Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan
PHALANX powraca do Katowic!
Nie udało nam się spotkać na planszówkach w Spodku, w tym roku nie czeka nas również wizyta na Narodowym. PHALANX powraca do Katowic, aby jeszcze raz móc wspólnie z Wami zagrać w nowości i nadchodzące premiery.
Kaczor Donald i inne komiksy
Niedawno nakładem wydawnictwa Egmont zaczęła ukazywać się seria komiksowa o najpopularniejszych, tych zupełnie pierwotnych bohaterach Walta Disneya, czyli Kaczorze Donaldzie, Myszce Mickey i ich kompanach. Do tej pory w serii ukazały się następujące tytuły: „Niefortunne przypadki młodej kaczki”; „Koszmarna formuła” i „Podwójny przekręt”.
Niefortunne przypadki młodej kaczki
Dwunastoletni Kaczor Donald marzy o tym, by iść do szkoły z bilbordowych reklam. Niestety w gospodarstwie babci nie dzieje się najlepiej i nie mogą sobie pozwolić na takie wydatki. Na jaki szalony pomysł wpadnie sprytny nastolatek, by rozwiązać swoje problemy i zrealizować marzenia?
Ilustracje: Jay P. Fosgitt
Tekst: Jimmy Gownley
Koszmarna formuła
Znani wszystkim doskonale siostrzeńcy Kaczora Donalda (Hyzio, Dyzio i Zysio) jadą na wymianę uczniowską do Berlina. Nie spodziewają się jednak, że może tam na nich czekać tak wielkie niebezpieczeństwo. Czy niesforne rodzeństwo pozwoli się porwać przygodzie i jak uda im się wybrnąć z nowych tarapatów?
Ilustracje: Elisa Ferrari
Tekst: Tommy Greenwald
Podwójny przekręt
Myszka Minnie i kaczka Daisy rozpoczynają naukę na wymarzonym uniwersytecie. Wszystko idzie po ich myśli, przynajmniej do czasu, gdy zostają zamieszane w pewną pełną niebezpieczeństw, kryminalną sprawę.
Ilustracje: Kawaii Creative Studio
Tekst: Jen Petro-Roy
O wydaniu słów kilka
Historie graficzne wydane zostały w formacie książek. Mają po około dwieście stron. W środku znajdują się kolorowe ilustracje, zwyczajny tekst, ale w różny sposób wyróżniony oraz oczywiście typowe dymki komiksowe. Książeczki mają różnych autorów i ilustratorów, ale wszystkie utrzymane są w podobnej konwencji graficznej i nie brakuje im spójności. Sądzę, że seria jest projektem godnym podziwu, udała się znakomicie.
Moja opinia i podsumowanie
Pamiętam, że w dzieciństwie uwielbiałam komiksy z Kaczorem Donaldem. Zaczytywałam się nimi tak bardzo, że w domu gromadziłam prawdziwe stosy czasopism. Dlatego seria, która ukazuje się obecnie nakładem wydawnictwa Egmont, jest dla mnie prawdziwą gratką. Jest to jednocześnie powrót do miłych wspomnień z dzieciństwa, jak i doskonały powód, by do lektury nakłonić moje własne dzieciaki. Szczególnie że w książeczkach ilość ilustracji i tekstu jest bardzo wyważona.
Opowieści komiksowe z serii Disneya przedstawiają ciekawe, pełne humoru i dobrze przemyślane historie. Myślę, że spodobają się wszystkim dorastającym dzieciom, a i w rodzicach obudzą miłe wspomnienia z własnego dzieciństwa.
Podstęp
Na hasło „skandynawski kryminał” reaguję zawsze tak samo – w głowie majaczą mi charakterystyczne dla tego gatunku obrazy. Spowite mgłą niewielkie miejscowości, wyróżniające się surowym północnym klimatem i wyjątkowymi krajobrazami. Lokalna społeczność – zamknięta, hermetyczna, skrywająca liczne sekrety, których źródłem często są wydarzenia sięgające kilkudziesięciu lat wstecz. Mroczna, gęsta atmosfera narastająca wokół bohaterów i całego śledztwa. Kto lubuje się w nordic noir, z pewnością wie, co mam na myśli. Ponieważ są to elementy, które w książkach szczególnie cenię, nie mogłam przejść obojętnie wobec „Podstępu” Marii Adolfsson. Jednak czy autorce udało się stworzyć historię, która w pełni oddaje specyfikę tego gatunku?
Północny klimat
Nie da się odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem. Pod wieloma względami książka wpisuje się w skandynawski nurt powieści kryminalnych. Czytelnik z pewnością doceni chłodny, ostry klimat, który roztacza się nad nim już od pierwszych stron. Za miejsce akcji służy fikcyjny archipelag Doggerland leżący na Morzu Północnym między Wielką Brytanią a Skandynawią. Nordycka pisarka wykazała się dużą precyzją w jego wykreowaniu. Świadczą o tym przede wszystkim liczne opisy poszczególnych miejscowości, łączących je szlaków komunikacyjnych, otaczającej przyrody, a także mieszkańców i ich codziennego życia. Odbiorcy nietrudno sobie wyobrazić tak szczegółowo nakreśloną scenerię, która faktycznie trąca egzotyką krajów Północy.
Tło społeczno-obyczajowe
Ze wszystkich opisów i wątków, które są mniej lub bardziej związane z samym śledztwem, wyłania się obraz społeczeństwa dalekiego od ideału, skrywającego problemy pod płaszczem pozorów i niedopowiedzeń. Bohaterowie są niejako odbiciem tych problemów – realnych, ale bardzo często deprecjonowanych przez władze. Adolfsson bardzo dużo uwagi poświęca tu, chociażby kwestii nierównego traktowania kobiet oraz układom w szeregach policji. Natomiast zwykli mieszkańcy Doggerlandów jawią się jako zamknięta, zazdrośnie strzegąca swoich sekretów wspólnota, nieufna w stosunku do innych osób, zwłaszcza tych o odmiennym pochodzeniu etnicznym czy przekonaniach kulturowych.
Doggerlandzkie śledztwo
Główny trzon fabuły stanowi dochodzenie związanego z morderstwem Susane Smeed, byłej żony naczelnika wydziału kryminalnego. Z oczywistych względów Jounas Smeed nie może uczestniczyć w śledztwie, dlatego sprawę przejmuje 49-letnia Karen Eiken Hornby. Ze względu na skomplikowane relacje z szefem i brak wyraźnego poparcia wśród pozostałych członków zespołu ma przed sobą niełatwe zadanie. A im więcej czasu mija od momentu popełnienia zbrodni, tym większy dyskomfort odczuwa policjantka. Zwłaszcza że na horyzoncie nie pojawia się zbyt wiele punktów zaczepienia.
Śledztwo toczy się bardzo powoli, a nawet skłaniałabym się ku stwierdzeniu „ślimaczy się”. Czytelnik obserwuje poszczególne działania podejmowane przez policjantów, a w międzyczasie bliżej poznaje życie prywatne bohaterów, ich zwyczaje, troski i radości. Wątek kryminalny schodzi niejako na dalszy plan. Ciężko tutaj mówić o dynamicznej akcji, przynajmniej na pierwszych 250 stronach. I nie byłoby w tym nawet nic złego – w końcu wielowarstwowa fabuła z wyraźnie zarysowanym tłem społecznym to znak rozpoznawczy nordic noir – gdyby nie fakt, że owa płaszczyzna jest tu zdecydowanie za mocno rozbudowana i nie do końca umiejętnie. Przez wszystkie opisy – domów, ulic, otaczającej natury – po prostu ciężko przebrnąć. W wyniku tego całe napięcie ulatuje z czytelnika niczym powietrze z przekłutego balonu.
Dopracowani bohaterowie
Na wysokim poziomie stoi kreacja bohaterów, zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych. Postacie są żywe, realne, idealnie wkomponowane w panujący w powieści klimat, zróżnicowane pod względem charakteru czy podejścia do życia. Czytelnik poznaje cały wachlarz najróżniejszych osobowości, z ciekawością zagłębiając się w ich prywatne sprawy i usianą różnymi problemami codzienność.
Nietuzinkowo została przedstawiona postać Karen, która musi zmagać się nie tylko z obecnym śledztwem i nieprzychylnością współpracowników, ale również z pewną tajemnicą z przeszłości, która wywiera ogromny wpływ na jej życie. Chociaż policjantka ma za sobą bolesne przeżycia, pozostaje silną, niezależną kobietą, która wie, czego chce, i uparcie dąży do celu. Autorka może nie przeciera tu żadnych nowych szlaków, ale do tego szablonowego rozwiązania wnosi nieco oryginalności, świeżości.
Początek końca
Kiedy już czytelnik „wgryzie się” w całą historię, zacznie wysnuwać własne wnioski i kierować podejrzenia na tego czy innego bohatera, wówczas Maria Adolfsson szybko sprowadza go na ziemię. Na ostatnich kilkudziesięciu stronach dzieje się coś, czego nikt nie mógł podejrzewać. Finał jest niezwykle emocjonujący i uzmysławia odbiorcy, jak łatwo dał się zmanipulować autorce, opierając swoje domysły na fałszywych przesłankach. Nie spodziewałam się, że wydarzenia potoczą się w takim kierunku, ale to dobrze – efekt zaskoczenia został osiągnięty. Tytuł – „Podstęp” – idealnie tu pasuje.
Czyli że co?
Chociaż książka nie jest pozbawiona wad, warto spojrzeć na autorkę nieco łaskawszym okiem. „Podstęp” jest bowiem jej literackim debiutem. Trzeba przyznać, że jak na początek pisarskiej przygody Maria Adolfsson poradziła sobie całkiem dobrze. Skomplikowana fabuła, starannie uknuta intryga, wprawna kreacja bohaterów i emocjonujące zakończenie to plusy tej powieści kryminalnej. Gdyby nie przegadany wątek społeczno-obyczajowy, w którym aż roi się od długich opisów, można by powiedzieć, że to naprawdę świetny debiut. Mimo wszystko myślę, że warto dać szansę autorce. W przygotowaniu jest już kolejny tom serii, a ja mam cichą nadzieję, że okaże się lepszy niż część pierwsza.
Kronika. Tom 2
Pamiętam swoje pierwsze doświadczenia z Blizzardem. Był rok 2001, a ja dostałem właśnie Diablo 1 z 1996 roku. Już samo pudełko robiło piorunujące wrażenie. W środku tkwiła mała książeczka, w której opisany został cały świat gry od momentu jego powstania. Później poznałem Starcraft i serię Warcraft. I tym sposobem wsiąkłem w produkcje studia z Anaheim. Podobnie jak zapewne wielu z Was zacząłem swoją przygodę od "Warcrafta 3 Reign of Chaos z dodatkiem Frozen Throne". Gra była bogata pod względem fabularnym, wyposażona w wiele ciekawych historii, i miała wiele do zaoferowania. Zresztą już pierwsza część, zatytułowana "Warcraft: Orcs and Human" wydawała się żywa. Dzięki wspaniałym opowieściom Chrisa Metzena gracze byli świadkami inwazji Orków na Azeroth z ich ojczystej planety Draenor. Mogli obserwować pierwszą, drugą i trzecią wojnę, a także śledzić kształtowanie się Przymierza przeciw Hordzie. Ciekawe dla oka były potężne smocze aspekty i same smoki oraz rycerze śmierci tworzone przez orczych czarnoksiężników. Gracze mogli również przyjrzeć się, co zostało z Draenoru, gdy przez Mroczny Portal wyruszała ekspedycja. A w końcu mogli też przypatrywać się walce przeciw największemu złu, jakim był Płonący Legion. Tak w skrócie przedstawiała się historia RTS-ów, których kontynuacją jest wydana w 2004 roku gra World of Warcraft. Jej treść stanowi uzupełnienie świata, który znamy z wcześniejszych gier oraz wydawanych od wielu lat książek. Historia ta warta była usystematyzowania i wzbogacenia o dodatkowe wątki, które rozjaśniłyby pewne niuanse, co do których nigdy żaden gracz nie miał pewności. Tak też się stało, ponieważ ojciec Warcrafta, Chris Metzen, postanowił stworzyć "Kronikę. World of Warcraft".
Aktualnie na język polski zostały przetłumaczone dwa z trzech tomów. Pierwszy opowiada o kosmogonii, stworzeniu całego wszechświata i misji potężnych tytanów. Czytelnik poznaje tajemnice stworzenia Azeroth, jego kształtowania, powstawania pierwotnych ras i pierwszego kontaktu z Płonącą Krucjatą.
Drugi tom, podobnie jak pierwszy, podzielony jest na dwie główne historie. Pierwsza część dotyczy odnalezienia przez jednego z Tytanów świata, który w przyszłości mieszkańcy nazwą Draenor. Opisuje proces kształtowania się życia na tej planecie, porządek na niej panujący i sposób jego wprowadzenia. Na poszczególnych stronach odbiorca może odkrywać kolejne cywilizacje wznoszące się i upadające aż do dnia zagłady. Obserwować, w jaki sposób Sargeras dotarł do orków, a także jak splugawił mieszkańców oraz ich ojczystą planetę magią spaczenia. Druga część ukazuje elementy doskonale znane fanom gry "Warcraft: Orcs and Human", "Warcraft II: Tides of Darkness" i "Warcraft II: Through the Dark Portal". Pierwszą i drugą wojnę ludzi z orkami, a także historię ekspedycji wysłanej poza Mroczny Portal. Poza znaną już fabułą odbiorca otrzymuje szereg innych cennych informacji i uzyskuje odpowiedzi na nurtujące go pytania. Chociażby takie, w jaki sposób orkowie odkryli możliwość tworzenia Rycerzy Śmierci i jak nazywał się pierwszy z nich. Tego wszystkiego można dowiedzieć się z książki. Od siebie powiem, że jest to jeden z bossów w Black Temple.
Przechodząc do podsumowania, powiem, że "Kronika" w chronologicznym porządku podaje czytelnikowi fakty dotyczące światów serii Warcraft, odkrywając przed nim wiele nieznanych dotąd wydarzeń. Warta jest przeczytania choćby ze względu na fabułę, chociaż zamieszczone w niej ilustracje również są niesamowite. Są one niezwykle bogate i przekonują o prawdziwości uniwersum stworzonego przez Metzena, wręcz proszą, by czytelnik w nie uwierzył, w tę magię zaklętą w poszczególnych stronicach kronik.
Tajemnica potępionej
Duchy, zjawy upiory od lat pobudzają wyobraźnię kolejnych pokoleń osób, niezależnie od ich wieku czy statusu społecznego. Już wieki temu starano się podejmować próby kontaktu z tamtym świtem, szukano w ten sposób odpowiedzi na to, co będzie, ale też traktowano to jako metodę powtórnego spotkania z ukochanym, z dzieckiem czy rodzicami. Seanse spirytystyczne dziś może nie są już częstym zjawiskiem, ale godnie zastępują ten rodzaj atrakcji różnego rodzaju filmy mrożące krew w żyłach czy demoniczne powieści. Lubimy się bać, lubimy ten zastrzyk adrenaliny, pod warunkiem oczywiście, że siedzimy bezpiecznie we własnym fotelu, a naszego domu … nie nawiedzają duchy.
Zresztą wspomniane duchy najbardziej kochają stare domy, dlatego że upływ czas pociąga za sobą wiele ludzkich historii, nie zawsze szczęśliwych, wiele ludzi rezydujących w tych pomieszczeniach, a co za tym idzie – wiele pozostałej energii. Dlatego o duchach mówi się szczególnie w kontekście starych pałaców i zamków, a ich pojawianie się, traktowane jest jako atrakcja turystyczna. Inaczej rzecz się ma, kiedy taki duch pojawia się w domu, który jest zamieszkały. Różne zjawiska związane z bytem z zaświatów, takie jak szepty, stukania, płacze, krzyki, potrafią nieźle wystraszyć, a nawet doprowadzić do obłędu…
Pałac koło Poznania, będący rodzinną posiadłością Sarkisiewiczów, ma właśnie takiego ducha. Zjawia kobiety, która się pojawia, pełna jest bezdennego smutku, a nawiedzając domostwo burzy spokój mieszkańców. Ponoć właśnie z jej powodu prababka małej Anety popełniła samobójstwo, ducha widział także przed śmiercią dziadek, panicznie się go zresztą bojąc. Tajemniczą kobietę widziała także ośmioletnia wówczas Aneta, choć upływ czasu zatarł te wspomnienia, a po śmierci dziadka nigdy już do tego pięknego domu nie wróciła.
Okazja do tego, by znów odwiedzić posiadłość pojawia się dopiero wówczas, kiedy Aneta, jako dorosła kobieta i mężatka, boryka się z problemami związanymi z zajściem w ciążę. Mogłoby się wydawać, że na jej rodzinie ciąży jakaś klątwa, porody kobiet bywają trudne, często tez kobiety w ich trakcie umierają. Aneta jednak straciła szanse, by w ogóle mieć dziecko, wynik badań pozbawił ją bowiem złudzeń. Nie cieszy ją już nawet malarstwo, mimo iż jest uzdolnioną artystką, a bólu nie koi też pomoc w zaprzyjaźnionym domu spokojnej starości i rozmowy z wyjątkowo jej bliską pensjonariuszką Konstancją. Aneta postanawia zatem poszukać spokoju w pałacu, mimo wyraźnego sprzeciwu matki. Wraz z mężem-architektem i siostrą wyjeżdża na wieś, ale już pierwszy dzień pobytu tam przynosi nieprzyjemne wydarzenia, a Aneta trafia do szpitala. Diagnoza: załamanie nerwowe, stawia pod znakiem zapytania jej pobyt w pałacu, który popchnął jej przodkinię do samobójstwa. Mimo wszystko Aneta decyduje się pozostać w nawiedzonym domu…
Czy w tych pięknych murach rzeczywiście rezydują duchy? Co się zdarzyło tu w przeszłości? Jaka jest prawda o śmierci prababki? Na te wszystkie pytania odpowiedzi będziemy poszukiwać w powieści, będącej debiutem literackim Mateusza Koniecznego. Książka pt. „Tajemnica potępionej”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Novae Res to wyjątkowa historia o frapującej fabule, od której nie można się oderwać mimo istotnych jej mankamentów. Książka zainteresuje z pewnością nie tylko miłośników opowieści z dreszczykiem, ale przede wszystkim osoby ceniące sobie prostotę konstrukcji książki, która jednak daleka jest od banału.
Największy atut książki, piękny poetycki język, jest niestety również jej największą wadą. O ile bowiem doskonale sprawdza się w opisach, pobudzając nasza wyobraźnię, tak współcześni bohaterowie mówiący o „zażywaniu kąpieli”, „zaprzestaniu filozoficznych wypowiedzi” czy raczący się pozdrowieniami „Bywaj zdrowo”, wypadają sztucznie i nienaturalnie. Przez to właśnie trudno się nam do nich zbliżyć i w pełni wczuć się w historię Pozostajemy zatem biernymi obserwatorami, a szkoda, bowiem tak klimatyczna historia z pewnością zasługuje na nasze zaangażowanie.
Brahms: The Boy II
Ostatnimi czasy kino grozy cieszy się popularnością. Jednak ilość wydawanych produkcji wcale nie przekłada się na jakość. „Wyspa Fantazji”, „Klątwa 2020” czy „Guwernantka” to tylko kilka z wielu tytułów, które ukazały się w tym roku, a które raczej straszyły nudą i brakiem pomysłu. „The Boy II” jest kontynuacją filmu z 2016 roku, a niestety, jak wiadomo, rzadko kiedy zdarza się, aby część druga dorównała pierwowzorowi. Przynajmniej pod tym względem ta produkcja nie sprawi wam zawodu.
Jak wspominałem, pierwsza część filmu została wydana w 2016 roku. Zapowiedzi wiały starym utartym schematem, w którym fabuła kręci się wokół laleczki z piekła rodem i rodzinnych zmaganiach z nią. Po Chucky czy Annabelle naprawdę ciężko wyciągnąć coś nowego z takiego pomysłu. Przez cały seans reżyser wmawiał nam, że mamy do czynienia z paranormalnym horrorem, by na końcu pozytywnie nas zaskoczyć. I to właśnie finałowe sceny pierwszej części zasługiwały na brawa za pomysłowość. Dowiedzieliśmy się, że lalka wcale nie ma paranormalnych zdolności, a zagrożenie czaiło się zupełnie gdzieś indziej. Całość może nie była wybitna, ale zakończenie filmu wpłynęło na moją ocenę, która ostatecznie wyniosła 6/10.
Po krótkim wstępie mogę przejść do tego, czym właściwie jest „The Boy II”. Fabuła skupia się na rodzinie Lizy, Seana i ich syna Jude’a. Rodzina przeżyła atak zamaskowanych złodziei, w wyniku którego chłopiec przestał mówić, zaś jego matkę dręczą powracające nocne koszmary. Rodzina przeprowadza się w odludne miejsce, by odciąć się od problemów. To przecież logiczne rozwiązanie, prawda? Z pewnością lepsze niż podjęcie terapii psychologicznej, która mogłaby pomóc w zwalczeniu traumy. Oczywiście całkiem przypadkiem Jude znajduje w lesie tytułową lalkę. Ktoś zapyta: i co z tego, skoro reżyser ujawnił wcześniej, że lalka nie posiada żadnych paranormalnych zdolności? Widocznie zapomniał, jak zakończył część pierwszą, bo cztery lata później próbuje udowodnić zupełnie coś innego… Skoro więc bohaterowie mają do czynienia z czymś na wskroś złym, demonicznym, to wydawałoby się, że można liczyć na kulminację scen grozy. Nie tym razem. Mija pierwsze trzydzieści minut filmu, a z ekranu wieje nudą, przez co siedzący na wygodnej kanapie widz prędzej zaśnie niż dotrwa do końca. Naprawdę próbowałem znaleźć tu coś więcej niż posklejane schematy, w dodatku przedstawione w tak nieudolny sposób, ale nie udało mi się.
Cały seans trwa dziewięćdziesiąt minut, jednak dłuży się niemiłosiernie. O jakimkolwiek aktorstwie nie ma co mówić, ponieważ role rozpisane zostały bardzo miałko, bez zaangażowania. Efekty specjalne nie zachwycają, a sceny grozy wywołują raczej przeciągłe ziewanie.
Podsumowując, dostajemy znaną, schematyczną historię o opętanej lalce, stworzoną bez polotu i raczej od niechcenia. Fani horrorów zrezygnują po dwudziestu minutach seansu, a reszta wytrwa tylko dlatego, że będzie liczyć na równie zaskakującą końcówkę jak w pierwszej części. Tym razem jednak można się po prostu przeliczyć.
Plusy:
– nie znaleziono.
Minusy:
– nudny;
– schematyczny;
– przewidywalny.
PHALANX w trasie - Wrocław!
W najbliższy weekend (26-27 września) w kawiarni Awaria Prądu przy ulicy Bolesława Prusa 9 we Wrocławiu odbędzie się trzeci przystanek PHALANX W Trasie! Podczas wydarzenia będzie można poznać zasady naszych nowości i nadchodzących premier, spróbować swych sił w rozgrywkach, a także uzupełnić kolekcję o któryś z naszych tytułów bądź akcesoriów.
Przyrodnia siostra
Historię Kopciuszka zna praktycznie każdy – zła macocha i okrutne przyrodnie siostry zrobiły z pięknej i dobrej dziewczyny służącą, ta za pomocą wróżki wybrała się na bal, zakochał się w niej książę, zgubiła pantofelek, książę przeszukał całe królestwo, odnalazł ją i… wszyscy żyli długo i szczęśliwie. No prawie wszyscy. Bo dobrze wiemy, że ogry… a nie, to nie ten motyw, że zła macocha i przyrodnie siostry nie żyły długo i szczęśliwie. Dopadła je karma i raczej nie miały lekkiego życia. W porównaniu do Kopciuszka, dziewczyny, która ze służącej stała się królową. Jednak co wtedy działo się z jej okropnymi siostrami?
Właśnie tę perspektywę zaprezentowała w swojej powieści Jennifer Donnelly, skupiając się przede wszystkim na jednej z brzydkich sióstr. Historia rozpoczyna się w tym słynnym momencie, gdy książę przybywa do ich domu i każda z obecnych w nim panien musi przymierzyć zgubiony pantofelek. Chcąc zdobyć bogactwo, pozycję i uznanie księcia, Isabelle obcina sobie palce u stopy. Niestety, kłamstwo wychodzi na jaw, a wtedy całe pasmo nieszczęść spada na dziewczynę jak grom z jasnego nieba. Czy w przypadku tej powieści możemy mówić o typowym retellingu? Wydaje mi się, że nie do końca.
Jest to bardzo luźna inspiracja dobrze znanej wszystkim bajki, ale tak naprawdę to zupełnie inna historia. Historia o samoakceptacji, o powierzchowności piękna, o spełnianiu marzeń – chociaż jestem w stanie dostrzec te wszystkie wyniosłe motywy w najnowszym dziele Donnelly, tak niestety z przykrością muszę stwierdzić, że powieść ta do mnie nie trafiła. Dostrzegłam w niej sporo mankamentów, które zdecydowanie nie działały na korzyść owej lektury. Przede wszystkim brakowało mi tutaj konkretnego celu – kierunku, w którym zmierzałaby fabuła. Niby chwilami dostrzegałam, że chodzi o to, że Isabelle próbuje odpokutować swoje grzechy, aby wróżka uczyniła ją piękną, ale jednak w dużej mierze rozwój wydarzeń sprawiał wrażenie nieuporządkowanego i chaotycznego. Jakby za dużo rzeczy zostało wrzuconych do jednego worka.
Ciekawe dla wielu odbiorców może się jednak okazać zaprezentowanie głównej bohaterki. Wydawać by się mogło, że przyrodnia siostra będzie zła, podła i okrutna, a tymczasem widzimy niesamowicie smutną i zagubioną istotę, która pragnie miłości i akceptacji. Praktycznie na każdym kroku była wytykana palcami, każdy wypominał jej brzydotę, a ona sama błąkała się od jednego punktu do drugiego. Zdecydowanie nie jest to „mój” typ bohaterki. Szanuję ją jednak za to, że podejmowała próbę walki o siebie, przebijała się przez nią odwaga, ale mimo wszystko to nie jest postać, z którą mogłabym się w jakikolwiek sposób zżyć.
Sam rozwój fabuły też nie do końca przypadł mi do gustu, chociaż przyznaję, że ostatnie sto stron wypadło znacznie lepiej niż początek. W końcu była jakaś konkretna akcja, która mnie nie nudziła. To właśnie dzięki zaskakującemu zwrotowi akcji ta powieść wiele zyskała, chociaż to wciąż za mało, abym uznała ją za naprawdę porywającą opowieść. Oczywiście szanuję autorkę za sam pomysł zrobienia głównej bohaterki z przyrodniej siostry, bo to zawsze jakaś odmiana od bajkowych księżniczek, życia długo i szczęśliwie czy po prostu wyidealizowanych schematów, ale odnoszę wrażenie, że nie do końca wszystko tutaj dobrze ze sobą współgrało.
Ciężko mi jednoznacznie ocenić tę powieść. Z pewnością znajdą się tacy odbiorcy, którym przypadnie ona do gustu i dostrzegą w niej coś więcej niż typową rozrywkę literacką. Nie da się ukryć, że są w niej pewne życiowe mądrości czy przesłania, ale po prostu sama fabuła i bohaterowie do mnie nie trafili. Jednak jeżeli lubicie retellingi – lżejsze bądź bardziej przypominające pierwowzór, to może jednak powinniście dać tej książce szansę.
Nieważne, kto przegra, zło zawsze zwycięży!
Jak przeżyć niesamowitą przygodę w świecie DC Comics i pokonać Superbohaterów? Wystarczy wcielić się w LEXA LUTHORA™, SINESTRO™ lub innego Superłotra. Już 7 października premiera gry „Wieczne zło”, kolejnej propozycji z serii DC Deck Buliding Game, która pozwoli stanąć do pojedynku z największymi Superbohaterami DC. Tego samego dnia ukaże się też dodatek crossover „Łotrzy”.
Zimny chirurg
Cisza, czas od czasu przerywana stłumionym pokasływaniem gdzieś z oddali. Cichy syk odpalanego znicza, zapach roztapiającego się wosku mieszający się z tą ciężką, charakterystyczną wonią cmentarzy- kwiatów i ziemi. Pierwsze wspomnienie małego Edmunda wiąże się z jego starszym bratem Andrzejem; pamięta, jak kilkulatek delikatnie dotykał jego pulchnej, niemowlęcej rączki, uśmiechając się. Teraz, na tym zimnym i opustoszałym cmentarzu, Edmund nie poświęca już za wiele uwagi bratu, spoczywającemu pod ziemią, choć matka wymusza na nim bardzo częste odwiedziny grobu. Młodego Kolanowskiego intryguje świeży nagrobek kilka metrów dalej- szczególnie, że wygląda na łatwy do spenetrowania. Jakie tajemnice może kryć kupka ziemi, nieudolnie starająca się ochronić ciało zmarłej przed oczami świata? Czy ma do zaoferowania jemu, Edmundowi, coś więcej niż podekscytowanie związane z odkryciem kolejnej tajemnicy... ?
Jak ja uwielbiam prawdziwe historie o seryjnych mordercach, ubrane w literackość! Nie przedzieram się już przez suche biografie i opisy czynów sprawców, lecz razem z nimi wyruszam na łowy, jesteśmy tu i teraz, razem (choć oczywiście w prawdziwym życiu wolałabym jednak nie natrafić na żadnego psychopatę). A najlepsze jest to, że ów swoisty "prezent" podarował mi jeden z moich ulubionych, polskich autorów- pan Max Czornyj. Czy można chcieć więcej?
Edmund Kolanowski- mężczyzna, który od wielu lat rozkopywał świeże groby kobiet, wycinał ich narządy kobiece, po czym przyszywał do stworzonej przez siebie kukły i wykorzystywał. W ten sposób zdewastował kilkadziesiąt grobów, doprowadzając rodziny zmarłych do rozpaczy. A jednak ów mężczyzna nie tylko był nekrofilem, ale jego żądze ostatecznie doprowadziły go do morderstwa na młodziutkiej dziewczynce. Jeden z najbardziej znanych sprawców w Polsce.
Zło nas intryguje, to prawda stara jak świat. Ludzie są ciekawskim gatunkiem, wtykamy nos wszędzie tam, gdzie nie powinniśmy. Żądni sensacji podglądamy idących schodami sąsiadów, zasłuchujemy się w odgłosy dochodzące zza ściany, z lubością wysłuchujemy plotek wszelkiego rodzaju. A prawdziwą strawę dla rozpalonego żółcią zazdrości ciała mamy wtedy, gdy bliźniemu przydarzy się coś niedobrego. To co prawda jest zło mniejszego kalibru, ale jasno pokazuje, do czego nasz gatunek jest zdolny. Czy powinien więc nas dziwić fakt, iż po ziemi chodzą ludzie, którzy szczęście odnajdują w krzywdzeniu innych?
Zawsze podczas lektury książek o seryjnych mordercach zastanawiam się, co na nich wpłynęło- wychowanie, a może źli już się urodzili? Czy mamy w sobie pierwiastek zła, który dojrzewa wraz z nami, jeśli tylko mu na to pozwolimy? Tajemnica, której rozwiązanie wciąż jest dla nas nieosiągalne. I właśnie dlatego lubię thrillery bazujące na prawdziwych historiach, ponieważ choć przez krótką chwilę czuję, iż odpowiedzi na wszystkie moje pytania mam w zasięgu ręki. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że opis uczuć i zachowań Edmunda Kolanowskiego został "stworzony" przez pana Maxa, a w rzeczywistości powiązane z jego nekrofilskimi działaniami uczucia mogą różnić się od opisanych w ogromnym stopniu, lecz mimo to mam poczucie, że w jakiś sposób "poznałam" Kolanowskiego.
Zimny chirurg to kolejna książka potwierdzająca, iż to właśnie życie pisze najmroczniejsze scenariusze. Czytuję całkiem sporo thrillerów, w których to autorzy wciąż starają się stworzyć jak najbardziej psychopatycznego mordercę, przerażającego czytelnika do szpiku kości. A jednak to właśnie po przeczytaniu lektury opartej na faktach człowieka przechodzi dreszcz grozy. Na podstawie zachowania społecznego Edmunda Kolanowskiego możemy zauważyć, iż nikt nie zwrócił nigdy na niego uwagi. Dla otaczających go ludzi był zwykłym mężczyzną- pracującym, posiadającym żonę i dzieci. Nikt nie zauważył ognia, który wciąż w nim płonął. Żaden z sąsiadów w życiu nie oskarżyłby go o okaleczanie kobiecych zwłok. I to właśnie dlatego przez tak długi czas był nieuchwytny. Przy historii Kolanowskiego wszyscy literaccy psychopaci zdają się być po prostu... sztuczni.
Chyba nie muszę Was już namawiać do przeczytania najnowszej książki naszego polskiego autora? Myślę, że Zimny chirurg to gratka dla fanów mocnych opowieści, które wydarzyły się naprawdę.