Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki

piątek, 22 lipiec 2016 13:22

Ślepe stado

Nie powinniśmy się obawiać kosmicznej apokalipsy, jak to przedstawia kino hollywoodzkie w „Armaggedonie” lub w „Dniu zagłady”, a szkoda, bo może taka śmierć byłaby wybawieniem, nagła i nieprzewidywalna, zdecydowanie lepsza od tego, co proponuje John Brunner – powolny skowyt ludzkości.

John Brunner dotychczas w świadomości polskiego czytelnika pojawiał się przelotnie i rzadko. Owszem jego nazwisko widniało wielokrotnie w uznawanych już za klasykę antologiach takich jak „Kroki w nieznane”, „Droga do science fiction. T.3”, „Rakietowe szlaki”, a nawet w nieco nowszych jak „Niebezpieczne wizje”, czy „To, co najlepsze w science fiction. T. 2”, jednak w szerszej świadomości czytelników John Brunner zagościł dopiero za sprawą Wydawnictwa Mag, które w krótkim czasie, bo w ciągu roku, wydało jego trzy powieści. „Ślepe stado” należy wraz ze „Wszystkimi na Zanzibarze” do dylogii, prezentującej przejmującą wizję ekologicznej zapaści w bardzo eksperymentalnej, by nie napisać ekscentrycznej, formie.

„Ślepe stado”, to wyjątkowa, ale niełatwa lektura. Zawsze w tym momencie recenzji opisuje fabułę książki, nakreślając główne wątki i tematykę. W przypadku tej powieści jest to trudne, ponieważ dzieło Brunnera prawdę powiedziawszy, nie ma kształtu typowej powieści. Książka podzielona jest na miesiące, kreślące obraz jednego roku z życia Amerykanów. Miesiące natomiast podzielone są na krótkie, zatytułowane wycinki fabularne. Oczywiście, aby czytelnikowi nie było za łatwo zapoznać się z treścią, czasami pomiędzy te wycinki, autor wplótł jeszcze krótkie adnotacje, przypominające flesze telewizyjne lub krótkie wycinki z gazet. Ten chaos początkowo jest trudny do ogarnięcia, tym bardziej, że akcja książki nie skupia się wokół jednej, lecz wielu postaci, ciężko więc się początkowo zorientować, które z nich będą kluczowe dla fabuły. A o czym jest „Ślepe stado”?

Powieść Brunnera to męcząca i zatrważająca wizja Ziemi, doszczętnie zniszczonej przez człowieka. Świat cierpi z powodu wyeksploatowania środowiska naturalnego, ale znaczenie bardzie w wyniku niefrasobliwej, nieodpowiedzialnej polityki, pozwalającej wielkim firmom na dewastację środowiska. Nieprzemyślane poczynania koncernów doprowadziły do ruiny gleby, która zatruta, nie chce dawać plonów, powietrze jest zanieczyszczone tak bardzo, że ludzie muszą poruszać się w maskach filtrujących, z nieba padają kwaśne deszcze, Morze Śródziemne jest martwe, w innych wodach morskich czyha niebezpieczeństwo związane z niewłaściwie składowanymi środków biologiczno-chemicznych, a na tle tej permanentnej ekologicznej dystopii, śledzimy codzienne życie zwykłych ludzi, którzy po prostu starają się przetrwać. Strona po stronie męczymy się razem z bohaterami, którzy po prostu próbują „normalnie” żyć w niezdrowym otoczeniu. Należy pamiętać, że „Ślepe stado”, to dytopia, dlatego za każdym razem, gdy wstępuje w czytalnika nadzieja, że może jednak jest ratunek, nadzieja, to następuje efekt martinowski – nie ma nadziei. Śledząc zmagania Austina Traina (przedstawiciela „nie-ślepych” świadomych obywateli), Peg Mankiewicz (zagubionej dziennikarki), rodziny Bamberleyów (generalnie w większości plutokratycznych hipokrytów), Lucy Ramage (wolontariuszki Globe Relief), Douga McNeila (zrezygnowanego internisty) i wielu wielu innych, widzimy jak daleko degradacja środowiska ma wpływ zarówno na życie codzienne, jak i na wielkie polityczne rozgrywki. Towarzysząc im w ich codziennych trudach, nagle uświadamiamy sobie, że głównym bohaterem nie są ci pokrzywdzeni ludzie, ale środowisko, ponieważ Brunner skupia się tak naprawdę na śmierci Ziemi, która podobnie jak zarażony organizm w swoich agonalnych podrygach próbuje pozbyć się tego, co ją zabija – ludzi.

„Ślepe stado”, to z jednej strony przesadzona i przerysowana wizja świata, w którym ludzkość doprowadziła swoim bezrefleksyjnym działaniem do takiego zatrucia wszystkiego, że czyste powietrze, woda, żywność, jest bajkowym wspomnieniem. „Normalne” życie jest tak odległym widmem, że wręcz legendarnym. To właśnie Austin Train jest tym, „prorokiem”, nosicielem dobrych wspomnień, który stara się otworzyć oczy ludziom, przypomnieć im, że życie mogłoby wyglądać inaczej. Jednak to jest, jak już wspominałam, dystopia. Brunner jest zdecydowanym defetystą i swoją krytyką smaga wszystkich, nie dając im, jak na przykład Paolo Bacigalupi, nadziei, że człowiek się dostosuje, wyewoluuje („Ludzie piasku i popiołu”) lub wykorzysta technikę i genetykę, by ujarzmić przyrodę („Nakręcana dziewczyna”). Z drugiej strony jest to wielki, krytyczny manifest przeciw amerykańskiemu stylowi życia. Brunner dosadnie i bezpośrednio krytykuje konsumpcjonizm białego człowiek,plutokrację korporacyjną, eksportowanie amerykańskiego stylu życia, a także zadufanie Amerykanów, ich izolacjonizm i tą dumę, która nawet im ułatwia cierpienie z godnością. Poza tym zwraca uwagę na marketingowy sukces (ponoć) zdrowej żywności, wykorzystywanie lęków społecznych, nadużywanie działań firm ubezpieczeniowych, szkodliwość działań akcji humanitarnych, ekspansjonizm i konformizm, a przede wszystkim wytyka ciemną stronę natury ludzkiej; chciwość, zachłanność i krótkowzroczność.

Książka Johna Brunnera wstrząsnęła czytelnikami w latach siedemdziesiątych, wywołując szok wizją wyniszczonego świata. 44 lata później powieść nie straciła nic ze swojego strasznego wydźwięku, nadal szokuje i przeraża, trzyma w napięciu i zasiewa niepokój. Owszem pocieszający jest fakt, że wiele poprawiło się w ramach ochrony środowiska, ale jednak jeszcze więcej rzeczy się urzeczywistniło; Chińczycy w zatrutym Pekinie poruszający się w maskach, padające roje pszczół, boom zdrowej żywności, awaria reaktora w Czarnobylu i uszkodzenie Fukushimy, a także wiele, wiele innych. Proza Johna Brunnera, pomimo swojej ciężkiej formy, jest fenomenalna. „Ślepe stado” pomimo że minęło tyle lat, nadal jest aktualne i życzyłabym sobie, by było aktualne jeszcze przez wiele dziesięcioleci, ponieważ gdy jego świetność przeminie, oznaczać będzie to, że wszystko, co przepowiedział, urzeczywistniło się.

„Nie można winić ludzi, którzy nie słyszą ostrzeżeń, ale trzeba tych, którzy słyszą i nic nie robią” - to ostrzeżenie Johna Brunnera dla nas, dla ślepego stada.

Dział: Książki
poniedziałek, 18 lipiec 2016 16:49

Czasodzieje. Klucz czasu

Czasem powieść dla młodzieży potrafi wciągnąć na równi z powieścią dla dorosłych, wystarczy wciągająca fabuła, zaskakujący pomysł i po prostu dobre pióro.

Generalnie staram się trzymać z daleka od powieści dla młodzieży. Nie przepadam za nastoletnimi romansami, bohaterami i ich problemami, które szczęśliwie zostawiłam za sobą dobrych naście lat temu. Dla „Czasodziejów” jednak zrobiłam wyjątek. Dlaczego? W pierwszej kolejności dlatego, że mam spore zaufanie do pisarstwa autorek zza wschodniej granicy; często ich powieści odznaczają się nietuzinkowym humorem, lekkim piórem i brakiem truizmów. Po drugie autorka była wielokrotnie nagradzana, w tym również za tę powieść; wystarczy wspomnieć o nagrodzie „EuroCon 2010” (ESFS Awards) w kategorii „Najlepszy debiut”, czy o I miejscu w konkursie „Nowa książka dla dzieci”, przeprowadzonym przez wydawnictwo „Rosman”. A to nie wszystkie powody. „Czasodzieje” zostali naprawdę pięknie wydani; twarda okładka z intrygującą ilustracją, tematycznie spójne akcenty graficzne wewnątrz książki, a także trochę większy format i czcionka, ułatwiające czytanie młodemu czytelnikowi. Właśnie z tych powodów zainteresowałam się tą powieścią, a czy treść ujęła mnie równie mocno, o tym poniżej.

„Czasodzieje” to historia Wasylisy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki o rudych włosach, pasjonującej się gimnastyką artystyczną. Wychowywana jest ona przez rzekomą kuzynkę babci, Martę Michajłownę, w zastępstwie rodziców, którzy porzucili swoją córkę. Dość trudna sytuacja społeczna i ekonomiczna Wasylisy wydaje się, że ulegnie diametralnej poprawie, gdy pojawia się bogaty ojciec. I rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z biednej sierotki, Wasylisa staje się bogatą dziedziczką, przyjeżdżającą do szkoły limuzyną i mieszkającą w okazałej rezydencji. Historia jakby wyjęta z klasycznej literatury dla dzieci, wystarczy wspomnieć „Tajemniczego opiekuna” Jean Webster, czy „Małą księżniczkę” Frances Hodgson Burnett. Nic jednak bardziej mylnego. Wasylisa pomimo nagłego odzyskania rodziny, ojca, a także nie znanego dotąd rodzeństwa, trafia do domu, w którym nie jest ani mile widziana, ani właściwie traktowana, co więcej cała familia okazuje się okropna, tajemnicza i okrutna. Odkrywane powoli sekrety, rodzą kolejne, coraz trudniejsze pytania? Co kryje się za zegarem w bibliotece? Kim była mama Wasylisy? Kto to są czasodzieje i czasomajstrowie? I dlaczego nikt jej nie ufa?

Powieść białoruskiej pisarki, Natalii Sherby, rozpoczyna się tam, gdzie zazwyczaj kończą się powieści dla młodszego czytelnika, a mianowicie biedna sierotka nagle odzyskuje rodzinę i należny jej status społeczny. W „Czasodziejach” jest to punkt wyjścia. Zaskakującym, przewrotnym wręcz pomysłem, jest to, że odzyskana rodzina jest wrogo nastawiona do nowo poznanej członkini rodu Ogniewów. Gdy główna bohaterka trafia do świata równoległego, na Eflarę, co również jest klasycznym elementem powieści fantasy („Przygody Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, cykl Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, czy cykl Świata Czarownic Andre Norton), ponownie wszystko nie jest tak jak powinno; nowo poznani przyjaciele jej nie ufają, czasodzieje pragną ją zabić, wróżki uwięzić lub wykorzystać do swoich gier politycznych, a Norton Ogniew (ojciec) wraz ze swoim potomstwem pragnie ją dożywotnio więzić. Nie zdradzając więcej z fabuły chciałam podkreślić, że jest to powieść dość przewrotna, która zaskakuje permanentną wrogością wszystkich postaci wobec głównej bohaterki. Jest to na tyle mocno zaakcentowane, że czytelnik zdaje sobie nagle sprawę, że oto ta młoda dziewczyna musi nauczyć się podejmować decyzje, ufać własnym sądom, uczyć się na własnych błędach, a pozostawiona bez wsparcia, zmuszona zostaje do samodzielności. Najtrudniejsze dla młodej Wasylisy jest umiejętne rozpoznanie, kto tak naprawdę jest przyjacielem, a kto wrogiem.

Powieść napisana jest sprawnie, lekkim piórem, a fabuła ze swoimi niedomówieniami i zagadkami, wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Jednak w tej beczce miodu, musi być łyżka dziegciu, a mianowicie irytowały mnie nieustające uprowadzenia Wasylisy, a ich sposób przeprowadzania, często był mocno naciągany. Rozczarowana jestem również całkowitym brakiem typowego dla wschodniego pisarstwa fantasy, poczucia humoru, choć w tym przypadku, można to tłumaczyć treścią książki, która skłania się bardziej ku grozie niż humoresce.

Powieść Natalii Sherby „Czasodzieje”, to bardzo dobra powieść dla młodego czytelnika. Główna bohaterka dostaje się do świata, w którym musi poruszać się po omacku, samodzielnie zdobywać wiedzę, doświadczenie, odkrywać prawdę i szacować, kto jest jej prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. A czy nie właśnie na tym polega dorastanie? Autorka wprost chce przekazać młodemu czytelnikowi, że sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, decyzje i ponosimy konsekwencje swoich działań, zarówno te dobre, jak i te złe.

Zdecydowanie jest to warta uwagi powieść, która rozpoczyna wielotomowy cykl „Czasodziejów”.

Dział: Książki
niedziela, 17 lipiec 2016 13:18

"Warcraft: Durotan"

Gry komputerowe nie są mi obce, od najmłodszych lat zagłębiałam się w świat przedstawiony w seriach „Tomb Raider” czy „Resident Evil”, tak jednak jakoś wyszło, że nigdy nie było mi dane zagłębić się uniwersum "Warcraft". Zgodnie jednak z porzekadłem, że nigdy nie jest za późno, postanowiłam rozpocząć swoje obcowanie z tą serią od filmu „Warcraft: Początek”, następnie od książkowego prequelu tej produkcji „Warcraft: Durotan”. Dlatego już na wstępie uprzedzam, że moja recenzja będzie recenzją osoby, która dopiero w ten świat wchodzi.

Od zamierzchłych lat Klan Mroźnych Wilków zamieszkiwał tereny Nagrandu w Draenorze. Kraina była bogata w zwierzynę łowną, a orki żyły w spokoju prowadząc swoje życie. Rodziły się i umierały pod czujnym okiem Duchów Żywiołów. Spokojne czasy odchodzą jednak w zapomnienie. Czas przemian związany jest z pojawieniem się tajemniczego orczego szamana Gul’Dana o przedziwnym zielonym ubarwieniu. To on oświadcza, że Draenor umiera, a wilczy klan ocalić może jedynie przyłączenie się do jego Hordy. Obiecuje on przy tym poprowadzić swoich podopiecznych do krainy pełnej dobrobytu. Dowodzony przez Garada, klan odmawia, jednak przystąpienia do tego sojuszu. Od tego czasu w świecie bohaterów dzieje się coraz gorzej. Garad ginie w dziwnych okolicznościach, a rządy przejmuje jego syn Durotan. Młodemu wodzowi przyjdzie podjąć szereg niełatwych decyzji w bodaj najtrudniejszej epoce w dziejach jego Klanu.

Tytułowy Durotan, główna postać tej powieści, to stosunkowo młody ork. Nie brak mu jednak cech, których mógłby mu pozazdrościć niejeden wódz. Jest odważny, roztropny, a przy tym zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne jest wysłuchanie członków społeczności, którym przewodzi. Pomimo faktu, iż postaci przypisano w zasadzie wyłącznie pozytywne cechy, nie odczuwamy przesycenia. Młody bohater budzi naszą sympatię, podobnie, jak towarzyszące mu postaci, które często służą mu radą i wsparciem. Kibicujemy w zasadzie całemu Klanowi Mroźnych Wilków, który pełen jest ciekawych postaci.

Orczy świat poznajemy dość dobrze, wraz z jego tradycjami, choć w dobie ich powolnego upadku. Dla tych, którzy oglądali film zakończenie „Warcraft: Durotan” jest niejako jasne od początku, interesuje nas jednak w jaki sposób do tego dojdzie. Zwroty akcji, które nie oszczędzają wojowniczych orków również są nietuzinkowe. Wszystko to nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, kto jest autorką powieści, czyli Christie Golden. Pisarkę kojarzyłam z jej wcześniejszej publikacji "StarcCraft II: Diabelski dług", o której mam zdanie więcej niż dobre. Książka zaoferowała mi wciągającą akcję i ciekawą fabułę. To również jeden z powodów, dla którego zdecydowałam się sięgnąć po „Warcraft: Durotan”. Obie książki znacząco różnią się od siebie w wielu aspektach, jednak to co je łączy, to dobra zabawa podczas zagłębiania się w oba światy.

Nie będę wypowiadała się o książce z perspektywy gracza, ponieważ, jak wcześniej wspomniałam nie mam zbyt wielkiego o niej pojęcia. Przyznaję, że pierwsze strony książki nie nastawiły mnie do niej szczególnie pozytywnie. Lektura nieco mi się dłużyła, jednak im bliżej połowy, tym szybsza akcja i tym trudniej było oderwać się od lektury, a liczy ona w sumie nieco ponad 300 stron. Zaprezentowany przez Golden świat, powinien przypaść do gustu osobom, które dopiero wchodzą w świat "Warcraft" lub szukają niezobowiązującej lektury podczas przemierzania wakacyjnych szlaków. Dla graczy książka będzie zapewne ciekawostką uzupełniającą bogaty świat stworzony przez Blizzard, po którą warto sięgnąć. 

Dział: Książki
sobota, 02 lipiec 2016 18:17

Gregor i tajemne znaki

„Gregor i tajemne znaki" to książka, po którą z pewnością sięgnie każdy, kto miał styczność z poprzednimi tomami. Jeżeli jednak, drogi czytelniku, ominęła cię ta lektura, to koniecznie musisz nadrobić braki!

Z małego, przerażonego, białego szczurzątka Mortifer wyrósł na bardzo głupiego, ogromnego, młodego szczura. Gregor wie już, że będzie miał z nim problemy, a przypuszczenie to potwierdza się kiedy jego zgryźliwy nauczyciel szczur Ripred znika. Na domiar złego przyjaciele królowej Luksy, chrupacze, wysłały wezwanie o pomoc, a potem nagle słuch po nich zaginął. Gdy towarzysze wyruszają sprawdzić co się stało, na ich drodze pojawiają się setki martwych, mysich ciał. Czy kruchy pokój runie, a w Podziemiu znów rozpęta się wojna? I jaka jest tym razem rola wojownika oraz tajemniczych przepowiedni?

Seria spod pióra Suzanne Collins przypomina mi nieco „Grę o tron" - nie można za bardzo przywiązywać się do bohaterów, gdyż niestety często umierają. Na szczęście mimo wszystko jest to powieść dla młodszych czytelników i chyba tylko dzięki temu główni bohaterowie wydają się być bezpieczni. Stworzony przez pisarkę mroczny świat jednak niezwykle wciąga. Przygody Gregora i jego przyjaciół są po prostu niesamowite. Może właśnie to, że są takie niebezpieczne i realistyczne sprawia, że od książki nie sposób się oderwać.

Niektórzy bohaterowie mają dobre serca i działają w słusznej sprawie, inni niekoniecznie. Czasami ktoś posiada wąski punkt widzenia, a jego świat jest bardzo hermetyczny. Postacie w „Kronikach Podziemia" mienią się setkami barw - zupełnie tak jak w prawdziwym życiu.

Z dość poważną i mroczną rzeczywistością związane zostały jednak również komiczne elementy jak na przykład przepowiednie Sandwitcha. Humor Suzanne Collins jest dość czarnym humorem, mimo wszystko jednak nie można go pisarce odmówić. Tak samo zresztą jak i lekko pióra. Przygody Gregora czyta się błyskawicznie i właściwie nie sposób określić kiedy trafiło się z pierwszej na ostatnią stronę.

Cala seria wydana została w tej samej, ładnej i dopracowanej szacie graficznej. Tłumaczenie Doroty Dziewońskiej jest znakomite, a również i redakcja spisała się bez zarzutów. „Kroniki Podziemia" stanowią doskonały przykład na to jak można (i powinno się) wydawać książki.

„Gregor i tajemne znaki" to już czwarta podróż do Podziemia, a po przeczytaniu książki muszę przyznać, że nie mogę doczekać się piątej, finałowej części. Już teraz chciałabym wiedzieć co wydarzy się dalej! Całą serię oczywiście serdecznie wszystkim polecam - to cykl, po który naprawdę warto sięgnąć. Lektura porywa czytelnika do zupełnie innego świata i zamyka go w nim na wiele, cudownych godzin. Ani minuty czasu spędzonego w towarzystwie Gregora i jego przyjaciół nie można zaliczyć do straconych.

Dział: Książki
poniedziałek, 27 czerwiec 2016 14:43

Gdzie jest Mia?

Oddech Jacka był wolny i miarowy. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że zasnął. Ale w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia, bo nawet gdyby nie spał, nie zniósłby i połowy tego, co się we mnie kotłowało. I nie wierzcie w to, co mówią – z dna studni nie można zobaczyć gwiazd.
Boję się, że w końcu przestanę pamiętać jej zapach, dotyk jej włosów na policzku. Złości mnie myśl o tym, że mogłabym o niej całkowicie zapomnieć. Ten rodzaj złości można znieść tylko do czasu, dopóki coś w tobie nie pęknie.

Musze przyznać, iż książka „Gdzie jest Mia?" poruszyła mną dogłębnie. Alexandra Burt porusza w niej nie tylko temat uprowadzenia dziecka, ale również odrzucenia i tego, jak wydarzenia w dzieciństwie mogą mieć wpływ na nasze zdrowie psychiczne w przyszłości. Pokazuje jak media mogą kreować społeczne poglądy na dziejące się wydarzenia, jak z ofiary można stać się podejrzanym.


Estelle Paradise to matka, która straciła dziecko. Jest to kobieta cierpiąca na psychozę poporodową, która nie otrzymała pomocy kiedy był jeszcze na to czas. I nagle zostaje znaleziona na wpółżywa w wąwozie, a jej siedmiomiesięczna córeczka zaginęła. Wszystko wskazuje na to, że to właśnie Stelle skrzywdziła swoje dziecko, a teraz próbuje ukryć wszystko zasłaniając się amnezją. Odwraca się od niej mąż. Media robią z niej dzieciobójczynie, mimo braku twardych dowód. Zostaje sama ze swoimi paranojami, dziurą w pamięci i dogłębnym pragnieniem odnalezienia córki. Jednak czy ona naprawdę zaginęła? Czy ona w ogóle jeszcze żyje? Czy urojenia naprawdę są tylko urojeniami czy, czy może urywkami brutalnych wspomnień? Ostatecznie bohaterka zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem rzeczywiście nie stoi za zniknięciem swojego dziecka. W przypomnieniu sobie prawdy pomaga jej psychiatra specjalizujący się w pracy z pamięcią.


Sposób w jaki Alexandra Burt przedstawia nam historię Estelle Paradise i jej córki Mii, jest naprawdę bardzo dobry. Pierwszoosobowa narracja pomaga nam się wczuć w rolę głównej bohaterki, „wgryźć" w jej sposób myślenia i heroiczne próby odzyskania utraconych wspomnień. Czyta się ją dość lekko i szybko, a ostatecznie rozwiązanie sprawy zniknięcia dziecka nie jest tak oczywiste, jakby mogło się wydawać. Na pewno sięgnę po kolejne książki pani Burt, jeśli jeszcze jakieś się pojawią. A do „Gdzie jest Mia?" z pewnością wrócę za jakiś czas.

Dział: Książki
sobota, 25 czerwiec 2016 08:13

Przekłuwacze

Jeśli nie wyobrażacie sobie fantastyki bez smoków, magii czy nadnaturalnych stworzeń, to jeszcze raz zastanówcie się nad swoją definicją. Mariusz Kaszyński udowadnia, że pomimo braku tych elementów, książka nadal może zasługiwać na to, by należeć do wcześniej wspomnianego gatunku, a do tego doskonale nas bawić.

Trafiamy do Strefy, krainy w kształcie sześcianu, którą nękają burze entropiczne. Są one tak niebezpieczne, że spotkanie z ich wyładowaniami grozi śmiercią, co wcale nie należy do rzadkości. Na dodatek trudno się przed tym niebezpieczeństwem w pełni zabezpieczyć. Między innymi właśnie ze względu na owe burze ludzie stronią od podróży i żyją w osadach nazywanych gniazdami. Główny bohater powieści to siedemnastoletni Marki syn wodza jednego z gniazd. Jego świat przypomina znane ze średniowiecza osady. Chłopcu bardzo szybko przyjdzie dojrzeć, kiedy jego dom rodzinny zostanie zrównany z ziemią. Cudem uniknie również śmierci z rąk tamtejszego władcy. Nie mając już nic co mogłoby go zatrzymac, chłopak wyrusza w podróż, razem ze swoim niedawno poznanym opiekunem, tajemniczym Szymonem Wiarołomcą.

Pierwsze z pytań, które rodzi się w naszej głowie podczas zderzenia z tym światem to czym jest bariera i skąd się wzięła? Na samym początku wiemy jedynie, że pisana historia świata sięga 400 lat i wspomina o ludziach ze skrzydłami i latających miastach. Gdzieś w tle przewijają się również legendy o Przekłuwaczach, pradawnych istotach, które przywołuje zapomniana sztuka elektryczności. O samej Strefie również nie wiemy zbyt wiele, prócz tego, ze kraina ma kształt sześcianu. Z czasem dowiadujemy się, że poszczególne krainy okalają morza magmy i góry. Są też wcześniej wspomniane burze entropiczne. W tych realiach ludzie starają się egzystować w różny sposób. Za sprawą podróży poprzez pozornie nieprzekraczalne ściany stanowiące bariery, poznajemy trzy różniące się między sobą krainy. W tej różnorodności przyjdzie nam przeżyć liczne przygody. Światy Kaszyńskiego są interesujące choć pełne przemocy i realizmu. W pewnych aspektach blisko im do naszej rzeczywistości i może dlatego tak łatwo nam się utożsamić z bohaterami. Skoro już o bohaterach mowa, to główne postaci są interesujące i chętnie towarzyszymy im w ich wędrówce. Intryguje zwłaszcza Szymon, który za najwyższą wartość uważa wiedzę i zrobi wszystko by ją zdobyć. Z innej strony jest pełen świadomości, względem tego jakie jest życie. Jego przeciwieństwo stanowi Marki, ciągle jeszcze patrzący na świat w sposób idealistyczny i kierujący się moralnością w każdej sytuacji. Bohaterowie, którzy dołączą do nich w dalszej podróży również reprezentują nieco inne światopoglądy, co stanie się powodem rozlicznych konfrontacji.

Książka podzielona została na trzy części, każda z nich kreśli losy innych mieszkańców Strefy. Przedstawione światy znacznie różnią się od siebie. Pierwsze dwie części książki czyta się jednym tchem. Akcja wciąga, jest ciekawa i dynamiczna. W naszej głowie rodzą się rozliczne pytania, na które chcemy jak najszybciej otrzymać odpowiedź. Dodatkowo wciąga nas wykreowany świat, dość różny od naszego, a jednocześnie tak bardzo podobny w pewnych aspektach. Autor tworzy liczne wątki, pośród których znajdziemy między innymi miłość, problem poszukiwania prawdy, czy wątek dotyczący dyktatury i ślepego posłuszeństwa władzy i wierze. W tym świetcie magii nie uświadczymy, są natomiast wcześniej wspomniane nierealne postaci Przekłuwaczy, czy tajemnicze studnie, które przeczą prawom fizyki. Całość podana została lekkim językiem z ciekawymi dialogami. Rysę stanowi niestety trzecia część książki, zaprezentowany świat co prawda posiada spory potencjał, jednak efekt końcowy nieco nas rozczarowuje. Dialogi również wydają się nieco przydługie.

Gdyby cała książka była utrzymana na tym poziomie i w tym tempie co jej dwie pierwsze części, to nie wahałabym się ją nazwać genialną, niestety pod koniec koncept nieco się rozchodzi, nie udaje nam się uzyskać odpowiedzi na wszystkie z dręczących nas pytań, a trzecia kraina nie intryguje już aż tak jak pierwsze dwie. To jednak absolutnie nie przekreśla "Przekłuwaczy". Zbyt trudno mi zapomnieć, jak bardzo ta książka mnie wciągnęła, a 700 stron powieści dało mi kilka godzin świetnej zabawy. Jeśli jeszcze nie wiecie po jaką lekturę warto sięgnąć tego lata, to polecam!

Dział: Książki

Wydawnictwo Jaguar prezentuje sagę Summoner: Zaklinacz, Wyprawa drugi tomtrylogii fantasy, która podbiła serca miłośników gatunku i w zawrotnym tempie zdobyła popularność na platformie wattpad.com

100 000 czytelników w miesiąc,

1 000 000 czytelników po kwartale,

3 000 000 czytelników w pół roku,

a teraz już prawie 7 MILIONÓW!!!

Poznajcie Fletchera, chłopaka z darem przywoływania demonów. Tylko on może uratować Imperium Hominum przed klęską w walce z bezlitosnymi orkami. Przeżyjcie niezwykłą przygodę i odkryjcie jedną z najbardziej wciągających trylogii fantasty ostatnich lat.

Taki fenomen zdarza się raz na dekadę!

Dział: Książki
środa, 22 czerwiec 2016 01:40

Akademia Dobra i Zła

Baśnie stały się podstawą dla powstania niejednego tekstu kultury. Garściami czerpały i czerpią z nich teatr, kinematografia, gry czy literatura. Najczęściej przetwarzają one konkretne opowieści, uwspółcześniając je lub adaptując do innego, określonego przez siebie konceptu. Zdarza się również, co mnie osobiście interesuje najbardziej, że autorzy różnorodnych form twórczych kreują światy, w których zderzają historie znanych z np. właśnie baśni, bohaterów. Przykładem mogą być tu seriale: „Grimm", „Once upon a time" czy – to już nie baśniowe a gotyckie – „Penny dreadful". Ostatnio z kolei wpadła mi w ręce młodzieżowa powieść „Akademia dobra i zła", pierwszy tom cyklu autorstwa Soman Chainani.

Tak naprawdę zakochałam się już od pierwszego spojrzenia na okładkę. Utrzymana w baśniowym stylu, ale jednocześnie przywodząca na myśl takie tytuły, jak „Harry Potter", natychmiast podziałała na moją wyobraźnię. Niezwykle pociągająco z perspektywy estetycznej prezentuje się wykorzystana tutaj naprzemiennie (jasny zamek, ciemna postać; ciemny zamek, jasna postać) opozycja dobra i zła, jasności i mroku. Ponadto samo ulokowanie postaci względem pałaców konotuje już pewne sensy, sugerując, że pozory bywają złudne. Równie atrakcyjna wizualnie okazała się również zawartość książki, którą wypełniają misterne grafiki i zdobienia stron, uzupełniające powieść o treści ze świata przedstawionego.

Sophie i Agatha skończą niedługo trzynaście lat. Dla mieszkańców Gavaldonu jest to wydarzenie szczególne. Wtedy bowiem do wioski przybywa tajemnicza postać, która porywa wybraną dziecięcą parę – kogoś wyjątkowo dobrego i uczynnego oraz kogoś nad wyraz złego i zepsutego – i umieszcza ją w legendarnej Akademii Dobra i Zła, gdzie uprowadzeni uczą się jak zostać bajkowymi, odpowiednio: bohaterami i wielkimi złoczyńcami. Sophie, przekonana, że czeka ją w życiu coś więcej niż egzystencja w zapomnianej wiosce, od najmłodszych lat ćwiczy zachowania księżniczki i spełnia dobre uczynki, marząc, że w dniu trzynastych urodzin zostanie zabrania do Akademii Dobra. Z kolei Agatha wychowywana jest w przeświadczeniu, że ze swoim brakiem manier, urody i wdzięku, pewnego dnia trafi do Akademii Zła. Tymczasem, gdy nadchodzi TEN wieczór, sprawy przybierają niespodziewany obrót...

„Akademia Dobra i Zła" zaskakuje wyłamywaniem się ze schematów. Tak, ze schematów, a nie schematu. Po pierwsze bowiem znacząco odstaje od typowej literatury młodzieżowej – ugładzonej, uproszczonej, pozbawionej niewygodnej ambiwalencji moralnej. Pod tym względem bliżej utworowi Soman Chainani do klasycznych dzieł braci Grimm, gdzie brakuje współczesnego filtra – blokowania części naturalistycznych, wulgarnych lub zbyt brutalnych treści przeznaczonych, według aktualnych założeń, dla dorosłych odbiorców ­– a oceny bohaterów z perspektywy etycznej nie są oczywiste. Po drugie, autorka odwraca przyjęty układ sił, neutralizując stereotypy na każdym poziomie odbiorczym. Pod powłoką Kopciuszka może się tutaj skrywać najokrutniejsza z wiedźm, a za zasłoną z łachmanów i kurzajek – księżniczka o gołębim sercu. Po trzecie, wiele ze stawianych w powieści tez wymaga starannego rozważenia. Zwyczajnie nie można przejść obok nich obojętnie. Lektura zostaje z czytelnikiem także po zamknięciu książki w postaci różnorodnych tematycznie wątpliwości, głównie jednak na temat charakteru ludzkiej natury i definiowania jednostki poprzez otoczenie i wychowanie.

Także bohaterowie nakreśleni są niejednoznacznie. Bohaterki dążą do zrealizowania pewnych wyobrażeń na swój temat, nie dostrzegając jednocześnie jak bardzo się od nich oddalają. Podobnie zresztą dzieje się z postaciami drugoplanowymi, które przekonane o dożywotnim obsadzeniu w danych rolach, nie dostrzegają rozbieżności między zewnętrzną kreacją a prawdą o sobie. Tak naprawdę nie wiadomo, kto po jakiej stronie barykady się znajduje; co czuje i dokąd zmierza. To wszystko stanowi zagadkę zarówno dla czytelnika jak i bohatera.

Rzecz jasna nie tylko skomplikowane problemy natury moralnej czy dualistycznych osobowości sprawiają, że warto sięgnąć po „Akademię Dobra i Zła". Przede wszystkim to fantastycznie i wiarygodnie (o ile można tak powiedzieć o literaturze, która nie jest mimetyczna względem realnego świata) wykreowana historia, która wciągnie osoby w każdym wieku. Mnogość zwrotów akcji, starannie skonstruowany świat przedstawiony, bardzo dużo nawiązań intertekstualnych do popularnych baśni z różnych kultur i czasów – to wszystko czyni z powieści Chainani nieprzeciętne doświadczenie rozrywkowe zarówno intelektualnie jak i w popularnym rozumieniu tego słowa. Wprost nie sposób się od „Akademii Dobra i Zła" oderwać.

Soman Chainani stworzyła oryginalną i pouczającą opowieść o tym, że nic na świecie nie jest z góry ustalone; o tym, że to my sami piszemy własną historię i decydujemy, jak się zakończy. Autorka zaakcentowała jednocześnie wielowymiarowość świata i pobieżność ludzkich obserwacji, wskazując, że – idąc za utartym powiedzeniem – nie wszystko złoto, co się świeci. „Akademia Dobra i Zła" to tytuł, który powinien trafić na listę „must read" każdego fana baśni, opowieści fantastycznych i po prostu dobrych książek.

Dział: Książki
poniedziałek, 20 czerwiec 2016 14:11

Konkurs - Pakiet Warcrafta

Czy oglądaliście już film, który powstał na podstawie świata gier firmy Blizzard? Wiecie, że pojawiły się również książki? Zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania są 3 pakiety książek: "Warcraft", "Warcraft: Durotan", "World of Warcraft: Illidan". 

Więcej informacji o książkach znaleźć można tutaj: http://www.insignis.pl/gatunki/gry-komputerowe/

 

Dział: Zakończone
czwartek, 16 czerwiec 2016 02:18

Konkurs - "Asystent czarodziejki"

Zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania są 2 egzemplarze książki "Asystent czarodziejki".

Przez ostatnie ćwierć wieku Vincent Thorpe służył jako pomocnik magiczny czarodziejce Margueritte de Breville, znanej w Arborii jako Szalona Meg. Razem zgłębiali tajemnice Wojny Rozdarcia – konfliktu, który siedemset lat wcześniej niemal zniszczył świat. Po latach niebezpiecznej pracy Vincent wyczekuje zakończenia kontraktu i marzy o spokojnym życiu w domku na przedmieściach u boku ukochanej Amandine.

Gdy kolejna, pozornie zwykła misja dla Gildii Magów przybiera nieoczekiwany obrót, Vincent przekonuje się, że musi zrewidować plany na przyszłość, a jego los jest nieodłącznie spleciony z historią Arborii.

Dział: Zakończone