listopad 10, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan

poniedziałek, 28 czerwiec 2021 03:28

Zapowiedź: Osobliwość

"Nie ma siły potężniejszej od wyobraźni

Po zakończonym rytuale ucieleśnienia Livid przygotowuje się na Wiec, podczas którego władcy Motus mają podjąć ważne decyzje dotyczące jej przyszłości. Dziewczyna nie zamierza jednak czekać na ich wyrok i korzysta z niesamowitych umiejętności, które daje jej wewnętrzny ogień. Wie także, że musi się szykować do najważniejszego zadania, jakie wyznaczył jej los – pokonania bogów i uratowania Motus oraz Ziemi. Jak się wkrótce okaże, bogowie nie próżnują i w głębokich czeluściach zaczynają tworzyć przerażającą armię. Czy Livid i jej przyjaciołom uda się powstrzymać nadciągające zło?

Dział: Książki
czwartek, 24 czerwiec 2021 18:34

Batman: Detective Comics. Zimna zemsta

Peter Tomasi kontynuuje cykl o Batmanie-detektywie. Tym razem powieje chłodem, bo każda z trzech historii będzie miała związek z zimą lub zimnem. W pierwszej znowu spotkamy Mr Freeza. Z pomocą technologii Luthora w końcu będzie on w stanie wybudzić i wyleczyć Norę, swoją żonę, która obecnie jest zamrożona w oczekiwaniu na lekarstwo na raka. Zrozpaczony Victor Fries chwyta się każdej możliwości. Obecnie testuje właśnie nowy preparat, jednak wyniki odbiegają do zadowalających. Jedynym wyjściem jest testowanie na obiektach wręcz identycznych jak jego żona. W ten sposób złoczyńca wciela w życie plan porwania kobiet odpowiadającym cechom Nory. Właśnie zniknięcia kobiet powodują, że Batman zainteresował się sprawą. Niestety Fries nie przewidział jednego: że lek może mieć poważne skutki uboczne, które wystawią na próbę jego miłość. Ta historia jest nieco przegadana, jednak czyta się ją z ciekawością. Niemniej widzę w niej sporo nieścisłości i przyspieszeń, co nieco odbiera radość z czytania.
 
Tom 4 „Batman Detective Comics” zawiera jeszcze dwie historie. Pierwsza to historia duetu Scott Godlewski – Peter J. Tomasi. Przedstawia przedziwny nordycki kult, który w Gotham stara się wskrzesić dziwne monstrum związanego z mitologią Wikingów. To dość pokręcona, jednak bardzo logiczna historia z fantastycznymi mrocznymi rysunkami, przywodzących na myśl sceny z serialu „Stranger Things”. Niestety nie ma tu klimatu tajemnicy czy grozy, jaki był w przywołanym przeze mnie serialu. Ot, jest straszny, dobrze narysowany potwór i tyle. A to za mało.
 
Druga to one-shot Toma Taylora i Fernando Blanco. To bardzo bożonarodzeniowa historia o sierocińcu Wayne’ów. Okazuje się, że dzieją się tu dość niepokojące rzeczy i podopieczni wolą uciekać niż być ich częścią. By nie plamić honoru rodu, Batman musi znowu wkroczyć do akcji. Choć jest to najspokojniejsza z wszystkich zamieszczonych w tomie 4 historii, wydaje się najbardziej przemyślana. Pokazuje ludzką twarz Batmana, a to chwile, na które czeka się bardziej niż na kolejne spektakularne walki. Bruce Wayne jest równie ważny, jak jego superbohaterskie alter ego.
 
Na gruncie artystycznym można śmiało powiedzieć, że w tym tomie nie osiągnięto nic wyjątkowego, ale ostatnia dwuczęściowa historia spod piórka Scotta Godlewskiego znacząco wyróżnia się od reszty. Powodem jest żywy, wyraźny i solidny styl artystyczny. Pozostałe części tomu są na przyzwoitym poziomie. Warto tu jeszcze zaznaczyć, że projekt nowej zbroi Batmana do walki z Freezem, autorstwa Dougha Mahnke, zachwyca swoją koncepcją.
 
Komu mogę polecić ten komiks? Każdemu, kto zachwycał się poprzednimi tomami Tomasiego. Najwięksi fani Gacka także będą zainteresowani, jednak pozostali raczej nie zachwycą się historiami w tej części „Batman Detective Comics".

 

Dział: Komiksy

Świrad jest studentem. Zafascynowany historią, skupia się na tej dziedzinie wiedzy, zdobywając uznanie wykładowców, jednocześnie wywołując zazdrość i niechęć wśród kolegów z roku. Ale, całkiem nieplanowanie, udaje mu się wzbudzić zainteresowanie Sambojki. Dziewczyna początkowo godzi się na niezobowiązujący seks, później jednak zakochuje się w intrygującym chłopaku. Nie może nawet podejrzewać, jakie sekrety przeszłości skrywa Świrad.

Dział: Patronaty
wtorek, 22 czerwiec 2021 23:28

Dziewczyna w drugim rzędzie

Są miejsca, w których od lat nie zmienia się klimat. W powietrzu zawsze wyczuć można te same nuty niepokoju i tajemnic, które skrywają się niemal w każdym zakątku miasteczka. Gdy nasza noga ponownie przekracza granice miasta, wracają wspomnienia, a teraźniejszość walczy o uwagę z przeszłością. Gdzie w tym wszystkim skrywa się prawda? Cathy pracuje w paryskiej redakcji i czeka na swoją szansę, by zaistnieć i wspinać się na kolejne szczeble kariery. Dość szybko okazuje się, że kobieta dostanie swoją życiową szansę, gdyż w Beaufort dochodzi do morderstwa. Ofiarą jest dawna koleżanka z klasy Cathy, dzięki czemu to ona ma opisać to zdarzenie.

Powrót do miasteczka, które wciąż wywołuje masę emocji, nie będzie jednak tak łatwy i przyjemny, jak chciałaby tego kobieta. Nic nie przychodzi gładko, a namówienie do zwierzeń rodziny i przyjaciół ofiary, graniczy z cudem. Czy uda jej się osiągnąć cel i zmierzyć się z własnymi słabościami oraz przeszłością, która uderza w nią ze zdwojoną siłą?

Dziewczyna w drugim rzędzie

Kolejna powieść spod pióra Aurelii Blancard, którą miałam okazje właśnie poznać, całkowicie mnie zaskoczyła. Ogromnie różni się od swojej poprzedniczki, na szczęście wciąż zawiera w sobie te elementy, które ujęły mnie podczas lektury. Autorka ma lekkie pióro, które zachwyca prostotą. Nie jest wybujałe, nie zawiera trudnych do zdefiniowania słów, a jednak zaskakuje, wyprowadza w pole, kusi i zachęca do czytania. Dziewczyna w drugim rzędzie skrojona jest idealnie pod czytelnika łaknącego tajemnic, klimatu i zagadek, tych nierozwiązywalnych, przynajmniej za szybko.

Każdy element powieść współgra ze sobą i nie pozwala czytelnikowi się oderwać. Jedna zarwana noc i nieprzemożna chęć poznania zabójcy, jego powodów i wydarzeń, które do tego doprowadziły. Tylko tyle i aż tyle należy poświęcić na lekturę tego tytułu, bo gdy raz damy się wciągnąć tej historii, będziemy chcieli poznać odpowiedzi na wszystkie pojawiające się pytania. Powieściopisarka nie da się tak łatwo rozgryźć. Opowieść, którą przed nami roztacza, nie pozwala się zamknąć w sztywnych ramach czy schematach. Nic tu nie jest łatwe, oczywiste czy czarne lub białe.

Wśród bohaterów

Kreacja postaci to w powieści Dziewczyna w drugim rzędzie równie ważny i dopracowany punkt, jak sama fabuła. Każda pojawiająca się osoba ma swój wkład zarówno w przeszłość, jak i w teraźniejsze wydarzenia. Skrywa swoje tajemnice, lęki i przekonania, nadając całości klimatu i głębi, bez której nie byłoby strachu, niepokoju czy dobrej lektury z tego gatunku. Całość współgra ze sobą, wiodąc czytelnika do wielkiego finału, którego nie sposób przewidzieć. A nawet jeśli komuś się to uda, to i tak nie zabije to radości z zakończenia historii.

Dziewczyna w drugim rzędzie to opowieść o tym, z jaką łatwością człowiek pielęgnuje złe wspomnienia, żyje przeszłością i wzrasta w nim chęć zemsty. Autorka poprzez swoich bohaterów pokazuje, ile krzywd i blizn pozostaje w ludziach na długo po traumatycznych przejściach i podkreśla, że one same nigdy nie znikną. To krótkie rozdziały napędzały akcje powieści, ale i postaci, które choćby jak Lidia były mi znane z debiutu autorki. Ta historia jest inna, ale wciąż tak samo prosta i zarazem głęboka w przekazie. Jestem pod wrażeniem pióra i formy.

Dział: Książki
poniedziałek, 21 czerwiec 2021 20:30

Opowieść podręcznej. Powieść graficzna

Powieści graficzne to często nie lektura dla samej rozrywki. Bywa, tak jak w przypadku adaptacji „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, że zostają z czytelnikiem na długo, na bardzo długo. To ciężka, przerażająca, potężnie emocjonalna historia. Czy jednak rzeczywiście tak fantastyczna?
 
Bohaterką powieści jest Freda. Nie jest to jednak jej prawdziwe nazwisko. Za niesubordynację i próbę ucieczki z opresyjnego systemu za karę została pozbawiona właściwie wszystkich praw i przyuczona do bycia podręczną. Kim są podręczne? To kobiety, które tak jak ona, miały pecha i je złapano. Umieszczono w Czerwonym Centrum, które można by było nazwać połączeniem kolonii karnej z reedukacją, albo raczej praniem mózgu. Tu ruguje się indywidualność. Wszystkie kobiety są traktowane tak samo, noszą podobne czerwone szaty ze „skrzydłami” zasłaniającymi widok jak klapki na końskich łbach. Wszystkie jedzą to samo, mówią to samo, myślą to samo. Nie mogą się malować, dbać o skórę, nie mogą być sobą. Służą tylko jednemu: reprodukcji.
 
Freda trafia do domu komendanta. To właściwie jej ostatnia szansa. Podręczna nie jest potrzebna, jeśli nie płodzi dzieci albo jeśli płodzi Niedzieci, dzieci z wadami. Jako że komendant prawdopodobnie jest bezpłodny lub ma bezpłodną żonę, zdecydował się na pośrednictwo podręcznej. Ona urodzi jego dziecko (poczęcie to prawdziwy rytuał!) na jej kolanach i wszyscy będą szczęśliwi. Wszyscy, znaczy komendant, bo ani podręczna, ani żona nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Tym bardziej że są problemy z zajściem w ciążę…
 
Ubezwłasnowolnione kobiety. Właściwie częściowo same tego chciały! Częściowo, bo niektóre właśnie dążyły do oddania się pod opiekę mężczyznom, zamknięcia w domu, by osiągnąć tam spokój od męskich spojrzeń i chuci. Chciały, by zdelegalizowano porno, by ich córki nie były gwałcone. Kultura Gileadzka miała być odpowiedzią na kulturę gwałtu właśnie. Miało być lepiej… wyszło jak zawsze. Wyszło pomieszanie ideałów zawartych w Starym Testamencie z nakazami Koranu.
 
Od czego się zaczęło? Od tego, co zaczyna się zawsze: strachu. Może to być tak jak tu: atak terrorystyczny. Może to być wojna. Bomby w urzędach. Pandemia. Krok po kroku odbierane są drobne prawa. Ludzie zaczynają się dzielić, ale początkowo są one tłumaczone ogólnym dobrem dla wszystkich. Musisz legitymować się, wyjeżdżając do kraju? To dla bezpieczeństwa. Szczepić się przed wyjazdem? To dla bezpieczeństwa. Nie masz własnego konta, pieniędzy, prawa do głosowania, pracy? To dla bezpieczeństwa. Czyżby?
 
Stworzona kultura przywodzi na myśl taką, która rzeczywiście mogłaby istnieć. Sposób, w jaki mężczyźni próbują usprawiedliwić jego istnienie, jest przerażający. Sprawiają, że brzmi to zupełnie realnie i rzeczowo. Co ciekawsze: mało kto się buntuje, bo boi się kary. Każdy boi się o siebie, a wystarczyłby większością zaatakować reżim, by go zgnieść. Zastany w powieści graficznej totalitaryzm tworzy obraz społeczeństwa, które zniesie wszystko, jeśli dostanie, choć przebłysk wolności. Odpalonego czasem papierosa, nocami zakazaną grę planszową, wyjście, pocałunek, zdjęcie ukochanej osoby, którą dawno się nie widziało, rozmowę z przyjacielem. Niewielki stopień wolności, który posiadają podręczne, tak naprawdę jest złudzeniem, sztuczką, cieniem na ścianie, manipulacją. Szczur w labiryncie może iść w dowolne miejsce, o ile pozostaje w labiryncie.
 
Do strony graficznej nie mam żadnych zastrzeżeń. Grafika tutaj jest wspaniała, tworząc nieco inny efekt niż adaptacja filmowa, podkreślając na prawie każdej stronie bogatą, głęboką czerwień podręcznych, wytrawiając ten kolor na zawsze w umyśle czytelnika i zmieniając co chwilę jego znaczenie wraz z biegiem fabuły. Styl oszczędnej, nieco uproszczonej grafiki szczególnie gra kolorem (zwłaszcza czerwonym i niebieskim), a mimika mówi wiele, nawet jeśli słowa nie są możliwe. Oczy tak bardzo są tu zwierciadłem duszy! To wierna adaptacja, a rysunki, często dosyć oniryczne czy symboliczne, wzmagają tylko rosnące poczucie oporu, ale i braku nadziei.
 
Kto mógłby być idealnym czytelnikiem tej powieści graficznej? Przede wszystkim czytelnik powieści „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, by zweryfikować fikcję literacką z wizją rysunkową Renée Nault. Moim zdaniem raczej dobrze odbierze ją kobieta, która obecnie protestuje przeciwko ustanawianiu praw godzących w wolność i to jakąkolwiek wolność. Chciałabym, by była to każda kobieta, każda matka, babcia i każda córka i wnuczka, jednak nie jestem przekonana, czy niektóre nie zrozumiałyby opacznie przesłania książki, że nie pochwaliłaby systemu w Gilian. A to, tak jak system w „Fehrenheit 451°” Raya Bradbury’iego, jest fikcja zbyt opresyjna dla jednostki, by nią uznać za godną do naśladowania w rzeczywistości.
 
Ta książka była przerażająca i dziwnie... spostrzegawcza. Prowokująca do myślenia i niepokojąca. Patrząc na otaczające nas ruchy społeczne czy polityczne, także w naszym kraju, zaczynam się czasem bać. Bać, że fikcja stanie się prawdą. Dlatego polecam lekturę każdemu. Świetny i godny towarzysz oryginału.

 

Dział: Komiksy
poniedziałek, 21 czerwiec 2021 16:48

Supernova

Polskie nowoczesne kino to dla mnie zawsze zagadka. Znajdziemy w nim perełki jak „Bogowie” czy „Zimna Wojna”. Jednak to wyjątki w morzu takich produkcji jak „Polityka”, „Botoks” czy „Kac Wawa”. Dlatego zawsze, kiedy sięgam po rodzimą produkcję, czuję się, jakbym próbował magicznych fasolek wszystkich smaków. „Supernowa” to debiut reżyserski Bartosza Kruhlika, więc tym bardziej nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać.

Zacznijmy od fabuły. W niewielkiej wsi w Polsce zrozpaczona kobieta postanawia porzucić swojego męża-alkoholika. Kiedy wraz z dziećmi przemieszcza się poboczem drogi, niespodziewanie dochodzi do wypadku. Cała trójka zostaje uderzona przez rozpędzone auto, a kierowca ucieka z miejsca wypadku. Na miejsce przybywa policja oraz służby bezpieczeństwa, a także mieszkańcy wsi.

Atmosfera gęstnieje, głównie z powodu tego, że kierujący pojazdem jest politykiem, więc szanse na to, że uniknie więzienia, są bardzo duże. Mała społeczność, w której przecież każdy się zna, będzie usiłowała sama wymierzyć sprawiedliwość. Nie mogąc patrzeć na bezradność policji, mieszkańcy postawiają sami rozprawić się ze sprawcą.

Główna oś fabularna skupia się na trzech bohaterach – mężu ofiary, policjancie, który miał romans z kobietą, oraz wyżej wspomnianym polityku. Napędza się spirala gniewu i czynów, po dokonaniu, których nie będzie już odwrotu. Mimo że akcja filmu toczy się w jednym miejscu i w krótkim czasie, atmosferę można kroić nożem.
Chociaż mamy tutaj motyw polityka, który zdecydowanie jest zamieszany w brudne sprawy, to nie film prostacki jak produkcje Patryka Vegi. To raczej uniwersalna opowieść o społeczeństwie w obliczu dramatycznych wydarzeń, przypominająca swoją strukturą antyczne tragedie.

Większość aktorów to ludzie nieznani nam z wielkiego ekranu, jednak nie można im nic zarzucić, wręcz przeciwnie. Ich kreacje są zagrane pierwszorzędnie. Pochwalić należy także pracę kamery, która, mimo że nie ma wiele pola do popisu, idealnie oddaje klimat historii i skutecznie buduje napięcie widza.

Chyba najmniej punktów przyznałbym zakończeniu, które wydaje się nieco wymuszone, wrzucone na siłę. Może jestem po prostu zbyt prostym człowiekiem, aby zrozumieć, dlaczego tak, a nie inaczej reżyser postanowił zamknąć tę opowieść. Powiem, że z niecierpliwością czekałem na to, jaki finał zgotuje nam twórca, i bardzo się zawiodłem.

Podsumowując, debiut reżyserski Bartosza Kruhlika zdecydowanie jest debiutem udanym. To ciężkie i poruszające kino pokazujące zachowania ludzi w obliczu tragedii, oddające kotłujące się w nich emocje. Każdy z bohaterów ma swoje problemy oraz dylematy, które uwydatniają inne aspekty przedstawionej sprawy. Tym bardziej, niestety, zakończenie rozczarowuje.

Dział: Filmy

W tym roku festiwal „Komiksowa Warszawa” odbędzie się w plenerze i będzie miał aż dwie odsłony. Pierwsza z nich, czyli „KOMIKSOWA WARSZAWA 2021 – START” wydarzy się w dniach 18-20 czerwca w warszawskim Ogrodzie Saskim przy okazji Pleneru Literackiego, a druga - „KOMIKSOWA WARSZAWA 2021 – META” – w dniach 9-12 września na Placu Defilad, podczas Warszawskich Targów Książki. 

Dział: Wydarzenia
wtorek, 15 czerwiec 2021 11:16

Wyleczeni

Świat już dawno rozczarował niejednego z nas. Los doświadczył każdego, dał i odebrał cień szczęścia. Teraz już pewnie wiesz, że sprawiedliwość to puste słowa, a kara nigdy nie jest adekwatna do popełnionych czynów. Gdy tych dobrych dotykają choroby i cierpienie, odczuwamy żal, smutek i poczucie niesprawiedliwości. A co gdy to samo dosięga tych złych? Czy my sami jesteśmy bez skazy?

Marta Wolska pracuje jako lekarz w znanym warszawskim szpitalu klinicznym im. Wandy Błeńskiej. Świeżo rozwiedziona singielka, która na powrót zamieszkała w mieszkaniu po babci i próbuje ułożyć sobie życie. Każdego dnia walczy z samotnością, pracą w ciężkich warunkach i koszmarami, które nawiedzają ją coraz częściej i są jej nieodrywalną częścią, podobnie jak trauma z dzieciństwa. Gdyby nocnych mar było zbyt mało, życie zaskakuje ją każdego dnia. W mieście szaleje seryjny morderca pieszczotliwie zwany Bestią z Mokotowa. W szpitalu, w którym pracuje Marta, dochodzi do morderstwa zastępcy ordynatora, doktora Szymańskiego. Kto zabił? Czy to ktoś z jego współpracowników? To dopiero początek zdarzeń, które łączy szpital na Błeńskiej, co jeszcze skrywają mury, które przesiąknięte są ludzkimi dramatami?

 

Wyleczeni

 
Dopiero skończona lektura uświadomiła mi, jak trafny jest to tytuł i ile w nim prostoty i zawirowań zarazem. Wyleczeni, to jedyne słowo, które znałam przed sięgnięciem po tę książkę. O czym jest, czego się spodziewać? Czasem ryzyko się opłaca i pozwala na wejście w historię bez żadnych uprzedzeń czy oczekiwań. Tak było i teraz. Od pierwszych stron pochłonęła mnie lekkość zmieszana z niepewnością, całą masą niedopowiedzeń, wszak wkraczałam do nieznanego mi świata, który z każdą stroną nabierał mroczniejszych barw. Od razu zawładnął mną niepokój i chęć poznania wszystkich tajemnic skrywających się za murami Błeńskiej.

Każde wydarzenie, pozornie niezwiązane ze sobą wątki i jakże przypadkowe spotkania mieszają w głowie i wciąż zmuszają nas do myślenia, analizowania oraz oceny pobudek, winy, wyborów. Im dalej w las, a raczej w szpitalne mury, tym poszlak, strachów i ofiar coraz więcej. Wielowarstwowa fabuła nie pozwala się zagubić, a stopniowo rosnące tempo akcji wciągnie nawet oporniejszych miłośników dobrze skrojonych thrillerów. Wyleczeni to nie tylko główna nic fabularna, ale i subtelne tło, które mimochodem wpływa na czytelnika. Zmusza go do wewnętrznych refleksji. Zawiera sporo obserwacji społecznej rzeczywistości, które okazują się równie trafne, co przerażające.


Wśród bohaterów

 
Autorce świetnie udała się ta niezwykła mieszanka emocji, gonitwa myśli i wciąż rodzących się pytań. Czy istnieje prawo ranienia bliskich nam osób? Jak i czy w ogóle mścić się za zło, które nas dotknęło? Czy istnieje kara adekwatna do każdego przewinienia? To tylko kilka pytań, które pojawiły się podczas lektury. Z pewnością jest to zasługa dobrze skrojonej fabuły, wydarzeń, których odpowiednie tempo nie pozwalało na odpoczynek, ale dawało miejsce na rozważania. Jedno jest pewne, nawet krótkie oddechy nie sprawiały, że opowieść traciła swe barwy i nutkę mroku, niepewności, które budowały klimat niemalże od pierwszej do ostatniej strony.

Alicja Horn z lekkością i w porywającym stylu wciągnęła nas do świata, który nam przygotowała z ogromną wręcz chirurgiczną precyzją. Mieszała, wodziła za nos, dawała nadzieje i odbierała ją chwilę później. To niesamowita przygoda pełna emocji, której nie byłoby, gdyby nie bohaterowie. Ich wybory, tajemnice, poglądy składały się w niesamowicie złożoną i niejednoznaczną całość, którą poznawałam z ogromnym zacięciem. Postaci są wielowymiarowe, zaskakujące, a równocześnie zwyczajne i realne. Popełniają błędy, dokonują wyborów i podejmują decyzje w zgodzie ze sobą i choć nie zawsze czytelnik wybrałby podobnie, to tu każda z dróg ma swoje wyjaśnienie. Czy słuszne? Cóż to już trzeba ocenić samemu.


Podsumowanie

 
Mogłabym godzinami gdybać o świetnie skrojonej, klimatycznej i nieprzewidywalnej fabule oraz postaciach, które zaskakują, przykuwają uwagę i dają się lubić. Nie wiem, co bym zrobiła na ich miejscu. Szanuje ich decyzje, sposób bycia. Doceniam pracę autorki, którą czuć w czasie czytania. Wyleczeni to początek, opowieść, która wywołała masę emocji, ale wciąż w zanadrzu ma kilka zagadek. Przyjaźnie, uczucia, przypadki i mroczne tajemnice, tak idealnie wtłoczone w miejsce i czas. Bez wahania czekam na więcej i polecam, każdemu, kto lubi, gdy powieść nie jest oczywista i rozrywkowa.

Dział: Książki
poniedziałek, 14 czerwiec 2021 17:03

Sługa krwi

„Słowa mocy zmieniają rzeczywistość, tak działa prawdziwa magia.”

Kiedy przeczytałam na jednym z blogów książkowych, że „Sługa krwi” to arcydzieło, pomyślałam, że użyto znaczącego słowa, zatem coś wyjątkowego kryje się w powieści i chętnie przekonam się, czym rzuca tak silny urok na odbiorcę. Pomimo że nie miałam okazji zapoznać się z cyklem „Materia Prima”, poprzednikiem „Materii Secunda”, szybko odnalazłam się w zbiorze bohaterów i ich powiązaniach. Początek powieści zabrzmiał zachęcająco, atrakcyjny klimat zagrożenia i niepewności, bezpośrednia walka na śmierć i życie, konieczność wejścia w zobowiązania, od których nie można uwolnić się przed wyznaczonym czasem. Olaf Rudnicki ratując rodzinę i przyjaciół podjął decyzję o trzyletniej niebezpiecznej służbie krwi na dworze księcia Nin.

Sympatycznie kroczyło się po chińskich odniesieniach do perfekcyjnie opanowanych sztuk walki, wyjątkowo rozwiniętej filozofii samodoskonalenia, imponującej wyższej duchowości. Fragmenty, w których kluczowa postać wchodzi w azjatycki wymiar kultury, najbardziej przyciągały. Chętnie obserwowałam zmagania Olafa, teraz adepta pozyskiwania szczególnych mocy, który szybko przekonał się, jak wiele jeszcze musi nauczyć się, pomimo znaczących już dokonań. Kartami przetargowymi przetrwania w zaawansowanych intrygach i spiskach u władzy, stały się symbolika wizerunku mistrza uzdrowienia i umiejętności walki podszyte tajemniczymi źródłami. Mężczyzna starał się przetrwać w teatrze szpiegów i graczy o wysoką stawkę, znajdywał sojuszników i wystrzegał się wrogów. Przez wszystko przebijały się echa potyczek z Przeklętymi. Zakończenie ucięło akcję w kulminacyjnym momencie, nie ma wyjścia, trzeba czekać na drugi tom.

Książkę dobrze mi się czytało, chętnie przebiegałam po stronach wypełnionych przygodami, zasadzkami i bitwami. Akcja nabierała dynamicznych rytmów, po chwili wyciszała nieco emocje. Miałam wrażenie powierzchowności rozgrywanej scenerii i scenariusza zdarzeń, podczas gdy lubię głęboko wchodzić w intrygę, rozwijać klimat i osobowości bohaterów. Liczyłam na więcej magicznych akcentów i alchemicznych wzorców, coś, co sprawi, że intensywniej będę mogła odbierać przedstawiany świat, losy postaci, nacji i państw. Rosyjski wątek to jedynie przerywnik, urozmaicenie fabuły, pasowałoby mi, gdyby w kolejnej odsłonie dostał więcej przestrzeni, choć pewnie nie o niego będzie chodziło. Pomimo wymienionych zastrzeżeń, spotkanie ze „Sługą krwi” zapamiętuję jako ciekawe i przyjemne, nie wyzwoliło potęgi niecierpliwego czytania, mało mnie zaskakiwało, ale wzbudziło sympatyczne zainteresowanie. Nie arcydzieło, ale miła rozrywka w barwach fantasy zmieszanej z elementami sensacji. Z pewnością sięgnę po kontynuację.

Dział: Książki
niedziela, 09 maj 2021 20:05

Nie kochaj mnie. Iskra bogów.

 

Pierwszy tom miłosnej trylogii o starciu bogów i tytanów na Ziemi. 

 

Czy znacie serię książek z gatunku młodzieżowej fantastyki autorstwa C.C. Hunter, która rozpoczyna się tomem „Urodzona o północy”? Jeżeli tak i powieść Wam się podobała, to tak samo dobrą historię, w podobnym klimacie odnajdziecie w cyklu „Iskra bogów” spod pióra Marah Woolf. 

 

Zarys fabuły

 

Nastoletnia Jess wraz z przyjaciółką jedzie na górski obóz. Tam zakochuje się w chłopaku, który jednak okazuje się nie być kimś całkiem zwyczajnym. Bogowie mają swoje własne sprawy i toczą grę, o której zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia, nawet jeżeli, tak jak główna bohaterka, bardzo starają się zostać w nią wplątani. 

 

Moja opinia i przemyślenia

 

Książkę czyta się rewelacyjnie szybko. To typowy, lekki młodzieżowy romans fantasy z ciekawą akcją i dobrym pomysłem na fabułę. Powieść jest pięknie wydana, a okładki serii doskonale do siebie pasują. Niestety nie wszystkie elementy „Iskry bogów” przypadły mi do gustu. Lubię czytać o silnych bohaterkach, które znają swoją wartość i nie dają sobie w kaszę dmuchać. Jess niestety taka nie jest i powiem szczerze, nie chciałabym, żeby moja własna, nastoletnia córka brała z niej przykład. Profile psychologiczne młodzieży, która pojawia się w powieści, w ogóle do mnie nie przemówiły. Pozostałe postacie jednak ratują sytuację. 

 

Tytuł zawiera sporą dawkę mitologii i myślę, że zachęci nastoletnich czytelników do jej lepszego poznania. Autorka starała się też odejść od typowego schematu (od czasu do czasu z lepszym, a niekiedy z gorszym skutkiem). Podczas lektury towarzyszy nam dobry, nieco czarny, ale wyjątkowo przyjemny humor, który dodatkowo umila czytanie. Mimo wymienionych wcześniej wad jestem pewna, że sięgnę po kolejne części. Mam nadzieję, że kiedy pisarka już się rozkręci, to jeszcze bardziej mi się spodobają. Potencjał powieść ma naprawdę duży.   

 

Podsumowanie

 

„Iskra Bogów. Nie kochaj mnie” to przyjemna, lekka lektura. Jedna z tych książek, przy których nie sposób się nudzić. Jest to jednak również typowa beletrystyka, bez żadnego głębszego przesłania czy drugiego dna. To powieść czysto rozrywkowa, która ma na celu zachęcić młodzież do czytania i poznawania mitologii. Za to zdecydowanie należy się jej dobra ocena. Lekturę polecam miłośniczkom gatunku paranormal romance i lekkiej, niewymuszonej fantastyki. 

Dział: Książki