktuje o zjawiskach nadprzyrodzonych. W rzeczywistości Oates wybrała na temat swojej powieści nie tyle demoniczne moce, co analizę społeczno-polityczno-kulturową XX-wiecznych Stanów Zjednoczonych. Przez tekst przewijają się wątki rozwoju nurtu socjalistycznego, równouprawnienia rasowego, wolności kobiet oraz potyczki z zakresu władzy, dotyczące zarówno rozgrywek na arenie zarządców uczelni wyższej jak i całego narodu amerykańskiego – jego kolejnych prezydentów i polityków.

Jakby tego było mało, co wprowadza dodatkowy zamęt w kwestii granicy pomiędzy realnością a fikcją, Oates przywołuje całą gamę znamienitych postaci historycznych. Na kartach „Przeklętych" pojawiają się między innymi Theodore Roosevelt, Grover Cleveland, Upton Sinclair czy Jack London – a to tylko garstka z przywoływanych nazwisk. Jedynie osoby zaznajomione z historią Stanów Zjednoczonych i jej postaciami będą w stanie rozgraniczyć, gdzie kończy się historia a zaczyna fikcja. Muszę przyznać, że ja miałam z tym sporo problemów i nie raz musiałam sięgać do różnorodnych encyklopedii.

Zresztą nie tylko fakty/wymysły wymagają naukowej kontroli. Bohaterowie „Przeklętych" odwołują się do zagadnień największych umysłów filozofii, prowadząc ze sobą dysputy bądź określając życiowe stanowiska. Niestety, jeżeli ktoś nie oddawał się nigdy lekturze podobnych tekstów bądź też nie studiował ich z przymusu obranego kierunku, może mieć problem ze zrozumieniem całości. Niektóre wydarzenia bowiem bazują na zgrzycie pomiędzy faktycznym przesłaniem a ich odbiorem przez postaci.

W warstwie technicznej książki znaleźć można znacznie więcej smaczków. Bardzo często do historii opowiadanych przez bohaterów włącza się historyk-narrator w formie przypisów. Dodatkowo autorka wyraźnie ingeruje w formę czcionki (skądinąd nieznośnie małej), to podkreślając to stosując kursywę w odniesieniu do wybranych fraz lub wyrazów. Nie potrafię niestety stwierdzić, jakie znaczenie – poza podkreśleniem ich istotności – próbowała przez to autorka uzyskać.

„Przeklęci" nie zawsze są, niestety, literaturą fascynującą. Z pewnością trzeba mieć do niej całe pokłady cierpliwości Bo chociaż nie można odmówić Carol najwyższej klasy umiejętności posługiwania się językiem czy stylizowania na literaturę gotycką; nietuzinkowych metafor (śnieg jako ornament powietrza pozostanie w mojej pamięci na zawsze) i porównań oraz ogólnej barwności tekstu, to całość potrafi nudzić i irytować (i to w nie w tych fragmentach, w których narrator przestrzega czytelnika przez nieciekawością swojego wywodu i daje przyzwolenie, by go pominąć – bez straty dla całości, jak zapewnia –, co sądzę jest wierutną bzdurą i krygowaniem się postaci). Zdaje się, że powieść skomponowana jest sinusoidalnie. Zaczyna się dość emocjonalnie przeciętnie, później zainteresowanie rośnie, a gdy osiągnie swój zenit znowu stopniowo spada, by za chwilę się podnieść i tak aż do zaskakującej puenty opowieści.

Z pewnością także pełną przyjemność z lektury będą czerpać jedynie ci, którzy z powieścią gotycką są zaznajomieni. „Przeklęci" odnoszą się do sztandarowych przedstawicieli tego gatunku, jednak nie są to nawiązania jawne i bezpośrednie, podane na tacy.

„Przeklęci" należą do kręgu literatury ambitnej, wymagającej całej gamy kompetencji z zakresu wiedzy historycznej, filozoficznej i literackiej. Zdecydowanie nie jest to też lektura na jedno posiedzenie, a miesięczne dawkowanie kolejnych treści. Jest to z pewnością dzieło wybitne, które w swej misternej konstrukcji należałoby porównać do najbardziej docenianej literatury klasycznej – i tak jak jej przedstawicieli, „Przeklętych" można jedynie pokochać bądź znienawidzić. Niemniej, chociaż nie jest to literatura lekka i łatwa w odbiorze, o to zarówno amatorzy dzieł o nacechowaniu historyczny, filozoficznym, społecznym, obyczajowym jak i noszących znamiona inteligentnego dowcipu ją docenią. Ja jestem pod wielkim wrażeniem i z niecierpliwością oczekuję ostatecznego przyznania Joyce Carol Oates momentu przyznania Nagrody Nobla. Bo, co do tego, że takie wydarzenie nastąpi nie mam żadnych wątpliwości.

Dział: Książki
czwartek, 04 czerwiec 2015 01:01

Fragment: "Srebrzyste wizje"

ANNE BISHOP

SREBRZYSTE WIZJE
Inni – tom trzeci

Rozdział 1

Czwartek, 10 maja
Meg Corbyn weszła do łazienki na zapleczu biura łącznika z ludźmi i starannie rozłożyła przyniesione ze sobą przedmioty. W myślach nazywała je przyborami do wieszczenia: środek antyseptyczny, bandaże i składana srebrna brzytwa z dekoracyjnie grawerowaną rączką; po jednej stronie zdobiły ją liście i kwiaty, a po drugiej, zwykłymi literami, wypisano jej oznaczenie – cs75. Przez dwadzieścia cztery lata Meg nosiła je zamiast imienia.

Dział: Książki

Regulamin konkursu na przedstawienie świata z książek z cyklu Takeshi Mai Lidii Kossakowskiej

Jak wyobrażasz sobie świat, w którym dzieje sie akcja książek "Takeshi. Cień śmierci" oraz "Takeshi. Taniec tygrysa" autorstwa Mai Lidii Kossakowskiej.

Dział: Prasa
wtorek, 26 maj 2015 14:25

Łotr

Bernard Cornwell, znany z tworzenia genialnych powieści historycznych, czasami miewa pomysły również na inne, nieco bardziej współczesne książki. „Łotr" to dramatyczna historia, wypełniona wątkami romantycznymi z nutą kryminału w tle.

Najbardziej znanym cyklem powieści Bernarda Cornwella są przygody angielskiego żołnierza Richarda Sharpe'a, rozgrywające się w czasach napoleońskich. Ukazało się dotąd 21 powieści oraz 3 zbiory opowiadań wydanych w ponad 10 milionach egzemplarzy. Pomysł na Sharpe'a zrodził się w zimie 1980 roku. Początkowo autor zakładał, że napisze dziesięć lub jedenaście książek, jednak czytelnicy skłonili go do kontynuacji serii. Bibliografia pisarza jest jednak znacznie bardziej obszerna, a „Łotr" to jedna z nielicznych książek niemalże zupełnie odbiegająca od ukochanej tematyki.

Akcja powieści rozgrywa się po wojnie w Zatoce, kiedy to Irak zajął Kuwejt. Cały świat, z zapartym tchem, obserwuje działania Saddama Husseina. Paul Shanahan prowadzi w Belgii zakład zajmujący się naprawą łodzi. Niedawno zakończył związek, a jego życie wchodzi na nowe tory. Niespodziewanie jednak otrzymuje zadanie od swoich byłych pracodawców, a wraz z nim powracają wspomnienia. Tak oto rozpoczyna się niebezpieczna, pełna oszustw i tajemnic, przygoda.

Chociaż powieść jest typowo sensacyjna, to jednak pisarz stworzył dla niej bardzo barwne, rzeczywiste tło. Przedstawia historyczne fakty, opisuje sytuację polityczną oraz przybliża działalność organizacji IRA. Czytelnik może więc nie tylko śledzić poczynania Paula, ale również poznać kilka ciekawostek z dziedziny historii nowożytnej.

Szpiedzy, polityka, zawiłe intrygi, a wszystko to przedstawione w świetnej narracji i spisane w doskonałym stylu. Jak zwykle twórczości Bernarda Cornwella nie można niczego zarzucić. Na pozór prosta, wręcz banalna historia, okazuje się być czymś niezwykłym, a tytułowy Łotr niejednokrotnie zaskoczy czytelnika. Co ciekawsze książka ukazała się po raz pierwszy w 1992 roku, Autor więc miał jeszcze świeżo w pamięci ówczesne wydarzenia, które niewątpliwie stanowiły dla niego sporą inspirację.

O tym jak poczytna jest książka świadczyć może choćby fakt, że to już nie pierwsze, polskie wydanie. Bernard Cornwell jest już tak doświadczonym pisarzem, że sprawdza się w każdej dziedzinie literatury. Wydaje mi się, że jednak tym razem, w swoją powieść nie włożył tyle serca co w pozostałe. Być może dlatego jest to książka jedynie bardzo dobrze napisana, a nie cudowna, do pochłonięcia w ciągu jednej nocy, jak większość pozostałych spod pióra mistrza.

Dział: Książki