Rezultaty wyszukiwania dla: X Men

 

„Rendez-vous ze śmiercią” to już piąty komiks z serii o sławnym detektywie, Herculesie Poirot, który ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont. Tym razem za graficzną adaptację odpowiada Marek (nazwisko nie zostało podane), a za scenariusz Didier Quella-Guyot.

 

Zarys fabuły

 

Do hotelu w Jerozolimie przyjeżdża rodzina Boytonów, cierpiąca na choroby serca matka i jej dwójka dorosłych dzieci, którymi bez skrupułów dyryguje. W tym samym czasie przebywają tam również znany lekarz i świeżo upieczona studentka medycyny oraz oczywiście sławny detektyw Hercules Poirot. W czasie wycieczki do Petry, pani Boyton niespodziewanie umiera i wszystko wskazywałoby na to, że to śmierć naturalna, gdyby z apteczki doktora nie zniknęła trucizna, a z namiotu strzykawka. Natomiast sławny detektyw przez przypadek podsłuchał rozmowę, w której rodzeństwo Boytonów planowało zamordowanie matki. Tylko czy faktycznie to oni są winni jej przedwczesnej śmierci?

 

Strona wizualna

 

Kreska w komiksie jest niezwykle szczegółowa i nadaje adaptacji graficznej pasujący do niej klimat. Rysunki nie są ładne, za to z pewnością są wyraziste i doskonale przekazują czytelnikowi całą historię. Całość, mimo że ma oprawę broszurową, wydrukowana została na dobrej jakości, białym papierze i prezentuje się elegancko. Tom komiksu ma format A4 i jest dość cienki. Nie prezentuje się okazale, ale wygodnie się go czyta. Mimo że adaptacje graficzne powieści Agathy Christie tworzone są przez różnych rysowników, to jednak wszystkie zachowują ten sam, idealnie pasujący do siebie klimat i koncepcję. Jestem pełna podziwu, gdyż to z pewnością dla artystów nie lada wyzwanie. 

 

Moja opinia i przemyślenia

 

Muszę przyznać, że tytuł „Rendez-vous ze śmiercią” odrobinę mnie wynudził. Nie jest to zresztą również jedna z moich ulubionych książek autorstwa Agathy Christie. Ot taka po prostu przeciętna historia, nieumywająca się nawet do chociażby „Morderstwa w Orient Expresie”. Myślę jednak, że tło dla morderstwa było w niej niezwykle bliskie sercu pisarki. Agatha Christie często jeździła na Bliski Wschód, by uczestniczyć w wykopaliskach archeologicznych prowadzonych przez jej męża i chociażby dlatego jest to powieść jak najbardziej godna uwagi. Komiks jednak tych elementów niestety nie oddaje.  

 

Oczywiście mimo wszystko adaptacja graficzna to prawdziwy kawał doskonałej roboty. Oraz skrócona wersja, jeżeli ktoś ma ochotę poznać (lub przypomnieć sobie) całą historię, nie sięgając jednak po powieść.

 

Podsumowanie

 

„Rendez-vous ze śmiercią” nie jest moją ulubioną historią z serii książek o sławnym detektywie Herculesie Poirot, myślę jednak, że dla dopełnienia całego obrazu, warto po nią sięgnąć, tak samo, jak i po pozostałe tytuły spod pióra Agathy Christie. Adaptacja graficzna powieści została starannie dopracowana i doskonale pasuje do konwencji pozostałych komiksów wydawanych z okazji stulecia powieści Autorki.  

Dział: Komiksy
poniedziałek, 08 marzec 2021 14:04

Avengers – Nie poddamy się

Przez ostatnią dekadę rodzina Avengers rozrosła się na tyle, że marka Marvel Comics postanowiła przeciwdziałać rozwodnieniu jej. To dlatego z inicjatywy wydawcy doszło do konsolidacji. Połączono oddzielne zespoły w ramach jednej wspólnej misji. „Nie poddamy się” to 16-zeszytowy cykl, wydany w Polsce w jednym zbiorczym tomie. Zobaczymy tu drużynę Avengers Marka Waida, Uncanny Avengers Jima Zuba i USAvengers Ala Ewinga w jednej historii, napisanej wspólnie przez wszystkich trzech twórców.
 
Tym razem Ziemia stanie się planszą do gry, a najsilniejsi jej mieszkańcy w pionki. I to dosłownie! Starożytni Grandmaster i Pretendent przenieśli Ziemię do innego wymiaru i zamienili ją w pole bitwy dla wybranych członków Avengers, wskrzeszonego Czarnego Zakonu i zupełnie nowej formacji, jaką jest Zabójczy Legion. To konwencjonalna historia bohaterów walczących ze złoczyńcami, którzy próbują zdobyć kończące piramidoidy kończące rozgrywkę. Jest ich dokładnie pięć i odpowiadają takim żywiołom jak woda, powietrze, ogień, ziemia i duch/moc. Z tego względu zmienia się często miejsce akcji komiksu: raz to Antarktyda, innym razem szpital miejski, miejsca aktywne sejsmicznie (Nowy Meksyk, Rzym i okolice Wezuwiusza), czy nadmorskie jak San Diego. Dlatego głównym atutem będzie możliwość ekspresowego przemieszczania się pomiędzy kolejnymi „arenami” walki. Przyda się z pewnością moc Żywej Błyskawicy, trochę zapomnianego bohatera, oraz Wojażerki, która była matką-założycielką Avengers, ale dość długo tkwiła poza wydarzeniami, niejako uśpiona. Ona potrafi teleportować całe grupy, jednak jej siły szybko się wyczerpują.
 
Tak, to naprawdę dość sztampowa historia, choć przyznam, że plot twist związany z Wojażerką bardzo mnie nie tyle zaskoczył, ile ucieszył, bo wreszcie działo się coś ciekawszego niż błyskanie mocami. Także pojawienie się Hulka, tego nieżyjącego, zielonego, było dość sprawnym zwrotem akcji. Cóż, dla mnie akcją nie można nazwać tylko strzelanie mocami i kopaniem z półobrotu. Nawet trupy były na tyle mało wyraziste, a chęć zemsty mierna, by przykuły moją uwagę. Dzięki Hulkowi i Wojażerce zostałam jednak ukontentowana, a nie zanudzona.
 
Pod względem graficznym nie ma się czego czepiać. Jest świetnie. Jacinto, Pepe Larraz i Paco Medina to artyści, którzy potrafią narysować przebojową akcję superbohaterską, wzruszyć, a także rozbawić. Do tego dostali tu możliwość wykorzystania stylów retro dzięki wspomnieniom Wojażerki. Na szczególną uwagę zasługują także okładki Marka Brooksa, przedstawiające konkretne momenty z historii grup.
 
Nie mogę ogłosić tego komiksu dobrym. Jest to typowy Marvelowski twór. Bez zbędnej głębi, dla rozrywki, szczególnie polecany osobom lubiącym to uniwersum lub/i spektakularne walki na 400 stron. Jeśli właśnie tego oczekujesz, nie zawiedziesz się. Ja oczekuję na więcej, ale ze względu na choćby historię Hulka, którą tu nam zaserwowano, warto chyba dać szansę i zobaczyć co przyniosą kolejne zeszyty. Tym bardziej że końcowa plansza to zapowiedź kontynuacji.
Dział: Komiksy
środa, 03 marzec 2021 14:22

Dwadzieścia lat ciszy

Chłopiec nie zauważył wcześniej tej czarnej furgonetki, choć przy starej cegielni spędził praktycznie cały dzień, grając w piłkę z kolegami. Dopiero teraz, gdy powoli zaczął zapadać zmrok, a on został sam, zwrócił uwagę na milczące towarzystwo pojazdu. Dziwne, że samochód nie wydał żadnego dźwięku, podjeżdżając pod zrujnowany budynek. Dziwne, że nikt ani na moment z niego nie wysiadł...
 
Młodzieniec podświadomie czuł opór przed podejściem do auta, ale przecież nie mógł porzucić futbolówki, która na jego nieszczęście spoczęła obok tylnej opony furgonetki. Jeden krok, chwila nasłuchiwania, drugi, trzeci...
 
Dwa dni później został uznany za zaginionego; cokolwiek go spotkało, nie był odosobnionym przypadkiem. Dwadzieścia lat temu córka Bogny - Anastazja - zniknęła w identycznych okolicznościach. Od dwóch dekad kobieta regularnie odwiedza policję, by zmusić funkcjonariuszy do działania. Czuje, że córka żyje. Na wieść o kolejnych dziwnych zaginięciach Bogna postanawia rozpocząć prywatne śledztwo. W wyniku różnych splotów wydarzeń w poszukiwaniach czarnej furgonetki pomaga jej były wojskowy, a obecnie bezdomny, Hubert oraz nastoletni Niko, posiadający dar wyczuwania zła. A w to, że furgonetka jest zła, nie wątpi żadne z nich.
 
Kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem (sporo lat temu, tak), straszono nas czarną wołgą - samochodem, którym poruszali się porywacze dzieci. Ponoć ci, których zabrała ze sobą ekipa z owego samochodu, nigdy nie wrócili. Może to tylko legenda, stworzona po to, by pociechy nie oddalały się zanadto oraz nie rozmawiały z nieznajomymi. A może ta historia ma w sobie ziarenko prawdy... Po rozpoczęciu czytania nowej książki pana Wilczyńskiego od razu przypomniała mi się ta historia sprzed lat. Byłam ciekawa, jakie oblicze w tej pozycji przybiera czarna furgonetka. I kto zasiada za sterami.
 
Bogna - matka bez dziecka. Straciła córkę dwadzieścia lat temu i nie może liczyć na niczyją pomoc. Musi więc wziąć sprawy w swoje ręce. Życie Huberta zmieniło się diametralnie w wyniku jednej, błędnej decyzji. Choć został ukarany, sam karze się każdego dnia, wciąż i wciąż od nowa. Niko, nie czuje się akceptowany ani w szkole, gdzie prześladują go lokalne łobuzy, ani w domu, w którym matka woli rozmawiać z butelką wódki, a ojciec widzi w nim tylko to, co złe. Trzy zupełnie inne postacie, trzy całkiem inne charaktery, ale wiara w jedno - to czarna furgonetka stoi za porwaniami, nawet tymi sprzed dwudziestu lat (wówczas nie zaginęła tylko córka Bogny). I co najgorsze, znowu rozpoczyna swój cykl. Żeby czytelnik się nie nudził, autor serwuje nam także rozdziały dotyczące niejakiego Blachy, uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego. On i furgonetka pasują do siebie jak ulał...
 
Pomysł na fabułę był dobry - ba, nawet bardzo. Jednak podczas tworzenia historii coś musiało lekko pójść nie tak, gdyż zapowiadane elementy grozy są tutaj bardzo znikome. Co prawda nie spodziewałam się typowego horroru, ale byłam lekko rozczarowana. Czarna furgonetka sieje postrach na ulicach, od początku wiemy, że to właśnie nią porusza się siła porywająca dzieci, szukanie sprawcy zostało nam więc w pewien sposób odebrane. I wszystko byłoby pięknie i kolorowo, gdybyśmy mieli możliwość poznania tajemnicy przeklętego samochodu. A tu nic. Jest, istnieje - jeździ, porywa, jest właściwie niezniszczalna, a do tego (tutaj spoiler) ostatecznie okazuje się, że nie ma kierowcy. Skoro nie ma kierowcy, to kto zasiada za sterami? Co za siła ją napędza? Trójka głównych bohaterów skupiła się wyłącznie na próbach odnalezienia jej i zniszczenia raz na zawsze, ale nie podejmują próby poznania jej tajemnicy. Czuję przez to ogromny niedosyt, ponieważ chciałabym grzebać wraz z bohaterami w poszukiwaniu odpowiedzi, a nawet jeśli nie mogłabym im towarzyszyć, to chciałabym, choć na końcu dostać gotowe rozwiązanie. Bo czarna furgonetka sama w sobie jest niezwykle intrygująca, ale co z tego, skoro nadal jest nierozwiązaną tajemnicą? Skoro drzwi do wiedzy nawet nie zostają uchylone dla czytelnika?
 
Dwadzieścia lat ciszy warto mieć na uwadze, mimo że tej książce trochę brakuje do wbijającej w fotel historii.
Dział: Książki
środa, 03 marzec 2021 14:16

Skóra

Skóra jest jednym z ważniejszych elementów ciała ludzkiego. To ona chroni nas przed urazami mechanicznymi, okrywa nasze mięśnie, niejako upiększając całą strukturę ciała. I choć na co dzień rzadko ją doceniamy, to bez niej nie możemy żyć. Ponoć skórowanie jest jedną z najgorszych tortur, a wprawne zdjęcie naszego „okrycia” wymaga nie lada umiejętności. Tylko po co ktoś miałby skazywać drugiego człowieka na podobne katusze...?
 
To samo pytanie zadaje sobie Władek Majchrzak, policjant z wydziału zabójstw. Na ścianie jednego z wrocławskich budynków, tuż przed jego oczami, wisi okaleczone ciało młodej kobiety, pozbawione fragmentu skóry. Tuż nad jej zwłokami sprawca zostawił krwawy napis. Policjant ma nadzieję, że trup nie jest zapowiedzią większej fali... lecz szybko musi ją porzucić. Ciał przybywa niemal z każdym dniem, a śledczy wciąż mają za mało informacji, by kogokolwiek oskarżyć. Z tego też powodu Majchrzak postanawia powołać specjalną grupę, złożoną z najlepszych polskich śledczych - ich jedynym zadaniem będzie ta sprawa. I zbadanie, czy to przypadkiem nikt z policji nie maczał w tym palców...
 
Z twórczością pana Piotra Kościelnego spotkałam się przy okazji czytania „Zaginionej". I choć poprzednia książka autora średnio przypadła mi do gustu, to postanowiłam dać mu drugą szansę - przede wszystkim ze względu na wiele pozytywnych opinii, a i zapowiadającą się bardzo ciekawie fabułę. I już na starcie mogę powiedzieć, że było o wiele lepiej niż przy poprzedniej „randce" z książką naszego rodaka.
 
Nadkomisarz Władek Majchrzak ma twardy orzech do zgryzienia - ciał przybywa, a jedyny trop, na jaki udało się trafić policji, prowadzi do kliniki, w której wykonywane są wszelkiego rodzaju zabiegi mające poprawić urodę. Pech chciał, że w owym miejscu pracuje żona jego przyjaciela, a on sam trafia pod czujne oko policyjnej obserwacji. Prawda jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana...
 
Dla autora ogromny plus za pomysł na fabułę. Może mam coś z głową, ale takie krwawe historie najbardziej przypadają mi do gustu - a może to po prostu wpływ tego, że lubuję się w horrorach. A tutaj pan Kościelny raczy nas naprawdę brutalnymi scenami oraz licznymi, krwawymi opisami. Tak krwawymi, że nie mamy problemu ze zwizualizowaniem sobie widoku, jaki kilkakrotnie przyszło oglądać śledczym. Muszę przyznać, że wiele razy aż wzdrygałam się podczas lektury - wyobrażałam sobie to, co spotykało kolejne osoby i robiło mi się jakoś nieswojo. Moja wyobraźnia była za mała, by w pełni zrozumieć ten ból, jakiego doświadczyły. I oczywiście nigdy przenigdy nie chciałabym go poczuć na własnej skórze!
 
Minusem zapamiętanym jeszcze z poprzedniej książki był styl pisarza. Po prostu... jakoś do mnie nie trafia. Dialogi wydają się suche, sztywne. Nawet jeżeli rozmowa toczy się między dwójką żartujących z siebie mężczyzn (a wskazuje to na to, iż pałają do siebie sympatią), to zwyczajnie tego nie czuć. Nie odnalazłam tutaj także tego szeroko zapowiadanego ładunku emocjonalnego - może tylko dotyczącego obrzydzenia podczas czytania fragmentów odnośnie zabójstw. Poza tym nic, emocjonalna pustka. Mam wrażenie, że czytanie Skóry zajęło mi przez to, o wiele więcej czasu niż powinno. I oczywiście... sam sprawca. Tutaj było trochę lepiej, gdyż przynajmniej wiemy, co kierowało nim w jego morderczej drodze, choć i tak marzyło mi się szersze rozwinięcie tematu, nie zaś zaledwie dwie - trzy strony na finiszu. Ale i tak było lepiej.
 
„Skórę” czyta się z pewną dozą ciekawości, dużą dawką obrzydzenia (jeżeli ktoś ma słabe nerwy, to nawet bardzo dużą), tak więc nie polecałabym tej książki tym, którzy wolą spokojniejsze historie. Nie jest to też taki kryminał, który wbija w fotel. Raczej książka, którą warto mieć na uwadze.
Dział: Książki
wtorek, 02 marzec 2021 09:24

Czwórka z Baker Street. Sprawa Morana

Chyba nie ma osoby, która w dzieciństwie nie chciała rozwikłać zagadki kryminalnej na miarę Sherlocka Holmesa. Takimi dziećmi są Billy, Charlie i Czarny Tom. To trzej nierozłączni przyjaciele, którzy mieszkają w dość obskurnym mieszkanku gdzieś na londyńskim East Endzie. Czwartą personą w tym kwartecie jest rudy kociak. Co może ich łączyć ze znanym detektywem Holmesem? Jako że to już siódmy zeszyt ich przygód nie otrzymujemy odpowiedzi, jednak na bank jest to jakaś kryminalna zagadka (dla dociekliwych: w pierwszym tomie znajdziecie wyjaśnienie). Nasi bohaterowie żyją trochę jak dzieci ulicy: przesiadują w ponurych lokalach, skorzy są do bójki, jak się im zapłaci, to coś podsłuchają, kogoś będą śledzić itd. Obecnie są na usługach Sherlocka.
 
Tym razem jednak Sherlocka już nie ma. Kto się więc zajmie biednymi sierotkami? Czy teraz nikt nie będzie się nimi opiekował? Watson także odwrócił się od tego całego detektywowania, wrócił do praktyki lekarskiej. Sytuację braku opieki nad młodocianymi chce wykorzystać Strup i jego banda. To młodzieniec zajmujący się walkami psów i zakładami. Szuja jakich mało. Ma z nimi od dawna na pieńku, szczególnie z Czarnym Tomem. Jego największym marzeniem jest wykurzenie z wygodnego domu już wyjętych spod Holmsowskiej opieki dzieciaków. Strup jednak nie wie, że tak do końca bez opieki oni nie są.
 
W międzyczasie na salonach prawie że dochodzi do skandalu. Pan Adair, członek klubu karcianego, nakrywa pułkownika Morana na kantowaniu. Oczekuje od niego wystąpienia z grona klubowiczów oraz zwrotu wygranej każdemu, kogo oszukał. Pułkownik jest jednak osobą bezwzględną, a obecnie, żyjąc bez ministerialnej pensji od Moriarty’ego, utrzymują go tylko karciane wygrane. Kiedy ziemia pali się mu pod nogami, zrobi wszystko, by uciszyć tych, którzy chcą zniszczyć jego dżentelmeńską reputację i skazać na towarzyską infamię.
 
Choć ten komiks to czysta fikcja literacka, zawsze mnie cieszy, kiedy można w osadzonej w wiktoriańskiej Anglii fabule znaleźć prawdziwe historyczna postaci. Tym razem jest to pielęgniarka Florence Nightale, angielska działaczka społeczna i publicystka, którą uważa się obecnie za twórczynię nowoczesnego pielęgniarstwa.
 
Ilustracje Davida Etiena udanie pokazują czas i miejsce, w jakim znajduje się fabuła komiksu. Choć rysownik zachowuje nieco cartoonowy, karykaturalny styl, nie brakuje tu mocno uszczegółowionych kadrów. Kadry są dynamiczne, a emocje ukazane na twarzach bohaterów są żywe. Szczególnie często wyraża je rozdziawioną buzią, co realnie w przypadku dzieci jest nader częstym zachowaniem.
 
Jest to świetny komiks nie tylko dla młodszego, ale i dorosłego czytelnika. Młodsi będą zachwyceni wartką akcją, starsi licznymi nawiązaniami do dzieła Artura Conana Doyle’a. Wszak sami partyzanci z Baker Street, jak nazywał ich pisarz, byli wspomnieni w książce „Znak czterech”, drugim tomie przygód Sherlocka Holmesa.

 

Dział: Komiksy
wtorek, 02 marzec 2021 09:19

Deadpool kontra Staruszek Logan

Komiks wystarczyłoby skomentować tylko przysłowiem „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” i zamknąć recenzję, jednak ja odrobinkę się rozgadam, bo warto.
 
Deadpool i Staruszek Logan to bohaterowie, a może raczej antybohaterowie, którzy niekoniecznie pałają do siebie pozytywnymi emocjami. Większość czasu jeden chce drugiemu dogryźć. Tak jest i tym razem. Wade wręcz wpada na pomysł, że najbardziej wkurzy Logana, próbując pomóc spotkanej dziewczynie. Jest ona uznana za mutanta, jak oni, i polują na nią agenci rządowi. To zadaniem Logana miało być jej odnalezienie, a tu w sprawę miesza się jakiś młodzik, któremu nie udało się wejść do choćby grupy Avengersów. Młody, arogancki i pewny siebie, najgorszy miks dla superbohatera.
 
Jednak okazuje się, że zdolności szybkiej regeneracji obydwu panów mogą okazać się niewystarczające, by okiełznać moce owej mutantki. Nic dziwnego, że tyle osób jej szuka, bo jej moce są dość nietypowe i destrukcyjne.
 
Ta historia to całkiem zabawna opowieść o superbohaterach i tego właśnie szukałam. Deadpool to jedna z moich ulubionych postaci Marvela (zaraz po Spideyu) i jest w tym świetny. Stary Logan jak na dziadka jest całkiem fajnym zrzędą. Dosłownie jak stetryczały Clint Eastwood w filmie „Gran Torino”. Chemia między dwiema postaciami jest idealna.
 
Jak na komiks z Deadpoolem znajdziemy tu masę humoru, zarówno sytuacyjnego, jak i żarcików słownych. Choć fabuła jest dość przewidywalna, to autorowi udało się mnie zaskoczyć i to niejeden raz.
 
Scenariusz tego komiksu napisał Declan Shalvey, scenarzysta „Moon Knight”, a rysunki stworzył Mike Henderson, znany m.in. z thrillera „Palcojad”. Są dobre i na uwagę szczególnie zasługują sceny związane z pewnego rodzaju przemyśleniami. Zwykle są wypełnione pastelowymi, nieco mdłymi kolorami, co dodaje jej jakby nostalgii. Tak jakby w ten sposób zmusić czytelnika do zatrzymania się na chwilę. Do tego oczywiście świetne są kadry wszelkich bójek i rozbijania się samochodów/samolotów.
 
Zakończenie może nie jest idealne, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Tym bardziej że ma to być zabawna historia ze świetnym stylem graficznym, mnóstwem akcji i humoru. Tego się spodziewamy, to dostajemy, jest więc dobrze. Jeśli jesteś fanem Deadpoola i/lub Logana, to świetny komiks z ulubieńcami.
Dział: Komiksy
sobota, 27 luty 2021 14:12

Bractwo Zagrożonych

Co mogą zrobić zwierzęta, gdy człowiek swoimi działaniami doprowadza do zagłady planety? Wziąć sprawy we własne ręce! I to w sposób naprawdę zaskakujący.

Pewnego dnia życie młodej niedźwiedzicy polarnej, Nukilik, wywraca się do góry nogami. Zostaje złapana przez grupę naukowców i przewieziona do instytutu zwanego Arką, przeznaczonego dla przedstawicieli gatunków zagrożonych wyginięciem. Na miejscu Nuk poznaje orangutana Ariefa, łuskowca Wangari, narwala Murdocka oraz dwa tchórze Jill i Hobbsa. Okazuje się, że po przybyciu do Arki każde z nich zyskało hiperinteligencję oraz zdolność mowy. Nie ujawniają swoich nowych umiejętności przed ludźmi z obawy przed czekającymi ich wówczas eksperymentami (zwierzaki zdążyły już poznać się na ludziach). Zamiast tego zakładają Bractwo Zagrożonych i zamierzają wykorzystać swoje zdolności, by pomagać innym zwierzętom.

Bractwo Zagrożonych to pierwszy tom cyklu skierowanego do dzieci zainteresowanych zwierzętami i ochroną środowiska. Jego autorami są Philippe Cousteau, ekolog, działacz społeczny i gospodarz licznych programów przyrodniczych oraz Austin Aslan, mający na swoim koncie m.in. książki Turbo Racer. Duet autorów stworzył powieść, która z jednej strony przyciąga uwagę i z pewnością zaintryguje młodszych czytelników (znajdą w niej dynamiczną akcję, zagadkę do rozwiązania oraz sympatycznych bohaterów), a z drugiej strony ma na celu rozbudzenie w nich świadomości ekologicznej. Bardzo mocno jest zaakcentowany wątek bezpośredniego wpływu człowieka na środowisko naturalne, najczęściej wpływu bardzo negatywnego. Na przykładzie poszczególnych bohaterów i ich doświadczeń można przekonać się, jak niszczycielską siłą władają ludzie i jak bardzo potrzebne jest wprowadzenie zmian. Zanim będzie za późno.

Książka została zilustrowana przez Jamesa Madsena. Pozwalają one lepiej wyobrazić sobie poszczególnych bohaterów, dlatego trochę szkoda, że nie są kolorowe, tylko utrzymane w skali szarości i jest ich stosunkowo niewiele. Dobrym pomysłem było dołączenie informacji na temat gatunków, które reprezentują pojawiające się w powieści zwierzęta. Czytelnicy mogą dowiedzieć się, jak wyglądają i gdzie żyją niedźwiedzie polarne, orangutany, łuskowce, narwale i tchórze czarnołape. Co więcej, mogą również przeczytać, jakie działania może podjąć każdy z nas, by pomóc w ich ochronie. Troska o środowisko naturalne może się już bowiem rozpocząć od najmłodszych lat, a ochronę przyrody warto zacząć od własnego domu.

Podsumowując, Bractwo Zagrożonych to bardzo dobre rozpoczęcie obiecującego cyklu, który łączy w sobie przyjemne z pożytecznym. Świetna propozycja dla wszystkich młodych miłośników przyrody.

Dział: Książki
piątek, 26 luty 2021 06:05

Wypychacz zwierząt

Pisanie dobrych opowiadań to sztuka, która nie zawsze się udaje. Zdarza się, że pisarz mający na koncie rewelacyjne powieści, w krótkiej formie jakoś nieszczególnie potrafi się odnaleźć. Na szczęście Jarosław Grzędowicz nie ma tego problemu. Jego teksty, niezależnie od objętości, dają do myślenia i potrafią trafić czytelnika prosto między oczy. 

Wypychacz zwierząt ukazał się po raz pierwszy trzynaście lat temu, a pod koniec stycznia bieżącego roku na księgarnianych półkach pojawiło się jego kolejne wznowienie (i to opatrzone rewelacyjną, mocno niepokojącą okładką).  

Zbiór składa się z trzynastu opowiadań oraz posłowia, w którym autor przybliża pokrótce okoliczności powstania poszczególnych tekstów. Pochodzą one z różnych okresów jego twórczości, niektóre dzieli dobrych kilka lat. Są wśród nich zarówno krótkie, kilkustronicowe opowiadania, jak i rozbudowane historie liczące po kilkadziesiąt stron. Różnią się tematyką i klimatem, są wśród nich mroczne opowieści rodem z horroru, science fiction oraz alternatywne rzeczywistości i historie. Znalazły się tu również lżejsze teksty, w tym podnoszące na duchu opowiadanie bożonarodzeniowe. Jednym słowem, każdy znajdzie coś dla siebie. 

Z krótkich tekstów najbardziej zapadły mi w pamięci: Pocałunek Loisetty, Obrona konieczna, Farewell Blues, Weneckie zapusty oraz tytułowy Wypychacz zwierząt. Jest wśród nich historia pewnego kata, który przemierza rewolucyjną Francję w towarzystwie swej towarzyszki Loisetty, łaknącej krwi i wiecznie głodnej. Jest także wizja przyszłości, gdy na Ziemi pojawiają się przybysze z kosmosu, aby uratować ludzi przed zagładą. Tylko czy na pewno można im ufać? Jest tu także historia paczki przyjaciół, którzy nie mogą ścierpieć niesprawiedliwego prawa, stawiającego wyżej złodzieja i napastnika nad jego ofiarę oraz opowieść o pokucie i karze, która może dosięgnąć człowieka w najmniej spodziewanej chwili. 

Spośród tych dłuższych tekstów na uwagę zasługują przede wszystkim Buran wieje z tamtej strony oraz Wilcza zamieć. Akcja pierwszego toczy się na Syberii, gdzie podczas śnieżycy spotyka się nieoczekiwanie dwóch mężczyzn. Zdają się pochodzić z zupełnie różnych światów, pamiętają też całkiem inne wersje historii XX wieku. Która z nich jest prawdziwa? Drugie opowiadanie to z kolei opowieść z czasów II Wojny Światowej. Niemiecki okręt podwodny otrzymuje zagadkową misję do wypełnienia. Pozornie szaloną, ale czy na pewno? Kim są pasażerowie, którzy pojawiają się na pokładzie i co zawierają potężne skrzynie, które mają ze sobą? Czasem może lepiej nie wiedzieć... 

Mówiąc krótko, zbiór jest zaskakująco wyrównany, właściwie nie ma w nim słabych tekstów, co jest swego rodzaju ewenementem. Całość czyta się doskonale. Fani fantastyki z pewnością nie będą rozczarowani. 

Dział: Książki
środa, 24 luty 2021 01:12

Zodiaki. Genokracja

Teksty Magdaleny Kucenty miałam okazję już czytywać, lecz zawsze były to opowiadania. Bardzo dobre, niektóre nominowane do nagrody im. Janusza Zajdla, jednego z najważniejszych wyróżnień dla polskiej fantastyki. Byłam jednak ciekawa, jak autorka poradzi sobie z dłuższą formą. Dlatego też z chęcią sięgnęłam po „Zodiaki. Genokrację”, tym bardziej że w tym uniwersum rozgrywały się już nominowane do Zajdla historie Koziorożec i Smok oraz Paradoks Bliźniąt. Już cieszę się na możliwość lepszego poznania bohaterów, których kojarzę z opowiadań, i spotkania nowych.

Zanim jednak o treści, muszę się zatrzymać przy okładce. Jest ona po prostu prześliczna. Wykonana z dbałością o szczegóły, z błyszczącą linią i niezwykłej urody ilustracją autorstwa dość znanej już artystki, Natalii Starkiewicz. Ekstraklasa wśród rysowanych okładek. Połączenie głębokiego błękitu i z intensywnym oranżem szokuje i przyciąga uwagę – czyli robi dokładnie to, co okładka robić powinna. Z zachwytem wstawię na półkę.

Gatunkowo „Zodiaki” należą do biopunka, czyli nurtu bliskiego cyberpunkowi – tylko skupionego na wpływie biotechnologii na ludzkie życie. To ta gałąź nauki jest najbardziej rozbudowana w powieści – osiągnięcia biotechnologii pozwalają tworzyć sztucznych ludzi, a do nich należą tytułowe Zodiaki, czyli „rodzeństwo” postludzi, de facto stale udoskonalanych eksperymentów. Poznajemy: Capricorna, oportunistę podążającego na fali losu i wikłającego się w niezłe tarapaty, gdy musi zmierzyć się na ringu z niezwyciężonym Smokiem; narwaną i bezkompromisową Pisces, która dla swojego Koziorożca zrobi wszystko, a najchętniej wysadzi świat, w którym przyszło im żyć; Gemmę i Inni, dwie osobowości w jednym ciele… Zodiaki mierzą się z rzeczywistością, w której świętym Graalem wciąż jest nieśmiertelność, ale odradzanie się przybiera różne formy… i czasem budzisz się jako dorosły w skórze niemowlaka. Wspólnie eksplorują świat, estetyką wzorowany na Starożytnym Rzymie (co znajduje w powieści ważkie uzasadnienie), i próbują zrozumieć swoje znaczenie w świecie. A przy okazji przeżywają przygody i mierzą się z rządzącą kastą genokratów zdolnych odradzać się w kolejnych ciałach.

Wciągnęła mnie i zachwyciła ta historia. O tym, że Kucenty sprawnie posługuje się językiem, wiedziałam od dawna, ale teraz do języka doszła misternie spleciona intryga i świat, ten świat, który trochę chciałby być starożytny, a trochę – nieprzyzwoicie wręcz nowoczesny. Tym samym autorka zwraca się i do tych, których fascynują niebezpieczne wizje przyszłości, i do tych, którzy lubią fantastykę osadzoną w dawnych czasach. Do tego dochodzą fenomenalnie wykreowani bohaterowie: chociaż jest ich wielu, nie ma szans pogubić się w ich gąszczu – każdy ma własny charakter i sposób bycia, wprowadzani też są stopniowo, by dać czytelnikowi szansę się z nimi zaprzyjaźnić. Co do fabuły – czuć, że to dopiero początek większej historii, więc raczej kierowałabym tę powieść do czytelników, którzy lubią dłuższe serie i nie rozczarują się umiarkowanym tempem pierwszego tomu.

Polecam. Po prostu polecam. Nie możesz się zdecydować, czy wolisz poczytać o cyberpunkowej przyszłości, czy o wykwintnej starożytności? Autorka ma na to rozwiązanie! „Zodiaki. Genokracja” to ekstrawagancka mieszanka najwyższej technologii, transhumanistycznych rozważań nieodłącznie splecionych z losem kolejnych iteracji Zodiaków i spuścizny antyku. A pośrodku tej niecodziennej mozaiki: przejmująca opowieść o rodzeństwie Zodiaków – tak różnych i zarazem tak podobnych. Z ręką na sercu zapewniam – takiej historii jeszcze nie było. Jeśli więc czekasz, aż fantastyka da ci coś nowego, to właśnie dała.

Dział: Książki
poniedziałek, 22 luty 2021 16:58

Serce Trolla

Mam wielką słabość do książek Holly Black, a wszystko dlatego, że zakochałam się w jej trylogii o Cardanie i Jude. Serce Trolla to druga część serii Elfy Ziemi i Powietrza, którą autorka wydała jeszcze przed Okrutnym Księciem. To lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów twórczości Black (a w tym i mnie), bo nie tylko poznajemy innych bohaterów, a także (dodatkowo) możemy lepiej poznać uniwersum, które wykreowała pisarka.
 
W Sercu Trolla poznajemy Val, której świat właśnie się zawalił. Została zdradzona przez dwójkę osób, którym ufała najbardziej na świecie. Zraniona opuszcza dom i ląduje w Nowym Jorku. Mieście, które nigdy nie śpi. Gdy na swojej drodze spotyka ludzi, którzy nie są dla niej odpowiednim towarzystwem, zaczyna żyć tak jak oni. Narkomania, seks bez zabezpieczeń, ryzykowane wypady, ale to dzięki nim poznaje przedziwnego trolla. Ravus produkuje narkotyk, który jest wybawieniem dla Małego Ludku, który zamieszkuje ludzki świat. Chroni ich przed zgubnym i bolesnym działaniem żelaza. Val zostaje wplątana w rozprowadzanie narkotyku, a jej sytuacji nie poprawia fakt, że rośnie ilość morderstw wśród Małego Ludku.
 
Jestem mile zaskoczona Sercem Trolla. Co do Złej Królowej miałam pewne obiekcje. Widać, że to był debiut powieściowy autorki. Ilość błędów delikatnie raziła w oczy, chociaż nie utrudniała lektury. W tej części tego nie ma. Autorka nie przeskakuje pomiędzy wydarzeniami. Prowadzi normalną linię akcji, gdzie nie ma niepotrzebnych przestojów czy przyśpieszeń, dzięki czemu czyta się książkę bardzo płynnie. Mam wrażenie, że Holly Black chciała czytelnika zdruzgotać. Serce Trolla jest mroczne, brutalne, pełne niebezpieczeństw, jakie oferuje Nowy Jork zmieszany ze światem magicznym. Autorka zdecydowała się opisać życie młodych ludzi, których można zaklasyfikować jako margines społeczny. Sypiają w obskurnym miejscu, podejmują lekkomyślne decyzje, ćpają, nie używają zabezpieczeń. Niektórych to może szokować, ale przyznam, że ta część niezwykle mocno kontrastuje z innymi i mi się to podobało.
 
Zaskoczeniem dla mnie była również Valerie. Gdy rozpoczęłam lekturę, wydawało mi się, że nie polubimy się, jednak gdy zagłębiałam się w tę historię, dostrzegłam, że bohaterka jest silna, odważna, dzielna, wytrwała. Popełnia błędy, ale jest taką bohaterką, która się na nich uczy. Chociaż momentami wywoływała u mnie lekką irytację, to w końcowym rozrachunku muszę powiedzieć, że ją lubię. Ravus jest jednak prawdziwą gwiazdą tej książki. Tak odmienny, inny, skrywający sekrety... Nie spodziewałam się, że troll może być aż tak atrakcyjny! Jeżeli macie jakieś obiekcje co do czytania tej części serii, to zróbcie to dla Ravusa, on zasługuje na rozgłos i sympatię czytelników.
 
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona Sercem Trolla. To lektura, która wciąga, czyta się ją błyskawicznie. Autorka bardzo ciekawie poprowadziła fabułę, nie bała się szokować czy wprowadzić czytelnika w konsternację. Holly Black wykreowała bardzo realnych i prawdziwych bohaterów, których można polubić. Czy można chcieć czegoś więcej?
Dział: Książki