Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan
Wikingowie. Kraina Proroka
Na spalonych słońcem ziemiach Półwyspu Iberyjskiego rozegra się decydujące starcie pomiędzy wikingami a wrogiem z Południa. Czwarty, finałowy tom sagi Radosława Lewandowskiego to opowieść o sile i uporze nordyckich wojowników. Spina on klamrą wątki i losy postaci poznanych w poprzednich tomach. Ostatnia część pasjonującego cyklu „Wikingowie” ukaże się 28 marca pod patronatem Secretum.
Etykieta japońska. Praktyczny podręcznik dobrych manier
Wydawnictwa naukowe rzadko kiedy kojarzą się czytelnikowi z lekturą lekką i przyjemną, taką, po którą sięgalibyśmy z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie z woli wykładowcy, promotora pracy magisterskiej, czy choćby wymagającego nauczyciela. A jednak Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego udało się stworzyć serię, po którą można bez obaw sięgnąć, by poszerzyć swoje horyzonty, jednocześnie nie tracąc nic z przyjemności czytania. W serii Mundus, bo o niej mowa, ukazują się najciekawsze zagraniczne tytuły literatury faktu, są to teksty najlepszych reportażystów i dociekliwych obserwatorów współczesnego świata, którzy przedstawiają istotne problemy, nietypowe zjawiska i nietuzinkowe postacie – tak, wydawnictwo naukowe zachwala tę serię i po lekturze „Etykiety japońskiej” stwierdzam, że nie bez racji.
„Etykieta japońska” to zwięzły, bo zaledwie stusiedemdziesięcio stronicowy zbiór norm zachowań, zwyczajów i form towarzyskich obowiązujących w Kraju Wschodzącego Słońca. Autorzy skupili się przede wszystkim na tym, jak w sposób klarowny i najbardziej funkcjonalny przekazać wiedzę na temat japońskiego savoir-vivre'u. Czytając książkę pana Boyé'a Lafayette'a De Mente i Geoffe'a Bottinga przeniosłam się na chwilę do samolotu lecącego na te odległe wyspy, gdzie bycie dobrze wychowanym otwiera znacznie więcej drzwi, niż amerykańska, czy zachodnioeuropejska przebojowość wyemancypowanej jednostki.
Te odległe cesarstwo od dawna łączą zawiłe i nie zawsze wszystkim znane nici z Polską, choćby przez takie osobistości jak Bronisław Piłsudski, Maksymilian Kolbe, Zenon Żebrowski, a na polskim rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek rodzimych autorów, takich jak Joanny Bator, Anny Ikedy, Marcina Bruczkowskiego czy Karoliny Bednarz. Jednak nadal w związku z przepaścią wynikającą z odległości, a także w związku z różnicami kulturowymi i językowymi, jakie dzieli nasze kraje, czujemy niedosyt wiedzy. A wiedza ta jest coraz częściej bardzo potrzebna, świat bowiem coraz bardziej się kurczy, a kontakty w szczególności biznesowe, coraz częściej są nawiązywane również z partnerami z tych odległych wysp. I tutaj z pomocą przychodzi „Etykieta japońska”. Nie jest to może pełne kompendium wiedzy na temat kultury i obyczajowości Japończyków, zapewne na podstawie tejże książki żaden student japonistyki nie zda egzaminów z antropologii kulturowej, ale zapewne przeciętny pracownik korporacji ale też małej firmy, który ma w perspektywie nawiązanie współpracy z Japończykami lub choćby turysta, który planuje wycieczkę do Kraju Kwitnącej Wiśni, będzie wiedział od czego rozpocząć swoją kulturową podróż przez meandry obyczajowości japońskiej. Niewątpliwą zaletą książki jest wprowadzanie oryginalnego nazewnictwa oraz jego wymowy, co każdemu podróżującemu może ułatwić pobyt w tym kraju. Autorzy podzielili książkę na czterdzieści wyjątkowo krótkich rozdzialików, które swoimi tytułami odnoszą się do konkretnego zagadnienia, np. do płacenia za rachunek w restauracji i barze, ukłonów, przeprosin, cudzoziemców w japońskich firmach, itd., dzięki takiemu indeksowemu podejściu do tytulatury, można w szybki sposób odnaleźć właściwy fragment książki. Jednak aby ułatwić jeszcze bardziej posługiwanie się tym przewodnikiem dodano „Użyteczne słowa i zwroty”, „Słownik technologiczny” i Indeks. Nic tylko zasiąść w fotelu gabinetu, albo jeszcze lepiej samolotu i korzystać z dobrodziejstwa tej wiedzy i nawiązać kontakty z potomkami samurajów.
Boyé Lafayette De Mente był amerykańskim pisarzem, dziennikarzem i poszukiwaczem przygód, napisał ponad sto książek, z czego większość dotyczyła Japonii, z którą był związany od lat pięćdziesiątych zeszłego wieku. Niestety zmarł w zeszłym roku w wieku 89 lat, na szczęście zostawiając po sobie ogromne dziedzictwo doświadczenia i wiedzy. Jedną z nich przekazało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego polskiemu czytelnikowi, a „Etykietę japońską” poleciłabym przede wszystkim tym, którzy potrzebują szybkiej, skondensowanej wiedzy na temat kraju, który w wielu aspektach savoir-vivre'u, kultury, ale również, a może przede wszystkim mentalności różni się od naszego. Jest to jednak tak przyjemna lektura, że każdy znajdzie w tej książce coś inspirującego dla siebie.
Stało się
„Gdzie i kiedy - kto to wie? Ale stało się.” – ten tekst piosenki przychodzi mi na myśl, po przeczytaniu książki Magdy Kuydowicz. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść pt. „Stało się”, określana szumnym mianem komedii kryminalnej, porównywana jest do twórczości Joanny Chmielewskiej. Porównanie jest o tyle nieudane, że autorka – choć ma ku temu zadatki – daleka jest od mistrzostwa przywołanej pisarki, zaś samej książce daleko do lekkości, a jednocześnie dużej dozy ironii i wdzięcznych bohaterów, do których czytelnik czuje się przywiązany.
Początek jest obiecujący - w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Zbyszek, kochanek dokumentalistki, Matyldy Kwiatek. Co więcej, jego pazerna żona domaga się od Matyldy zwrotu tajemniczej teczki, a także kluczy od domku letniskowego, który rzekomo, zgodnie z testamentem, ma być własnością dziennikarki. Problem w tym, że to dopiero początek dramatu kobiety, bowiem okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Kochanek, który już za życia był despotyczny, kapryśny i wymagający, po rzekomej śmierci stwarza jeszcze większe kłopoty. Wokół osoby Matyldy zaczynają dziać się różne rzeczy, a ona sama ma podstawy do tego, by bać się o swoje życie.
Wyjazd na odchudzające wczasy, do nadmorskiej miejscowości, jest tylko przykrywką dla prowadzonego przez Matyldę śledztwa. Towarzyszy jej – choć incognito – porucznik Ryszard Kudełka, osobliwy mężczyzna o wątpliwym wdzięku i uroku, za to reprezentujący ludzką twarz policji. Okazuje się, że zgubione podczas zajęć kilogramy są niczym, wobec ryzyka pobytu w Osie, bowiem Zbyszek jest dopiero pierwszą ofiarą, z którą Matylda miała do czynienia. Co więcej, tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście jest ofiarą, bowiem szczątki pogorzelca, który spłonął w samochodzie Zbyszka, wskazują na coś zupełnie innego. Trup zaczyna słać się gęsto – ginie niejaka Marianna, której zwłoki znajduje Matylda na plaży, z pobliskiej latarni wypada również jej pracownik, którego widziano kłócącego się z kuracjuszami, nagle znika jeden z pracowników ośrodka, ktoś wyrywa przyjaciółce Matyldy, Natalii telefon komórkowy, zaś sama bohaterka cudem tylko wyrywa się ze szponów śmierci na skutek wstrząsu anafilaktycznego, po nieświadomym zjedzeniu wykluczonych dla niej składników. Okazuje się ponadto, że wszystkie te wydarzenia łączą się ze sobą, również ich bohaterowie są ze sobą w różny sposób powiązani.
Jak zakończy się ta powieść? Co wspólnego z tymi wydarzeniami ma pewien działacz społeczny, pracujący na rzecz bezdomnych? Jak duże są kłopoty szefa Matyldy, który okazuje się być również w pewien sposób powiązany ze sprawą i czy rzeczywiście wszystko sprowadza się do finansowych machlojek i działań pewnej fundacji? A może sprawa ma drugie dno i związana jest z zupełnie innym, niż fundusze dla bezdomnych, tematem? Na te pytania usiłuje odpowiedzieć Magda Kuydowicz, choć uzyskanie konkretnych informacji może być trudne. Obiecującej fabule towarzyszy bowiem zupełny chaos, który panuje na łamach książki, trudno jest zatem wciągnąć się w akcję i dać się jej porwać. Autorka postawiła na wiele wątków, podjęła również ryzyko wprowadzenia wielu bohaterów, których nie do końca udało się utrzymać w ryzach. W konsekwencji, obecne podczas bieżących wydarzeń postacie nierzadko nie odgrywają żadnej roli, co więcej – wydają się przeszkadzać w odbiorze książki. Brak jest też logicznych ciągów rozpoczętych historii, również same postacie wymagają dopracowania po to, by stały się nam bliższe, byśmy mogli osadzić je w miejscu i czasie. Obecny w powieści humor, podszyty sporą dozą autoironii, zdecydowanie podnosi jej walory, szkoda tylko, że ogranicza się do osoby samej Matyldy. Tym samym powieść, choć dysponującą niemałym potencjałem, trudno zaliczyć do najbardziej udanych, może jednak stać się początkiem naprawdę obiecującej kariery. Mimo tego, z chęcią przeczytałabym kolejne książki autorki, z osobą Matyldy w tle, choć wymagać one będą lepszej konstrukcji i dopracowania fabuły. A wówczas, kto wie, może porównanie do Chmielewskiej okaże się prorocze...
Zwrotnik węży
Wydawnictwo Zysk i S-ka, jeszcze nie podało daty wydania, ale z samej zapowiedzi się cieszymy. Przypominamy, że tom pierwszy Pamiętników Lady Trent poznaliśmy rok temu. Recenzję "Historii naturalnej smoków możecie przeczytać" w naszym serwisie --> tutaj.
Trzy lata po fatalnej wyprawie w niegościnne góry Wystrany nieustraszona badaczka przeciwstawia się rodzinie i konwenansom, by wyruszyć z ekspedycją na rozdarty wojną kontynent Erigi, siedlisko takich egzotycznych gatunków smoków, jak żyjące w trawie węże sawannowe, leśne węże nadrzewne i najbardziej nieuchwytne z nich wszystkich, legendarne bagienne żmije z tropików.
Demon Luster
Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać powieść Martyny Raduchowskiej „Szamanka od umarlaków”, która okazała się bardzo przyjemnym i sprawnie napisanym urban fantasy, ale jednocześnie wydawała się zaledwie spokojnym wstępem do większego cyklu. Kontynuacja – „Demon luster” – pozwoli sprawdzić, czy rytm pierwszego tomu miał na celu uśpienie czytelnika, czy to cecha charakterystyczna powieści Raduchowskiej.
Na pierwszy rzut oka uwagę przykuwa okładka, utrzymana w podobnej stylistyce co oprawa graficzna pierwszej części, a jednocześnie unikająca powtarzalności. O ile „Szamanka od umarlaków” była zielona, to „Demon luster” razi agresywną czerwienią. Ciekawe, na ile kolor okładki jest związany z dynamiką przedstawionych w utworze wydarzeń...
Na samym początku powieści znów spotykamy znaną z pierwszej części Idę Brzezińską, szamankę od umarlaków, czyli „kogoś między medium a banshee” odpowiedzialną za duszę osoby, której śmierć przepowie. Ida zdążyła się pogodzić ze swoją rolą i z faktem, że przyjdzie jej się parać magią zamiast studiować wymarzoną psychologię. Po zdarzeniach z poprzedniego tomu, częściowo nie z własnej woli bohaterka, dołącza do zespołu Wydziału Opętań i Nawiedzeń, w skrócie WON, gdzie poznaje całą galerię specyficznych umagicznionych agentów, w tym obdarzonego skomplikowaną przeszłością łowcę demonów Kruchego, wiedźmę Rudą oraz właścicielkę jeziora i poniekąd alternatywnego wymiaru, Kornelię. Wspólnie z nowymi kolegami z pracy oraz niezastąpioną Teklą, Idzie przyjdzie rozwiązać sprawę Kusiciela zwanego Demonem Luster – potężnej istoty opętującej i mordującej kobiety o określonym wyglądzie. Magiczne śledztwo wykazuje, że sprawa jest nie tylko skomplikowana, ale i wyjątkowo niebezpieczna – jednak skoro już Ida postanowiła pomóc, nie zamierza się wycofywać.
Przy pierwszym tomie zdarzało mi się narzekać na brak dynamiki i ciągnącą się akcję. Z perspektywy „Demona luster” mogę z całą pewnością przyznać, że poprawiło się. I to bardzo. Można odnieść wrażenie, że cała „Szamanka od umarlaków” była zaledwie długą ekspozycją, a od „Demona luster” zaczyna się akcja właściwa. Drugi tom cyklu to pełnokrwisty kryminał urban fantasy z masą barwnych charakterów, wydarzeń i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Chociaż cały czas coś się dzieje i nie sposób się nudzić, nie cierpią na tym bohaterowie – Raduchowska sprawnie wplata w fabułę osobowość i historie postaci drugoplanowych, tak że czytelnik dostaje o nich naprawdę dużo informacji, a jednocześnie nie traci z oczu głównego wątku: polowania na Kusiciela. Także Ida rozwija się jako bohaterka – nie jest już tą sfrustrowaną i przytłoczoną swoją nową rolą młodą dziewczyną. Bycie szamanką nadal nie wzbudza w niej entuzjazmu, ale stara się pokojowo koegzystować z magią, rozwija także empatię wobec otaczających ją osób i żywo interesuje się ich losami. Postać Brzezińskiej to przykład bohaterki w bardzo sympatyczny sposób dorastającej na kartach cyklu.
Uwagę zwraca też, co podkreślałam przy poprzedniej części, język powieści. „Demon luster” został napisany prosto i przystępnie, a jednocześnie nie prostackim językiem. Raduchowska przykłada wielką wagę do stylu, umie samym doborem słów wzbudzić śmiech lub strach, kreśli niezwykle sugestywne obrazy w partiach snów Idy. Ci spośród czytelników, których interesują nie tylko wydarzenia czy bohaterowie, ale też język powieści, powinni czuć się usatysfakcjonowani.
„Szamanka od umarlaków” Raduchowskiej była tekstem dobrym – „Demon luster” jest za to bardzo dobry. To naprawdę przyjemne i świetnie napisane urban fantasy. Polecam nie tylko miłośnikom gatunku.
Cinder
Tę książkę czytałam już wcześniej w poprzednim wydaniu. Niestety Egmont nie pokusił się o wydanie całej serii, nad czym ubolewałam bardzo. Nie tylko ja zresztą. Podobno były pisane podania do wydawcy. Ale dopiero Papierowy Księżyc wysłuchał modłów. Efektem tego jest książka, która trzymam w dłoni. Zobaczmy, czy moje wrażenia zmieniły się po 1,5 roku.
Kim jest tytułowa Cinder?
Główna bohaterka nie ma rodziców, mieszka ze złą maco... opiekunką, która jej szczerze nie znosi (co nie przeszkadza jej wykorzystywać ją finansowo) oraz dwiema przybranymi siostrami, z których jedna nawet protagonistkę lubi, druga podziela uczucia swojej matki. Ciekawe skąd ja to znam... Samo imię także nie jest przypadkowe. Wiecie, co oznacza Cinderella?
Tak, nasza bohaterka jest Kopciuszkiem. Przybrana rodzina nią pomiata razem ze społeczeństwem, dziewczyna nie ma absolutnie żadnych praw. Otóż jest ona cyborgiem. Parę lat temu brała udział w wypadku, który dosłownie ją zmiażdżył. Dziewczyna żyje wyłącznie dzięki modyfikacjom, takim jak sztuczne dłonie i stopa oraz całej masie elektroniki, która to monitoruje i kontroluje jej funkcje życiowe.
Pisałam wcześniej, że Cinder jest wykorzystywana finansowo przez opiekunkę. Bohaterka jest bardzo dobrą (jeśli nie najlepszą) mechaniczną w Nowym Pekinie, a jej sprawne ręce są tak sławne, że pewnego dnia w drzwiach staje książę Kai z prośbą o naprawienie androida.
Miłość w powieści.
Główna bohaterka ma 16 lat, więc seria jest kierowana raczej do młodzieży. W związku z tym faktem musi pojawić się miłość. Pierwsza, intensywna, głęboka, na zawsze. Miłość pojawia się pod postacią Kaia, który jest przykładem idealnego młodego mężczyzny w tego typu utworach literackich: bogaty, przystojny i szlachetny następca tronu. Zupełnie nie zwraca uwagi na tłumy kobiet, które całują chodniki za nim, a zainteresował się niepozorną, nieidealną szarą myszką.
Dorastające, romantyczne dusze chcą chociażby w książkach odnajdywać spełnienie swoich marzeń, a i mi, choć już wyzbytej ze złudzeń i przekonanej, że ideały po prostu nie istnieją, dość przyjemnie się to czytało. Jednak tutaj zaznaczyć muszę, że to Gilbert będzie zawsze moim ideałem mężczyzny, to Kai ma specjalne miejsce w moim sercu.
Romans jest, to trzeba niestety przyznać, dość schematyczny i sztampowy. On – piękny i bogaty książę z bajki, on szara myszka, wyśmiewana i pogardzana. Ale on widzi tylko ją. Zakochują się od pierwszego wejrzenia, choć próbują z tym zauroczeniem walczyć, a przynajmniej Cinder stara się wymazać obiekt swoich westchnień z serca. Bo ona nie może, bo ona musi coś zrobić. Bo ona musi walczyć o siebie.
Bohaterska bohaterka.
W tej książce niewiele się dzieje. Mam na myśli sceny akcji. Jednak dziewczyna musi walczyć o siebie i swoje szczęście. Z bezdusznym systemem, okrutną opiekunką, ostracyzmem społecznym. Nie jest traktowana jak człowiek, osoba z krwi i kości, z uczuciami, emocjami, wartością. Jest czyjąś własnością. Jak robot kuchenny. Swoją drogą troszkę mi zabrakło wytłumaczenia, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego ktoś, kto ma około 6% modyfikacji (to nie bohaterka, ona ma więcej) przestaje być postrzegany jak człowiek.
Cinder była „zbyt niezwykła” jak dla mnie. Z nic niewartej osoby, traktowanej jak rzecz na początku staje się pod koniec kimś wyjątkowym. Kimś, kto może uratować świat przed okrutną Levaną. Nie powiedziałabym, aby to była wada, według mnie jest to cecha charakterystyczna tego typu literatury, ale nie przepadam za tym motywem.
Baśniowość w książce.
Już pisałam, jaką baśń autorka wzięła pod lupę. Cieszę się, że jednak Meyer czerpie z baśni inspirację, a nie tworzy kolejną jej wersję. Także, mimo że zostały zapożyczone charakterystyczne motywy dla tamtej historii, to jednak fabuła się różni a bale Kopciuszka i Cinder zdecydowanie się różniły. No i przede wszystkim, gdy ta pierwsza zgubiła bucik, tak książę drugiej znalazł całą stopę.
Wczoraj podczas kąpieli (bo to przecież najlepszy czas na olśnienia) zaskoczyła mnie jedna myśl. Książę ma na imię Kai. Pewna chłodna, bezlitosna królowa chciała mieć go na własność i wykorzystać do swoich celów. Księcia ratowała królowa przez zguby z rąk owej królowej. Czy to brzmi znajomo? Królowa Śniegu coś Wam mówi?
Chcę się podzielić moją niepopularną opinią.
Nie jestem zachwycona szatą graficzną. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że tak wyglądał oryginał i absolutnie nie mam tutaj do nikogo pretensji, czy czegoś w tym stylu. Po prostu uważam, że okładka Egmontu lepiej oddawała to, co się działo w książce, bardziej pasowało do młodzieżówki o bądź co bądź szesnastolatce. Ta oryginalna bardziej pasowałaby do powieści o dorosłej kobiecie.
Różne fonty dla tytułu, autora i nazwy serii to jest natomiast coś, co razi moje oczy. Same serduszka na rogach stron... Nie omdlałam z zachwytu. Jedynie twardą okładkę lubię (no bo kto nie lubi). Jednakże opinie pozostałych czytelników są zupełnie inne.
Bardzo podoba mi się ta książka.
Pokochałam baśniowy, choć okrutny świat z przyszłości, postacie wykreowane przez autorkę, nawet Iko – android z błędem w systemie skradła moje serce. Wiem tyle, aby się odnaleźć w Nowym Pekinie, choć zabrakło mi nieco głębszego wejścia w mechanikę świata przedstawionego i praw, które nim rządzą. I chciałabym dowiedzieć się o przeszłości bohaterki dowiedzieć nieco więcej – choćby w jaki sposób nabyła umiejętności, które są jej wizytówką.
Pierwsza część Sagi Księżycowej czytało się dość szybko i sprawnie, mimo wad na które wskazałam. Podczas lektury nie przeszkadzały mi one aż tak bardzo. Czynność zajęła mi niecałe trzy godziny i ciężko było mi się oderwać. Był to pięknie spędzony czas i mam ochotę na więcej. Gorąco polecam.
Pustynna przysięga - premiera
„Pustynna przysięga” z serii Assassin’s Creed od dziś w księgarniach
„Pustynna przysięga” to 9 wydana w Polsce książka Olivera Bowdena w ramach serii Assassin’s Creed. Tym razem autor przeniesie czytelników do starożytnego Egiptu i początków Bractwa Asasynów.
Po egipskiej ziemi krąży bezwzględny zabójca. Jego misją jest odnaleźć i wyplenić ostatnich Medżajów – członków starożytnej organizacji opartej na więzach krwi.
Kwantowy złodziej
Wydawnictwo Mag 23 marca wyda trzy tomy o Jean le Flambeur autorstwa Hannu Rajaniemi.
Jean le Flambeur siedzi w więzieniu. I powinien w nim zostać.
Oszust, łgarz, niezrównany złodziej, o którego wyczynach krążą legendy. Jego pochodzenie owiewa mgła tajemnicy, za to o jego niesławnych dokonaniach – takich jak wykradnięcie ziemskich antyków z Marsa czy włamanie do rozległego zeusmózgu i kradzież jego myśli – słyszeli wszyscy.
Popełnił tylko jeden, jedyny błąd; nie udał mu się jeden skok. I teraz, jeśli chce odzyskać wolność, będzie musiał spróbować ponownie...
Wieża
Droga Ty, Twoje ciało należało kiedyś do mnie.
Ciało, w którym się znalazłaś, może zapewnić ci bogactwo, władze i wiedzę, o których normalnym ludziom się nie śniło.
Możesz dowiedzieć się, dlaczego zostałaś zdradzona.
Życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Cokolwiek postanowisz bądź ostrożna...
Czy trzęsąc się na deszczu w parku, stojąc pośrodku porozrzucanych, nieprzytomnych ciał, nie pamiętając swego imienia, można oprzeć się tak kusicielskim obietnicom, jak bogactwo, władza i wiedza? Gdy nie wiadomo, czego się spodziewać po swoim „nowym” życiu, należy zrobić wszystko, aby utrzymać się na powierzchni i działać według instrukcji, którą pozostawiła poprzednia właścicielka ciała – Myfanwy Thomas. Jedyna nadzieja w fioletowym segregatorze, obfitym koncie bankowym i strachu, który dzięki władzy wzbudza Myfanwy w swoich współpracownikach w tajnej brytyjskiej agencji Checkquy. A i moce, wspomniałam o mocach, dzięki którym specjalistka od zarządzania tajnymi operacjami i finansami, może obezwładnić każdego, przejmując kontrolę nad jego systemem nerwowym.
Myfanwy Thomas, traci pamięć, więcej, traci tożsamość, a więc całe swoje dotychczasowe życie. W przeciwieństwie do bohaterek wielu melodramatycznych powieści dla kobiet, została o tym uprzedzona, dlatego dla następczyni swego ciała przygotowuje plan awaryjny: koperty, które mają pomóc w pierwszych dniach po amnezji, fioletowy segregator z najważniejszymi informacjami oraz bezpieczne lokum. Potem wszystko zależy od tej drugiej.
Obie, choć w jednym ciele i nie jednocześnie, Myfanwy mieszkają w Londynie, pracują w tajnej agencji Checkquy, która strzeże Królestwo Brytyjskie przed odmiennymi istotami i niewyjaśnionymi zjawiskami. Przed „nową” Mayfanwy stoi wielkie wyzwanie po pierwsze nie dać się zdemaskować, po drugie nie zginąć, po trzecie nie dać się zdemaskować (hmm, to już było), po czwarte odkryć kto stoi za utratą tożsamości, po piąte prowadzić tajną agencję, co nie jest proste, biorąc pod uwagę fakt, że współpracuje się z piekielnie niebezpieczną Figurą posiadającą cztery ciała, a jeden umysł, po szóste nie dać się zabić (hmm, to już było), po siódme zapobiec inwazji Hodowców i jeszcze raz nie dać się zabić i ponownie nie dać sobie odebrać pamięci (to coś nowego). Dodajmy, że wszystko jest zaskakujące tytuł Biskupa nosi kilkusetletni wampir, Przechowalnia Więźniów mieści się na plebani, a Miffy w domu trzyma Wolfganga i jest to... króliś.
Trzeba przyznać, że Wydawnictwo Papierowy Księżyc ma rękę do książek, które kocha się czytać. „Wieża” to, o dziwo, debiut literacki Australijczyka, Daniela O’Malleya, który zasłużył sobie tym tytułem na Aurealis Award w kategorii najlepsza książka science-fiction roku 2012. Napisałam, o dziwo, ponieważ powieść napisana została całkiem przyzwoicie i w sposób przemyślany, jest naprawdę niewiele elementów, do których można by mieć zastrzeżenia. Owszem sam początek jest troszkę toporny i trudno było mi przez niego przebrnąć, co raczej wynikało z moich uprzedzeń i lęku przed tym, co mnie czeka, ale który idealnie oddawał nastrój osoby zagubionej po utracie osobowości. Odrobinę naiwnie przedstawione jest również stanowisko Wieży, koordynatorki wszystkich działań agentów na Wielką Brytanię, taka nadprzyrodzona M z Jamesa Bonda, ale całokształt powieści wypada nadzwyczaj pozytywnie. Fabuła wciąga, postać pierwszoplanowej Miffy przestaje być z czasem tak niedorzecznie infantylna, wielobarwne postacie drugoplanowe intrygują, a wartka akcja, nie pozwala oderwać się od lektury. Autor skupił całą fabułę wokół głównej bohaterki i spisku, dlatego zabrakło mi troszkę szerszego tła, wytłumaczenia dlaczego jedne niewytłumaczalne zjawiska są likwidowane, a inne nie, dlaczego z syrenami zatoki można się porozumieć i na jakich zasadach, albo dlaczego dzieci z nadprzyrodzonymi zdolnościami zwalczają innych z nadprzyrodzonymi zdolnościami?
„Wieża” Daniela O’Malleya zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie i z czystym sercem polecam to każdemu i w każdym wieku. Jest to przede wszystkim świetna lektura, która dostarcza pełną gamę wrażeń. Poza tym, kto nie lubi silnych bohaterek, powieści pełnej akcji i humoru, w tle z wampirami, agentami rodem z MARVELA skrzyżowanymi z Ghostbusters i Facetami w Czerni? Mam nadzieję na szybkie tłumaczenie tomu drugiego „Stiletto”, jestem bardzo ciekawa, jak będzie rozwijała się dalsza kariera Wieży Thomas w strukturach Checkquy.
"Inwazja z Ganimedesa" Philipa K. Dicka
27 lutego nakładem wydawnictwa Rebis, po raz pierwszy w Polsce, ukaże się powieść Philipa K. Dicka "Inwazja z Ganimedesa". Ziemię podbili przybysze z Ganimedesa, obdarzeni zdolnościami telepatycznymi kosmici, którzy wyglądem przypominają wielkie robaki. Ludzkość bez szczególnego oporu ogłosiła kapitulację i jedynie nieliczne grupy partyzanckie podjęły walkę z okupantem. Doktor Rudolph Balkani, szef Biura Badań Psychodelicznych, odkrył sposób na pokonanie Ganimedejczyków.