Rezultaty wyszukiwania dla: dramat

wtorek, 27 wrzesień 2016 18:58

Wybrana

„Wybrana” Naomi Novik to powieść młodzieżowa, od którego to gatunku raczej trzymam się z daleka. Sami jednak przyznajcie, ile książek przeczytaliście, w których bohater ma tak samo na imię jak wy? A „Wybrana”, to w dodatku powieść zagranicznej autorki.

Na "Wybraną" Naomi Novik zwróciłam uwagę dzięki pięknej okładce Scotta McKowana, przykuła moją uwagę, marketing zadziałał, wysiłki ilustratora nie poszły na marne. Normalnie książki Naomi Novik z cyklu Tremeraire nie wzbudzały mojego zainteresowania, tą też bym się nie zaciekawiła, nawet pomimo pięknej ilustracji, gdyby nie fakt, że bohaterką jest moja imienniczka, i że reklamowana była jako powieść nawiązująca tematyką do baśni polskich.

„Wybrana” opowiada historię pewnego Boru, Smoka i rzeszy niewinnych dziewcząt poświęcanych na rzecz okiełznania złych mocy. Zabrzmiało, jak wstęp do książki o nekromancji lub co najmniej czarnej magii. Żartuję, nie jest tak ciekawie, tzn. okropnie, w końcu to powieść dla młodzieży. Opowieść rozpoczyna się, gdy zgodnie z tradycją Smok - choć niezgodnie z tradycją nie jest łuskowatym gadem ziejącym ogniem, tylko czarodziejem zamieszkującym wieżę na skraju Boru - wybiera z Dwiernika, pobliskiej wioski, młodą dziewczynę na swoją towarzyszkę. Nadal należy pamiętać, że to powieść dla młodzieży. Wszyscy przekonani są, że wybranką zostanie piękna i powabna, przygotowywana do tej roli od urodzenia, Kasia. Jednak Smok wszystkich zaskakuje i wybiera ciapowatą i nierozgarniętą Agnieszkę, dlatego jest to powieść dla młodzieży, w wersji dla dorosłych wygrałaby ta piękna i powabna. Początki współpracy czarodzieja z wybranką, nie mylić z oblubienicą, są dość ciężkie, Smok, pomimo że jest człowiekiem, zachowuje się, jak gruboskórny, łuskowaty gad ziejący ogniem, wydając polecenia, ale niczego nie tłumacząc, a Agnieszka z braku jakichkolwiek wyjaśnień, miota się w roli, w której nigdy nie chciała być obsadzona. W trakcie, gdy bohaterowie próbują się pozabijać, pojawiają się w wieży nowe dramatis personae; Książe Marek oraz matka Kasi. Do akcji wkracza Bór, który stara się zagarnąć dla siebie coraz większy teren. Agnieszka i Smok muszą stawić czoła zamachowi stanu, bezkrólewiu, inwazji Boru, roszczeń Księcia Marka, a nawet uratować Polnię przed zakusami Rusji.

Autorka w wywiadzie i w podziękowaniach wspomniała, że inspiracją do napisania książki były jej wspomnienia z dzieciństwa, związane z matką, która czytała jej baśnie Natalii Gałczyńskiej „O wróżkach i czarodziejach”. Jedna z baśni pt. „Agnieszka – Skrawek nieba” zainspirowała Naomi Novik do napisania właśnie „Wybranej”. Polski odbiorca jednak nie odnajdzie poza nazewnictwem żadnych powiązań z Polską, bowiem baśnie, którymi inspirowała się autorka, są tak naprawdę francuskimi baśniami ludowymi. Czytelnicy, którzy spodziewaliby się nawiązań do kwiatu paproci, siedmiu śpiących rycerzy, czy smoka wawelskiego, mocno się rozczarują. Nie będę jednak zbytnim malkontentem, bo nawet tak luźne nawiązania do polskości u autorów zagranicznych, cieszą. Sama powieść przypomina po trosze książki wschodnich autorek, takich jak Gromyko, Izmajłowa, czy Ruda, jednak nie zawiera tego najważniejszego, swobodnego, niewymuszonego humoru. Historia Agnieszki i Smoka porywa, jest lekka w odbiorze, fabuła rozwija się dynamicznie, a czasem nawet zaskakuje. Agnieszka jest bardzo podobna do bohaterek zza wschodniej granicy; impulsywna, przekonana o tym, że świat jest biało-czarny, pełna idei i ukrytych, nierozwiniętych jeszcze talentów oraz wiary w słuszność wyłącznie swoich przekonań. W „Wybranej”, gdyby nie traktować jej jedynie jako lekkiej i przyjemnej powieści, można by odnaleźć wiele problemów, z którymi młodzież się spotyka w czasie dorastania. Agnieszka, jako młoda dziewczyna, zostaje rzucona na głęboką wodę i oddana pod opiekę Smokowi, musi nauczyć się żyć w nowym dla niej otoczeniu, sprostać dorosłym obowiązkom, rozpocząć trudną naukę czarowania, jednocześnie dręczy ją tęsknota za rodzinnym domem, często musi podejmować decyzje kierując się rozumem, a nie impulsywnym uczuciom (nie to, żeby jej to wychodziło), a przez cały czas buntuje się przeciwko autorytetom. „Wybrana” wydaje się być dobrze skonstruowaną, ciekawą powieścią. Pomimo, że fabuła rozwija się we względnie standardowy sposób w mniej więcej znanym kierunku, to koncepcja Boru, tym czym okazuje się on być, jest zaskakująca, oryginalna i okrutna, wzorowana na mrocznych i okrutnych baśniach.

Podsumowując; „Wybrana” Naomi Novik to po prostu dobrze napisana powieść fantasy dla młodzieży, doprawiona szczyptą polskości. Dorosły czytelnik zadowoli się po prostu jej lekką formą i zwięzłą fabułą.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 wrzesień 2016 13:31

Thor Gromowładny #01: Bogobójca

Thor, syn boga Odyna i członek grupy mścicieli do tej pory stał niejako na uboczu popkultury. Choć jego przygody doczekały się osobnych ekranizacji, w świecie superbohaterów ze stajni Marvel prym wiodły takie postacie jak Iron Man czy Kapitan Ameryka. Wszystko to może jednak się zmienić dzięki najnowszej komiksowej serii poświęconej nordyckiemu bóstwu – „Thor Gromowładny”.

Przyznam, że Thor jako postać, która wyróżnia się na tle swoich kompanów z Avengers nie tylko pochodzeniem, ale przede wszystkim umiejętnościami, jest dość problematyczna dla scenarzystów w wymyślaniu historii o nim. W końcu jest bogiem i jego przeciwnicy muszą dorównać mu siłą, aby pojedynki miały jakikolwiek sens. Z tym zadaniem postanowił zmierzyć się Jason Aaron, znany polskiemu czytelnikowi m.in. z albumów o Wolverinie czy historii w świecie Star Wars. Prezentuje on nam niesamowitą opowieść, która dzieje się w trzech różnych płaszczyznach czasowych (w młodości Thora, w teraźniejszości oraz odległej przyszłości). Któż może zagrozić gromowładnemu? Tym przeciwnikiem jest tajemniczy Gorr, zabójca bogów. Przemierza on galaktyki i po kolei, w brutalny sposób eliminuje wszystkich nieśmiertelnych. Thor, który w końcu odczuwa zagrożenie, rozpoczyna wręcz detektywistyczne śledztwo i wyrusza w pogoń za Bogobójcą.

Bardzo dobrym pomysłem Aarona jest przedstawienie historii w trzech różnych epokach czasowych. Poznajemy trzy różne oblicza Thora: młodego awanturnika, amatora alkoholu i kobiet, który jeszcze nie jest godzien używać legendarnego młota, wielkiego bohatera i członka Avengers oraz zniszczonego życiem, samotnego i jednookiego starca. Autor komiksu umiejętnie łączy i przeplata te linie czasowe. Z całości buduje się obraz dramatycznego życia Asgardczyka, w którym swoje wyraźne piętno odbiła nieustanna próba pokonania Gorra.

Jeśli chodzi o Bogobójcę, jego historia została aktualnie potraktowana po macoszemu. Nie wiemy skąd pochodzi, skąd się wzięły jego zdolności uśmiercania nieśmiertelnych, skąd pomysł na oczyszczenie świata ze wszystkich bóstw. Możemy tylko liczyć na wyjaśnienia w kolejnych odsłonach serii, gdyż pomysł osadzenia takiego przeciwnika naprzeciw Thora otwiera bardzo wiele drzwi.

thor1 p2

„Thor Gromowładny” od strony wizualnej prezentuje się bardzo dobrze. Wszystko to za sprawą chorwackiego rysownika Esada Ribica. Świetną robotę wykonali również koloryści: Dean White i Ive Svorcina. Zrealizowana przez nich koncepcja graficzna poskutkowała niesamowitym klimatem całego albumu. Odnajdziemy tutaj dynamiczne akcje i brutalne walki, malarskie widoki dawnej Europy czy kosmiczne scenerie. Niesamowicie prezentuje się również sam Thor. Jego postać przedstawiana w różnych pozach, szczególnie w dużych kadrach czy scenach pojedynków, jest bardzo szczegółowo i realistycznie rozrysowana. Swoje muskuły pręży niczym Schwarzenegger tak, iż można poczuć siłę bijącą z kart komiksu. Szczegółowość graficzna tego bohatera czasami kontrastuje z innymi prezentowanymi postaciami, nawet samym Iron Manem, który dostał swoją epizodyczną rolę. Można jednak przymknąć oko na ten mankament.

Pierwszy tom „Thor Gromowładny”, prezentujący pięć pierwszych zeszytów z oryginalnej serii, to niewątpliwie wyjątkowa pozycja. Dobra, wręcz kryminalna fabuła sprawia, iż nie jest to kolejna opowieść o wielkim Thorze, który wymachuje swoim młotem na lewo i prawo, rozprawiając się ze wszystkimi wrogami. Choć historia ma lekkie niedociągnięcia fabularne i graficzne, można odnieść wrażenie, iż jeszcze najlepsze przed nami. Liczę na to, iż rzeczywiście scenarzysta pozytywnie nas jeszcze zaskoczy. We mnie udało się mu wzbudzić ciekawość, dlatego nie mogę się doczekać kolejnej odsłony przygód nordyckiego boga. Według mnie jest to również aktualnie jedna z najlepszych pozycji cyklu wydawniczego pt. Marvel NOW w wydawnictwie Egmont. Polecam.

Dział: Komiksy
wtorek, 23 sierpień 2016 11:54

Psy

„Psy” to bodajże jedyna ksiażka Allana Strattona wydana póki co w naszym kraju. Sam autor zaczynał jako dramaturg. Pisał sztuki teatralne, jednak ograniczenia (głównie dotyczące obsady) narzucane mu przez teatr szybko zaczęły mu przeszkadzać. Jak sam określił w wywiadzie zamieszczonym w książce „PSY” – „Na szczęście powieściopisarz nie musi wykarmić swoich bohaterów”.

„Psy” jest określana jako thriller. Osobiście mam wątpliwości czy kilka scen przemocy i niewyjaśnionych zjawisk wystarczy, aby książka była trillerem. Ja bym ją bardziej określiła jako powieść psychologiczną z elementami trillera.

Głównym bohaterem powieści jest Cameron – około 12-letni chłopiec, który wraz ze swoją matką ukrywa się przed ojcem. Zawsze, gdy tylko matka podejrzewa, że ojciec ich znalazł, przeprowadzają się w inne miejsce. Nikt, nawet dziadkowie Camerona nie wie, gdzie przebywają, albo gdzie uciekną następnym razem. Nie wiadomo jaką konkretnie krzywdę im wyrządził, wiemy jednak, że była dla nich bardzo dotkliwa.

Akcja ksiażki rozpoczyna się od kolejnej ich przeprowadzki, tym razem na opuszczoną farmę niedaleko Wolf Hollow – małego miasteczka gdzieś na końcu świata. Posiadłość jest stara, zniszczona, otaczają ją lasy i pola kukurydzy. I czai się tam coś, czego Cameron nie rozumie.

Pierwsze co mnie uderzyło, gdy zaczęłam czytać tę ksiażkę to narracja. Wydała mi się pusta, nijaka. Zdania są krótkie, treściwe, ale brakuje im jakiegokolwiek polotu czy fantazji. Dopiero po kilku stronach, gdy okazuje się, że narratorem jest ten kilkunastoletni chłopiec, narracja przestaje przeszkadzać i wydaje się bardzo stosowna do wieku narratora.

Cameron to chłopiec po bardzo ciężkich przejściach. Miał bardzo trudne dzieciństwo naznaczone strachem, kłamstwami i ciągłą ucieczką przed własnym ojcem. Jego matka – Katherine, jest kobietą bardzo opiekuńczą i rozsądnie podchodzącą do spraw wychowania syna. Dlatego na spokojnie podchodzi do jego dziwnych zachowań - Camerona charakteryzuje bardzo wybujała wyobraźnia, często przejawiająca się irracjonalnymi lękami, mówieniem do siebie i bardzo realistycznymi koszmarami sennymi. Dlatego, gdy Cam zaczyna zachowywać się jeszcze dziwniej niż dortychczas, matka zrzuca to na garb trudnego dzieciństwa i pogłębiających się z tego powodu problemów psychicznych chłopca. Jednak z czasem okazuje się, że to nie do końca prawda.

Pewnego dnia Cam, chcąc zwiedzić dom i pokonać własne lęki przed ciemnymi pomieszczeniami, postanawia zejść do piwnicy ich nowego domu. Znajduje tam teczkę z rysunkami dziecka. Rysunki te okazują się być małymi dziełami chłopca, który wcześniej tu mieszkał i, o zgrozo, są bardzo niepokojące. Od tych rysunków zaczynają się wszystkie lęki Camerona, które skłaniają go do zainteresowania się historią posiadłości. Prowadzi go to do bardzo niepokojących wniosków.

Książka jest niejedoznaczna pod wielona względami. Z jednej strony jest to triller z wydarzeniami wzbudzającymi momentami lekką grozę. Z drugiej – świetne studium psychologiczne skrzywdzonego dziecka z problemami natury psychicznej. Do tego autor do samego końca nie wyjaśnia pewnych zdarzeń, pozostają one w sferze niedopowiedzeń. Czytelnik sam musi zdecydować w co chce wierzyć, a w co nie. Oczywiście są pewne suche fakty, które niezaprzeczalnie miały miejsce, są jednak też takie, który pozostają niewyjaśnione.

Jedyne co mnie zawiodło w tej skiążce to zakończenie. Wygląda to trochę tak, jakby autor miał ograniczoną liczbę znaków do wykorzystania i po przedstawieniu całej fabuły, na zakończenie zostało mu ich za mało. Upycha piontę jak się da, stara się na jak najmniejszej liczbie stron zawszeć za dużo informacji, które do tego wszystkiego wydają się trochę naciągane i płytkie. Na szczęście samo zakończenie to raptem kilkanaście stron, pozostałe 250 to świetnie prowadzona fabuła.

Jeśli szukacie książki, która was wciągnie od pierwszych stron to źle trafiliście. Na początku ta książka nie wciąga, przyznaję, że się męczyłam. Jednak dałam jej szansę i się nie zawiodłam. Po kilku rozdziałach nie mogłam się od niej oderwać. Gdy nie miałam możliwości czytania jej, wracałam myślami do Camerona, zdarzeń, próbowałam sama wyjaśnić ich przyczynę i skutki. Fabuła tej ksiażki zaskakuje z rodziału na rodział, staje się coraz bardziej niesamowita, nierealna i zadziwiająca. Cameron dotarł do nowych informacji – ciekawe jak je wykorzysta. Coś się pojawiło tam w stodole, ale co to było? Co tak właściwie widzi Cameron? Co z ojcem? Każdy rodział dokładał kolejną cegiełkę do tej zawiłej historii, otwierał nowe horyzonty, wbudzał nowe wątpliwości. Do tego wiarygodność zachowań postaci sprawia, że nagle czytelnik zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, iż nie może się od książki oderwać. A to chyba najlepiej świadczy o tym, że książka jest niezła.

Dział: Książki
czwartek, 11 sierpień 2016 09:20

Pieniądze to nie wszystko

Prawdziwy detektyw nigdy nie schodzi z posterunku. Gdy bezczelny kieszonkowiec próbuje obrabować niczego nieświadomą kobietę, Molly Murphy śmiało wkracza do akcji, narażając się tym samym nowojorskim gangom.
Zaniepokojony losem Molly, Daniel Sullivan postanawia wysłać przyjaciółkę na wieś, aby jakiś czas spokojnie przeczekała w zaciszu.
W czwartej części serii o rudowłosej detektyw w spódnicy akcja przenosi się na obrzeża Nowego Jorku do wiejskiej posiadłości senatora Flynna. Ta zmiana lokalizacji jest nie tylko miłym urozmaiceniem, ale gwarantuje też zupełnie inny klimat prowadzonego śledztwa, nawiązując tym samym do klasycznych kryminałów, których akcja często toczyła się w rezydencjach bogaczy.
Misja, z którą Molly udaje się nad rzekę Hudson, jest pozornie łatwa. W rezydencji Flynnów Adare goszczą dwie siostry Sorensen, sławne w całej Ameryce spirytualistki. Policja dobrze wie, że to tak naprawdę cyniczne oszustki, ale nie ma na to dowodów. Molly, wcielając się w rolę kuzynki rodziny, ma za zadanie zdemaskować kobiety. Czy się jej to uda?
Druga sprawa, która nawinie się pod rękę Molly zupełnie przypadkiem, to śmierć kobiety, z którą bohaterka niedługo wcześniej się zetknęła. Choć wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, uzyskane przez Molly informacje na temat nieznajomej pozwalają jej przypuszczać, że było inaczej.
Czwarta część przygód Molly nie traci pazura, miło to odkryć już na początku lektury. Przyjemnie było też opuścić, choć na chwilę, Nowy Jork. Główna bohaterka nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła odkrywać sekretów rodzinnych senatora. Tragedia, jaka dotknęła rodzinę kilka lat temu, jest nadal żywa i kładzie się cieniem zwłaszcza na osobie pani domu Theresie, która za pośrednictwem sióstr Sorensen chce skontaktować się z ukochanym synem.
Na końcu książki autorka pisze, że wielu takich oszustów nigdy nie zdołano zdemaskować, tym ciekawiej więc czyta się o gadających głowach, pojawiających się duchach dzieci, czy snującej się ektoplazmie. Mimo że dobrze wiadomo, że była to sprytna mistyfikacja, to trzeba przyznać, że tego typu seanse miały niesamowity klimat.
Stopniowo do Ameryki dociera też sława doktora Freuda i metody leczenia skupiające się nie tylko na dolegliwościach cielesnych, ale także psychicznych. Wprowadzanie takich wątków do powieści czyni ją ciekawszą i bardziej pasującą do realiów epoki.
Krótko mówiąc, Molly Murphy i tym razem ma ręce pełne roboty. Na dokładkę nie może zdusić w sobie uczuć do przystojnego kapitana policji, a inny mężczyzna z jej przeszłości nie daje jej spokoju.
Powieść Pieniądze to nie wszystko posiada wszystkie zalety swoich poprzedniczek. Oczami głównej bohaterki poznajemy sekrety mieszkańców Adare, a jej wścibstwo udziela się czytelnikowi. Jest kilka zabawnych momentów, a samo zakończenie ma dramatyczny, niespodziewany finał.
Cykl o Molly Murphy powinien zadowolić nie tylko miłośników kryminałów z klimatem początków wieku. Starannie nakreślone tło obyczajowe i społeczne jest kopalnią wiedzy o rodzącej się potędze gospodarczej, jaką dziś jest Ameryka, zaś sama Molly to doskonały przykład kobiety, chcącej od życia czegoś więcej niż tylko dom i małżeństwo. Zacięte starania bohaterki, by stać się na równi z mężczyznami pełnoprawnym członkiem społeczeństwa sprawiają, że powieść czyta się z zainteresowaniem i uśmiechem na ustach.
Polecam. Cykl nie tylko dla kobiet.

Dział: Książki
niedziela, 04 listopad 2012 11:47

Zbrodnia i kojot

Powieść "Zbrodnia i kojot" to czwarty już tom "Kronik Żelaznego Druida". Początkowo autor planował stworzyć trylogię i takie właśnie echa pożegnania i dopinania na ostatni guzik wielu spraw pobrzmiewały w trzeciej części cyklu. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze nie koniec, bo tej jesieni Wydawnictwo Rebis wydało czwartą część, a niebawem w Ameryce światło dzienne ujrzy tom piąty. Czy kontynuowanie przygód celtyckiego druida i mieszanie go w kolejne awantury było dobrym pomysłem? Czy kolejna część genialnej trylogii spełniła moje oczekiwania? O tym poniżej.

Dla przypomnienia: Atticus O'Sullivan liczy sobie ponad 2 tysiące lat, choć swoim wyglądem przypomina góra dwudziestolatka. Jest ostatnim żyjącym druidem, co stara się zmienić, przyjmując na uczennicę znajomą barmankę o zwichrowanej osobowości. Atticus bardzo często musi zmieniać miejsce swojego pobytu, ponieważ ma na pieńku z przeróżnymi bogami - od staroirlandzkich począwszy na skandynawskich skończywszy. W świecie wykreowanym przez Kevina Hearne interesy wielu mniejszych i większych bóstw zazębiają się, udzielenie pomocy jednemu może przynieść drugiemu szkodę, a zabicie tego, czy tamtego może zmienić, zazwyczaj na gorsze, losy całego ludzkiego świata. Atticus wbrew swojej woli często staje się kimś w rodzaju bufora, który musi te działania od siebie separować, spowalniać, a nawet niwelować. Wszystko to dzieje się oczywiście kosztem jego własnego spokoju, zdrowia i życia prywatnego.

Najtrudniej jest mu zachować neutralność i zazwyczaj jest stawiany w sytuacji wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem. Gdyby Atticus musiał myśleć tylko o sobie, może pewne sprawy byłyby prostsze, ale gdzie by się nie osiedlił, siłą rzeczy zyskuje sąsiadów, znajomych i przyjaciół. Poza tym ma ukochanego psa Oberona, z którym komunikuje się mentalnie. Wszystko to sprawia, że każda decyzja podjęta przez druida musi być dobrze przemyślana i skalkulowana. A i tak strat ani porażek uniknąć się nie da.

W częściach 1-3 akcja pędziła na łeb na szyję, z jednej awantury druid wpadał w kolejną, zanim zdążył w ogóle ochłonąć. Obracał się w kręgu wampirów, wilkołaków - wikingów, polskich wiedźm, walczył z nazistowskimi heksami, bachantkami, przyczynił się do śmierci Aenghusa Óga oraz nordyckiego boga piorunów Thora, że o biednej wiewiórce Ratatosku nie wspomnę. Siłą powieści K. Hearne'a był cięty, błyskotliwy język, dobre tempo akcji i spójna fabuła. Smaczku dodawała niesamowita mieszanka bóstw z różnych mitologii: celtyckiej, nordyckiej, hinduskiej, a nawet z indiańskich legend. Przygoda pędziła, wciągając czytelnika w swój wir i zostawiając go z bolącym od śmiechu brzuchem oraz głodnego kontynuacji. Jak już wspomniałam w recenzji części trzeciej, finał przygód druida pachniał pożegnaniem. Druid miał zniknąć i wreszcie odpocząć od wszystkich, którzy mogliby chcieć go zabić lub w ogóle czegoś od niego chcieć. Jednak zupełnie niespodziewanie w samej końcówce autor zostawił sobie kilka haczyków, dzięki którym mógł pociągnąć całą fabułę dalej.

Kilka dni temu w moje ręce trafiła czwarta część pt. "Zbrodnia i kojot". Dziś jestem świeżo po lekturze i dzielę się wrażeniami. Atticus i jego uczennica Granuaile wraz z psem druida Oberonem, postanawiają zniknąć. Nie jest to takie łatwe i wymaga pomocy osób trzecich, a zwłaszcza indiańskiego boga oszustów Kojota. Ten ochoczo daje się za druida rozszarpać, bo przecież następnego dnia i tak się odrodzi, nie robi tego jednak bezinteresownie. Ma dla Atticusa pozornie łatwe zadanie, które jak zwykle przerodzi się w krwawą katastrofę i będzie wymagało nie lada gimnastyki nie tylko fizycznej, ale i umysłowej.

Czwarty akt przygód druida i jego potyczek z istotami nadnaturalnymi rozgrywa się na pustyni Kolorado. Grasuje tam banda zmiennoskórokształtnych, wyjątkowo silnych, krwiożerczych i dodatkowo nawiedzonych przez czyste zło. Zadanie, które miał dla Atticusa Kojot, nagle nabiera cech dramatycznego survivalu, a nasz bohater musi się zdrowo nagłówkować, przez co przypominał mi MacGyvera łączącego siły z zespołem śledczych rodem z seriali sądowych. Fabuła czwartej części jest zbudowana bardzo poprawnie i naprawdę wszystko tu do siebie ładnie pasuje. Druid dwoi się i troi, krwawi z licznych ran, przy okazji musi przewartościować swoje sądy na temat niektórych bliskich mu do tej pory osób, co do których do tej pory miał stuprocentowe zaufanie.

Zaczęłam lekturę z ogromnym entuzjazmem i po pierwszych stu stronach nadal czekałam na dobrze już mi znany cięty dowcip, zabawne przepychanki słowne Atticusa z Oberonem i zaskakujące rozwiązania. Na pewno dostałam to ostatnie, za to dowcipu było niestety jak na lekarstwo. Zupełnie jakby historia straciła pazur i tę cenną drapieżność, którą cechowały się tomy 1-3. Odniosłam wrażenie, że zamiast tego autor skupił się na dopracowaniu detali fabularnych i szczegółowości opisów. Walcząc z przeciwnikiem, w większości na sposób magiczny, druid raczy czytelnika opisami, jak to rozplecie ten, czy tamten splot i w ten sposób zniszczy potwora. Faktycznie mu się to udaje, ale przez rozkładanie magii na czynniki pierwsze traci ona na magiczności i tajemniczości.

Kevin Hearne stworzył dobrą powieść przygodowo-sensacyjną. Przygody druida prezentują się poprawnie, ale niestety nie mają tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach. Nie mnie tu wyrokować, jaka jest tego przyczyna, więc robić tego nie będę. Natomiast "Zbrodnię i Kojota" polecam tym czytelnikom, którzy znają już cykl i zwyczajnie chcą się dowiedzieć, co dalej z druidem i jego przyjaciółmi. Tym, którzy swoją znajomość z Atticusem chcą dopiero rozpocząć, radzę zacząć od pierwszej części. Co do mnie, to doczytałam się na stronie autora, że niebawem swoją premierę będzie miała część piąta cyklu i że Granuaile w końcu zostanie druidką. Odżyła we mnie tym samym nadzieja, że może ta ten tom serii będzie lepszy. Bo w końcu co druidów dwoje, to nie jeden, prawda?

Dział: Książki
niedziela, 03 listopad 2013 11:06

Uniwersum Metro 2033: Za Horyzont

Zapoczątkowany przez D. Glukhovsky'ego projekt "Uniwersum Metro 2033" to prawdziwa żyła złota, zarówno dla autorów, jak i czytelników. Do marca 2013 roku w ramach tego projektu powstały już trzydzieści cztery powieści, a na tym przecież się nie skończy. Wątek świata po katastrofie, degeneracja człowieka podczas nuklearnej zimy, zejście ludzi do tuneli metra, by organizować się tam na nowo, powstawanie nowych społeczności, które ze sobą walczą lub współpracują, mutacje, przeróżne potwory, dzielni i twardzi stalkerzy, a przede wszystkim kołacząca się gdzieś tam w ukryciu nadzieja, że kiedyś świat znowu będzie taki jak przed wybuchem. Wszystko to przecież kopalnia motywów i pomysłów. Chętnych, by przystąpić do projektu nie brakuje; na liście nazwisk dopatrzyłam się nawet jednego Anglika. Robi się zatem coraz ciekawiej, bo wiadomo, że co autor, to i nowe spojrzenie. Wiadomo także, że wśród tylu książek zdarzą się te lepsze i te gorsze, ale jak na razie wydawnictwo Insignis serwuje polskim czytelnikom same godne uwagi i zapadające w pamięć na długo.

Powieść zatytułowana "Za horyzont" to zwieńczenie trylogii, na którą składają się także książki "Do światła" i "W mrok". W posłowiu autorskim powieści "W mrok", A. Diakow zarzekał się, że poprzestanie na dylogii. Wygląda na to, że jednak więcej w tym twierdzeniu było pisarskiej kokieterii, niż faktycznych zamiarów, bo oto mamy przed sobą powieść "Za horyzont", która teoretycznie powstać nie miała. Jak czytamy w notce biograficznej Diakowa umieszczonej na stronie wydawnictwa Insignis, podstawowym motywem jego udziału w projekcie "Uniwersum Metro 2033" było "zdobycie nowych doświadczeń pisarskich i możliwość wniesienia do projektu własnej wizji świata stworzonego przez Dmitrija Glukhovsky'ego". Jak widać, wizja ta pochłonęła Diakowa na tyle, by stworzył nie jedną, a trzy książki z tego uniwersum.

Powieść "Za horyzont" opowiada o dalszych losach stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba oraz ich przyjaciół. Po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem naszych bohaterów w drodze do Kronsztadu, (w poszukiwaniu tajemniczego światła) oraz odkrywaniu strasznej tajemnicy Czarnego Sanitariusza (w części drugiej), przyjdzie czas na to, by wyjść z tuneli i odbyć podróż wysokiego ryzyka, bez powrotu, podróż, która może zmienić życie wszystkich ocalałych. W ramach przeciwdziałania inwazji Wegan, którzy próbują podporządkować sobie ostatnie niezależne stacje, Taran trafia na ślad tajemniczego projektu o kryptonimie Alfejos. Projekt ten, już niemal legendarny, daje nadzieję na to, że ziemię można oczyścić ze śmiercionośnej radiacji, dzięki czemu ludzie będą mogli wyjść z tuneli metra. Dlatego Taran jest gotów rzucić wszystko, spalić za sobą mosty, zerwać stare zobowiązania, zabrać wiernych kompanów i na pokładzie pancernej machiny, zwanej pieszczotliwie "Maleństwem" ruszyć do odległego Władywostoku, by gonić za... no właśnie czym? Mrzonką? Realną szansą na odnowienie ludzkości?

Trzeba przyznać, że podróż bohaterów, którzy stanowią istną mieszankę wybuchową charakterów, zaczyna się naprawdę ciekawie. Więzy, które połączyły Indianina, Bezbożnika, Migałycza, Giennadija, Gleba, Aurorę oraz Tarana, stworzyły z nich coś na kształt dziwacznej rodziny, która w trudnych momentach potrafi się wspierać i współpracować. Na pokładzie dzielnego i monstrualnego Maleństwa, grupa wydaje się nie do pokonania i nie straszne jej ani Niesporczaki, ani Nafciarze, ani Stepowe Psy. Z każdej opresji, nie licząc drobnych strat, bohaterowie wychodzą cało. Z jednej strony jest to przyjemne, bo już zdążyłam się do bohaterów przyzwyczaić, ale z drugiej, czasami było to aż za mało wiarygodne, zważywszy na fakt, ile przeciwności i nieprzyjaznych istot spotykali po drodze.

Całość czyta się naprawdę dobrze, nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że pewne wątki autor porzucił, by już do nich nie wrócić. Wprowadzona do historii w tomie drugim Aurora, tak dobrze rokowała, tym czasem w tomie trzecim autor w ogóle nie pozwolił się jej wykazać, a jej wszelkie działania ograniczył do popłakiwań w kącie i łapania Gleba za rękę. W tym temacie bardzo się rozczarowałam.

Sam Taran, ten twardy i zdecydowany stalker, w części trzeciej, jakby stracił werwę i polot. Zrobił się bardzo zachowawczy, zaś dojrzewający i na każdym kroku podejrzliwy Gleb, nieustannie go krytykuje, na co Taran reaguje... milczeniem. Gdy się ma na uwadze całą historię dość skomplikowanej relacji Tarana i Gleba, tę dziwną obecną zmianę, trochę trudno zrozumieć.

Bardzo trudno jest mi też wypowiedzieć się jednoznacznie na temat zakończenia tej historii i odniosłam wrażenie, że Diakow też miał niełatwo. Być może ta dwuznaczność zawarta w finale powieści obrazuje rozdarcie autora pomiędzy jego własną pisarską wizją, a oczekiwaniami czytelników, którzy często lubią mieć wszystko podane na tacy, wyjaśnione i rozwiązane co do słowa. Mówiąc jednym słowem, takie zakończenie, jakie serwuje czytelnikowi A. Diakow jest jak dla mnie zbyt proste, żeby nie rzec trywialne. Nie chcę tu za dużo zdradzać, żeby nikomu nie robić "spojlerów", ale trochę to zakończenie przesłodzono, ułatwiono, wygładzono. Gdzie się podziała ta twarda rzeczywistość, przez którą czytelnik się z bohaterami przedzierał? Twarda rzeczywistość zasługuje na twarde zakończenie. To w moim odczuciu takie nie było.

Zdaję sobie sprawę, że temat świata po katastrofie, kiedy tyle stracono bezpowrotnie, nie jest łatwym, a co za tym idzie, trudno wymyślić, coś, co zadowalałoby wszystkich czytelników. Dlatego nie skreślam powieści "Za horyzont". W sumie ma ona niemal tyle zalet, co i wad, choć, co jednemu (tak jak mnie) się nie spodoba, komuś innemu już przecież może. Dlatego te walory lub ich brak, najlepiej odkryć samodzielnie. Ze swojej strony polecam lekturę powieści "Za horyzont", gdyż sama przynależność powieści do projektu "Uniwersum Metro 2033" jest najlepszą rekomendacją, a na ewentualne niedociągnięcia fabularne można zwyczajnie przymknąć oko. Dlatego mimo wszystko polecam i zachęcam do lektury.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 sierpień 2016 16:39

Śmierć detektywa

Po trudnych i zawiłych początkach na nowym kontynencie, Molly Murphy stara się wyjść na prostą. Nie zarzuciła planów pozostania prywatnym detektywem, choć wszyscy wokoło tłumaczą jej, że nie jest to praca dla kobiety. Molly jednak nie rezygnuje, dodatkowo uskrzydlona wsparciem ukochanego Daniela, z którym po cichu wiąże spore plany. Dlatego, gdy spotyka detektywa z prawdziwego zdarzenia Paddy'ego Rileya, postanawia za wszelką cenę nauczyć się od niego fachu. Co z tego wyniknie?

Druga część cyklu o przygodach rudowłosej Irlandki, która przypadkiem znalazła się na statku płynącym do Ameryki, zaczyna się dość sielsko. Od wydarzeń z poprzedniego tomu minęło kilka miesięcy, Molly spotyka się z Danielem, a do szczęścia brakuje jej tylko spełniania się w wymarzonym zawodzie. Tajników pracy detektywa i skutecznych metod ma nadzieję nauczyć się od Paddy'ego, który jednak nie dość, że nie przepada za kobietami, to jeszcze nie chce wtajemniczać Molly w szczegóły spraw. Kiedy jednak dochodzi do zabójstwa, a nowojorska policja, zdaniem Molly, nie przykłada się do śledztwa, naszej bohaterce nie pozostaje nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce.

Jak już pisałam w recenzji części pierwszej, powieści Rhys Bowen to kryminały starej daty, w związku z tym, nie ma w nich takiego napięcia i suspensu, do jakiego przyzwyczaiły nas współczesne obrazy z tego gatunku. Molly nie ma doświadczenia w prowadzeniu śledztwa, wiele założeń opiera na swoich domysłach, a jak sama mówi, wyobraźnię ma bujną. Środki ma ograniczone, bo raz, że nie zna miasta, ani panujących w nim powiązań, a dwa (może się to wydawać niewiarygodne) naprawdę w tamtych czasach nikt nie traktował serio kobiety chodzącej samopas po mieście i zadającej dziwne pytania. Autorka konsekwentnie trzyma się tej drogi, co rusz pakując Molly w kłopoty z tego tytułu lub serwując jej kpiny i wyśmiewanie.

Prowadzenie śledztwa polega tutaj głównie na chodzeniu po mieście i rozmowach z ludźmi, a to, jak wiadomo bywa bardzo żmudne. Jest jednak duży plus. Wędrując po mieście razem z Molly poznajemy lepiej nie tylko samo miasto, które rozkwita na naszych oczach, oferując szereg rozrywek dla ducha i dla ciała. W drugiej części oczami głównej bohaterki przyjrzymy się dokładniej środowisku bohemy artystycznej, kształtującej się na Broadwayu oraz grupie anarchistów rosnących w siłę i wcale nie mających pokojowych zamiarów. Otwarty umysł Molly i serce na dłoni pozwolą jej poznać nowych przyjaciół, którzy zagoszczą w fabule powieści na stałe. Mowa tutaj o dwóch artystkach Sid i Gus oraz znanym dramaturgu Ryanie, który swoim brakiem krytycyzmu wprowadza akcenty komediowe do powieści.

Jednak największym i najmilszym zaskoczeniem był dla mnie duży akcent polski związany bezpośrednio z zamachem na prezydenta Williama McKinleya 14 września 1901 roku. Szczegółów nie zdradzę, powiem tylko, że ta historia nie była mi w ogóle znana i być może dlatego tak mnie zaskoczyła. Druga sprawa i wielki plus dla fabuły jest taki, że dzięki takiemu łączeniu fikcji z prawdziwymi wydarzeniami powieść jest mocniej osadzona w rzeczywistości, a więc bardziej wiarygodna dla czytelnika.

Śmierć detektywa jest godną kontynuacją części pierwszej; zachowano klimat retro, jest się z czego pośmiać, a przy okazji można się sporo dowiedzieć o Ameryce początków XX wieku. Lektura godna uwagi, polecam.

Dział: Książki
poniedziałek, 27 kwiecień 2009 14:18

Wyspa Nim

„Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew…” a dokładniej – pośród palm. Dla większości z nas miejsce o którym marzymy, gdzie chcemy oddać się chwilom wytchnienia i zapomnienia, odpocząć od codziennego zabiegania i otaczającego nas zgiełku. Dla Nim, małej dziewczynki, to miejsce jest domem praktycznie od urodzenia. Na egzotycznej, bezludnej wyspie pośrodku błękitnego Pacyfiku mieszka wraz z ojcem, naukowcem piszącym artykuły dla National Geographic.

Dzika dżungla, jak i lazurowe wybrzeża są jej wielkim placem zabaw, gdzie za przyjaciół ma jaszczurkę agamę brodatą oraz lwa morskiego. Kiedy jej ojciec – Jack - wypływa na morze w celach badawczych, Nim zostaje sama zdana tylko na siebie. Prawdziwą sielankę przerywa sztorm, przez który zanika kontakt z naukowcem. Kiedy ten nie wraca do domu w wyznaczonym terminie, dziewczynka zaczyna szukać pomocy. Przypadkowo nawiązuje kontakt mailowy z autorką jej ulubionej serii książek przygodowych, których bohaterem jest istny Indiana Jones - Alex Rover. Podając się za asystentkę ojca namawia pisarkę do przybycia na wyspę. Cierpiąca na fobię przestrzeni, pełna urojeń i lęków, kobieta wyrusza w podróż swego życia, mając tylko współrzędne geograficzne wyspy.

W „Wyspie Nim” przygoda przeplata się z baśniowymi motywami, wykreowanymi przez wyobraźnię młodej bohaterki, jak i również halucynacjami pisarki, która wszędzie widzi i prowadzi dialogi z postacią ze swojej książki. Przedstawiona rzeczywistość jednak zbytnio odbiega od realności. Po pierwsze w oczy rzuca się kwestia rodzicielskiej opiekuńczości. Z założenia film skierowany jest do młodszej publiczności, a lekkim nietaktem jest to, że ojciec zostawia córkę na kilka dni samą na wyspie, zamiast liczyć się z tym, że dzikość natury nigdy nie jest przewidywalna. Podobnie sytuacja ma się z nauczaniem Nim, dla której głównym źródłem wiedzy są przygodowe książki oraz felietony w magazynach geograficznych. I jak tu teraz wytłumaczyć najmłodszym ten konflikt dydaktyczny? Kolejna sprawą jest niezwykła inteligencja zwierzęcych przyjaciół Nim. Ptak, morski ssak czy nawet gad zachowują mądrzej od niejednego tresowanego bohatera objazdowego cyrku, nie wspominając o naszych domowych pupilach. Dla dziecka oglądanie wybryków zwierzaków może być jednak dobrą rozrywką. Tak więc „supercórka” z jednej strony niesamowicie odważna, pomysłowa i samodzielna, z drugiej zaś głupiutka (żeby w wieku 11 lat myśleć, że się koresponduje ze swoim ulubionym bohaterem książkowym?) potrafi zainteresować widza swoją osobowością.

Kolejną ważną postacią dla fabuły filmu jest Alexandra Rover. Można w niej odnaleźć parę podobieństw do małej Nim. Po pierwsze łączy ich wyobraźnia, przez którą pisarka traci kontakt z rzeczywistością. Na każdym kroku swojej podróży rozmawia ze swoim wyimaginowanym przyjacielem, a nawet, z czego wyszła dość komiczna scena, dochodzi pomiędzy nimi do przepychanki. Po drugie obydwie bohaterką wykazały się odwagą. Kobieta, która przez kilka ostatnich miesięcy nie wychodzi z domu, panicznie boi się miejskich przestrzeni i otaczającego ją świata, pokonuje swoje fobie i wyrusza z pomocą dziewczynce w nieznane.

Przejdźmy teraz do pozytywnych elementów filmu. Na pewno dużym plusem są urzekające zdjęcia. Piękne krajobrazy, dużo słońca naprawdę sprawiają, że bardzo łatwo wczuć się w rajski klimat i ponieść się przygodzie. Podobnie jest z muzyką, która pasuje do charakteru filmu, odpowiednio komponując się z humorystycznymi scenami czy stopniując dramaturgię.

Ze swojej strony nie mam większych uwag odnośnie gry aktorskiej. Gerard Butler po rolach w „300” czy „P.S. Kocham Cię” tym razem jako Jack i Alex Rover udowadnia, że potrafi również być aktorem kina familijnego. Abigail Breslin, wcześniej nominowana do Oscara za „Małą Miss”, nawet z wyglądu pasuje do roli takiej głupiutkiej bohaterki. Ja osobiście cały czas mam ją przed oczami jako Olivie, dziewczynkę z dużymi okularami, z „Małej Miss”. Największy problem miałem z przekonaniem się co do gry aktorskiej Jodie Foster jako Alexandry Rover. Do tej pory znana z dramatycznych postaci tym razem wprowadzała humorystyczny element do filmu. Może jedynie po doświadczeniach przy „Azylu” czy „Planie lotu” nie miała problemów z odegraniem agorafobii.

Na koniec kilka słów o polskiej edycji oraz wydaniu DVD. Z powodu przedziału wiekowego dla jakiego film jest przeznaczony, mieliśmy okazję obejrzeć go z polskim dubbingiem. W porównaniu do filmów animowanych, nasz rodzimy dubbing filmowy stoi raczej na niskim poziomie. Rzadko udaje się dopasować barwy głosów do postaci. Również tym razem nie było niespodzianek. Nawet sam Robert Więckiewicz jako Jack/Alex Rover nie uratował polskiej ekipy. Kolejna uwaga dotyczy wydania DVD. Jak na taki obraz z pięknymi widokami, format obrazu 4:3 to zdecydowanie za mało. W dzisiejszych czasach i przy nowych produkcjach, przy panoramicznych telewizorach, 16:9 jest już raczej standardem.

Podsumowując duet reżyserski: Jennifer Flackett - Mark Levin, zaserwował nam przyjemnie opowiedzianą historię baśniowo-przygodową. Warto wczuć się w egzotyczny klimat wyspy i zasiąść w kinie lub przed domowym ekranem wraz z dziećmi, przymknąć oko na niedociągnięcia i na koniec sprostować młodym widzom morał filmu rozwiewając dydaktyczne problemy.

Dział: Filmy
środa, 20 lipiec 2016 14:30

Nic oprócz strachu

Powieść zatytułowana Nic oprócz strachu otwiera trylogię, której bohaterką jest komisarz policji Anna Lindholm. To Polka, która w młodości wyjechała do Szwecji, tutaj wyszła za mąż, znalazła pracę i osiadła na stałe.
Autorka powieści Magdalena Knedler to recenzentka, redaktorka współpracująca z portalami literackimi, wyróżniona za powieść Pan Darcy nie żyje nagrodą Emocje 2016 przyznawaną przez Radio Wrocław Kultura.

Nowa powieść autorki to kryminał, w który wpleciono wątki obyczajowe z życia osobistego głównej bohaterki, a ponieważ to życie ostatnio mocno się pokomplikowało, to jest o czym pisać.
Jak już wspomniałam, Anna Lindholm z pochodzenia Polka, mieszka i pracuje w Szwecji, choć uczuciowo nadal jest mocno związana z Helem, na którym się urodziła i wychowała. Tutaj także rozegra się sporo wydarzeń i przyznam, że takie połączenie Polski ze Szwecją było bardzo dobrym pomysłem.
Kobieta nie ma łatwego życia. Na skutek wypadku samochodowego jej mąż porusza się na wózku inwalidzkim, więc ich życie domowe uległo drastycznej zmianie. W dodatku Anna mocno zbliżyła się do swojego kolegi z pracy, co dodatkowo miesza jej w głowie. Ale to nie wszystko.
W więzieniu nagle umiera złapany przez Annę przestępca o pseudonimie Narcyz. Prawdopodobnie to on był pośrednio odpowiedzialny za wypadek Anny i jej męża, choć nie udało się tego udowodnić. To jednak nie koniec, bo choć Narcyz nie żyje, bohaterka zaczyna dostawać listy z cytatami z Oscara Wilde'a, a w jej otoczeniu zaczynają się dziać niepokojące rzeczy i giną ludzie powiązani z dawną sprawą.

Powieść zaczyna się dość mocnym akcentem, jesteśmy bowiem świadkami wypadku, który na zawsze zmieni życie Anny i jej bliskich. Gdy spotykamy ją ponownie, okazuje się, że relacje z mężem się skomplikowały, sprawy zawodowe stoją pod znakiem zapytania, a stare śledztwo nie pozwala o sobie zapomnieć. Zaczyna się więc bardzo obiecująco.
W kolejnych rozdziałach akcja toczy się w związanych z Anną miastach. Krążymy po Ystad, w którym Anna pracuje, następnie jedziemy na Hel, na ślub jej siostry, gdzie dojdzie do dramatycznych wydarzeń. Odwiedzamy Malmo, a nawet Wenecję, gdzie znajdujemy sekrety i poszlaki prowadzące nas od odkrycia tajemnicy, a co za tym idzie tożsamości sprawcy. To ostatnie okazało się dla mnie dość zaskakujące, ponieważ typowałam kogoś zupełnie innego.

Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do książki. Głównie chodzi tu Annę, której zachowanie często mnie irytowało. Oczekiwałam doświadczonej, opanowanej pani komisarz, a tymczasem Anna, jak dla mnie, w ogóle taka nie jest. Emocjonalna, niespokojna, zamiast skupić się na sprawie, zastanawia się, co też czuje do niej kochanek i podskakuje na każdy najmniejszy hałas w domu. Jej słownictwo i wykrzyknikowy sposób mówienia nie pasowały mi zupełnie do jej wieku. Brakowało mi w niej tej chłodnej samokontroli, która pozwala trzymać nerwy na wodzy i pracować, a to co prywatne chować i trzymać w sobie. Wolałabym także (jak to napisać, żeby za dużo nie zdradzić), żeby cała intryga nie miała tak wiele wspólnego z życiem prywatnym bohaterki. Egocentryczny socjopata, w porządku, słynna diwa operowa, ciekawie. Lepiej jednak byłoby, gdyby dwie sfery życia Anny, czyli zawodowa i prywatna, nie zbliżały się do siebie aż tak bardzo. Zastanawiam się, jak teraz potoczą się dalsze losy bohaterki, no chyba że zawsze będą to sprawy tak mocno związane z nią i jej życiem prywatnym.

Generalnie powieść czyta się dość sprawnie, nie ma niepotrzebnych dłużyzn, a finał nawet zaskakuje. Tylko czy to wystarczy, by sięgnąć po kolejne tomy z Anną Lindholn w roli głównej? Trudno mi powiedzieć. Znam czytelników, którym powieść bardzo się podobała i już dopytują o kontynuację, dlatego myślę, że o czytelniczych gustach się po prostu nie dyskutuje. Jeśli ktoś lubi kryminały ze skandynawskim klimatem, ale z polskim posmakiem, to może sięgnąć po Nic oprócz strachu i przekonać się na własnej skórze, co i jak.

Dział: Książki
poniedziałek, 11 lipiec 2016 13:06

W obcej skórze

Powieść W obcej skórze została uznana za najlepszy kryminał roku 2015 w Wielkiej Brytanii. Jest to pierwszy tom otwierający trylogię o młodej inspektor policji Marnie Rome. Zaciekawił mnie okładkowy opis i dlatego po książkę sięgnęłam, jednak muszę przyznać, że ani tytuł, ani opis ani okładkowe zdjęcie nie są w stanie przygotować czytelnika na to, co spotka go w trakcie lektury. Bo powieść jest po prostu obłędnie wciągająca, zaskakuje rozwiązaniami fabularnymi i wszystkie pozytywne opinie na jej temat są naprawdę zasłużone.

Współczesny Londyn, jaki dobrze znamy. Ponury, deszczowy, niezbyt przyjazny. Inspektor Marnie Rome i jej czarnoskóry partner Noah Jake udają się do ośrodka dla ofiar przemocy domowej. Mają nadzieję porozmawiać z jedną z przebywających tam kobiet. Jej zeznania mogłyby doprowadzić do postępu w śledztwie. Kiedy jednak policjanci przybywają na miejsce, trafiają w centrum makabrycznego zdarzenia. Na podłodze leży mężczyzna z raną zadaną nożem. Okazuje się, że to mąż jednej z kobiet przebywających w ośrodku. Jak i dlaczego doszło do tragedii, skoro drzwi wejściowe miały być cały czas zamknięte? Pytania mnożą się i nagle pierwotne śledztwo schodzi na boczny tor, a sprawa Leo i Hope Proctorów okazuje się bardziej zawikłana niż się początkowo wydawało.

Chyba największą siłą tej historii jest to, że początkowo sprawa wydaje się czytelnikowi dość oczywista. Oto zaborczy mąż, poznał miejsce schronienia maltretowanej przez siebie żony i poszedł tam, zabrać ją ponownie do domu. Co prawda fakty dość trudno ustalić, gdyż świadkowie wydarzenia czyli inne kobiety są w szoku i składają sprzeczne zeznania, ale wszystko wydaje się jasne. Pierwsze wrażenie bywa jednak mylne. Przenikliwa inspektor Rome, skrupulatnie bada ślady, przygląda się domowemu życiu Proctorów i dochodzi do zaskakujących wniosków.

Granie na oczywistościach celem zdezorientowania czytelnika to nie jedyny atut tej powieści. Na uwagę zasługuje główna bohaterka. Marnie Rome jest dobrą policjantką i ma dryg do tego, co robi. Jednak jej życie prywatne nie jest już tak poukładane. Kobieta wciąż żyje tragedią sprzed kilku lat, kiedy to adoptowany przez jej rodziców nastolatek, zabił ich. Marnie nie potrafi zerwać z chłopakiem kontaktu i regularnie odwiedza go w domu poprawczym, mając nadzieję, że zdoła w końcu zrozumieć motywy nim kierujące. Jej rodzice byli przeciętnymi ludźmi. Co takiego spowodowało, że zamknięty w sobie chłopak sięgnął po kuchenny nóż i dokonał takiej zbrodni? Ta sprawa nie pozwala pójść bohaterce dalej. Wspomnienia wciąż kotłują się w jej głowie, a dezorientacja rośnie, bo przecież powinna czuć do przybranego brata nienawiść, być przekonana o jego winie, a zamiast tego kiełkuje w niej coś na kształt współczucia. Niejednoznaczność tej sprawy to klucz do zrozumienia bohaterki, myślę jednak, że do tego dojdzie dopiero w finale trylogii.

Trzeci ważny aspekt powieści to przemoc domowa w różnych aspektach. Mamy więc tutaj maltretowane przez mężów i partnerów kobiety, ale też ofiarę arabskiego pojęcia obrony honoru rodziny w osobie Ayany. Sarah Hilary dogłębnie pokazała psychikę bitych i upokarzanych kobiet, które nie tylko nie są w stanie podejmować samodzielnych decyzji. To akurat było najmniej szokujące. Najbardziej wstrząsnęło mną przywiązanie, jakim kobiety darzą swoich mężczyzn, mimo że ci tak źle je traktowali. Próbują ich tłumaczyć, obwiniają siebie, a przede wszystkim martwią się, kto im ugotuje i posprząta, gdy ich nie będzie w domu. To naprawdę straszne. Z tego powodu kobiety te są raczej kiepskimi świadkami, gdyż wewnętrzny obronny przymus kłamania, by uniknąć bólu, powoduje, że nie są wiarygodne w swoich zeznaniach.
Przemoc domowa to swoisty łańcuch. Na przykładzie Hope, Simone widać, jak wzrastanie w takich warunkach wpływa na psychikę dziecka, które kiedyś dorośnie, założy rodzinę, będzie rodzicem.

W obcej skórze to mocna, dobitnie napisana powieść, którą polecam każdemu. Dobrze się czyta jako historia sensacyjna z elementami dramatu psychologicznego. Jednak jeśli ktoś szuka wnikliwego studium przemocy i jej skutków to z pewnością będzie zadowolony z lektury.
Jesienią ma się ukazać druga część trylogii zatytułowana Nie ma innej ciemności i już na nią niecierpliwie czekam. Nie przepadam za określeniem must have w stosunku do książek, ale kontynuacja losów inspektor Rome, do takich właśnie należy. Polecam i zachęcam. Nie przeczytać tej książki, czy minąć ją obojętnie, to duży błąd, a zagorzały czytelnik nie może sobie na coś takiego pozwolić.

Dział: Książki