Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
"Epidemia" Suzanne Young już w sierpniu!
W świecie przed Programem…
Część 01 bestsellerowej serii New York Timesa, spinająca całość niczym klamra. A gdyby ktoś wymazał z Twojej pamięci wszystkie wspomnienia i potraktował Cię jak pionka w prowadzonej przez siebie grze? Od kiedy sięga pamięcią, Quinlan pomagała obcym rodzinom pogodzić się ze śmiercią ich dzieci.
Czasodzieje. Klucz czasu
Czasem powieść dla młodzieży potrafi wciągnąć na równi z powieścią dla dorosłych, wystarczy wciągająca fabuła, zaskakujący pomysł i po prostu dobre pióro.
Generalnie staram się trzymać z daleka od powieści dla młodzieży. Nie przepadam za nastoletnimi romansami, bohaterami i ich problemami, które szczęśliwie zostawiłam za sobą dobrych naście lat temu. Dla „Czasodziejów” jednak zrobiłam wyjątek. Dlaczego? W pierwszej kolejności dlatego, że mam spore zaufanie do pisarstwa autorek zza wschodniej granicy; często ich powieści odznaczają się nietuzinkowym humorem, lekkim piórem i brakiem truizmów. Po drugie autorka była wielokrotnie nagradzana, w tym również za tę powieść; wystarczy wspomnieć o nagrodzie „EuroCon 2010” (ESFS Awards) w kategorii „Najlepszy debiut”, czy o I miejscu w konkursie „Nowa książka dla dzieci”, przeprowadzonym przez wydawnictwo „Rosman”. A to nie wszystkie powody. „Czasodzieje” zostali naprawdę pięknie wydani; twarda okładka z intrygującą ilustracją, tematycznie spójne akcenty graficzne wewnątrz książki, a także trochę większy format i czcionka, ułatwiające czytanie młodemu czytelnikowi. Właśnie z tych powodów zainteresowałam się tą powieścią, a czy treść ujęła mnie równie mocno, o tym poniżej.
„Czasodzieje” to historia Wasylisy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki o rudych włosach, pasjonującej się gimnastyką artystyczną. Wychowywana jest ona przez rzekomą kuzynkę babci, Martę Michajłownę, w zastępstwie rodziców, którzy porzucili swoją córkę. Dość trudna sytuacja społeczna i ekonomiczna Wasylisy wydaje się, że ulegnie diametralnej poprawie, gdy pojawia się bogaty ojciec. I rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z biednej sierotki, Wasylisa staje się bogatą dziedziczką, przyjeżdżającą do szkoły limuzyną i mieszkającą w okazałej rezydencji. Historia jakby wyjęta z klasycznej literatury dla dzieci, wystarczy wspomnieć „Tajemniczego opiekuna” Jean Webster, czy „Małą księżniczkę” Frances Hodgson Burnett. Nic jednak bardziej mylnego. Wasylisa pomimo nagłego odzyskania rodziny, ojca, a także nie znanego dotąd rodzeństwa, trafia do domu, w którym nie jest ani mile widziana, ani właściwie traktowana, co więcej cała familia okazuje się okropna, tajemnicza i okrutna. Odkrywane powoli sekrety, rodzą kolejne, coraz trudniejsze pytania? Co kryje się za zegarem w bibliotece? Kim była mama Wasylisy? Kto to są czasodzieje i czasomajstrowie? I dlaczego nikt jej nie ufa?
Powieść białoruskiej pisarki, Natalii Sherby, rozpoczyna się tam, gdzie zazwyczaj kończą się powieści dla młodszego czytelnika, a mianowicie biedna sierotka nagle odzyskuje rodzinę i należny jej status społeczny. W „Czasodziejach” jest to punkt wyjścia. Zaskakującym, przewrotnym wręcz pomysłem, jest to, że odzyskana rodzina jest wrogo nastawiona do nowo poznanej członkini rodu Ogniewów. Gdy główna bohaterka trafia do świata równoległego, na Eflarę, co również jest klasycznym elementem powieści fantasy („Przygody Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, cykl Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, czy cykl Świata Czarownic Andre Norton), ponownie wszystko nie jest tak jak powinno; nowo poznani przyjaciele jej nie ufają, czasodzieje pragną ją zabić, wróżki uwięzić lub wykorzystać do swoich gier politycznych, a Norton Ogniew (ojciec) wraz ze swoim potomstwem pragnie ją dożywotnio więzić. Nie zdradzając więcej z fabuły chciałam podkreślić, że jest to powieść dość przewrotna, która zaskakuje permanentną wrogością wszystkich postaci wobec głównej bohaterki. Jest to na tyle mocno zaakcentowane, że czytelnik zdaje sobie nagle sprawę, że oto ta młoda dziewczyna musi nauczyć się podejmować decyzje, ufać własnym sądom, uczyć się na własnych błędach, a pozostawiona bez wsparcia, zmuszona zostaje do samodzielności. Najtrudniejsze dla młodej Wasylisy jest umiejętne rozpoznanie, kto tak naprawdę jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Powieść napisana jest sprawnie, lekkim piórem, a fabuła ze swoimi niedomówieniami i zagadkami, wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Jednak w tej beczce miodu, musi być łyżka dziegciu, a mianowicie irytowały mnie nieustające uprowadzenia Wasylisy, a ich sposób przeprowadzania, często był mocno naciągany. Rozczarowana jestem również całkowitym brakiem typowego dla wschodniego pisarstwa fantasy, poczucia humoru, choć w tym przypadku, można to tłumaczyć treścią książki, która skłania się bardziej ku grozie niż humoresce.
Powieść Natalii Sherby „Czasodzieje”, to bardzo dobra powieść dla młodego czytelnika. Główna bohaterka dostaje się do świata, w którym musi poruszać się po omacku, samodzielnie zdobywać wiedzę, doświadczenie, odkrywać prawdę i szacować, kto jest jej prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. A czy nie właśnie na tym polega dorastanie? Autorka wprost chce przekazać młodemu czytelnikowi, że sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, decyzje i ponosimy konsekwencje swoich działań, zarówno te dobre, jak i te złe.
Zdecydowanie jest to warta uwagi powieść, która rozpoczyna wielotomowy cykl „Czasodziejów”.
Alive/Żywi
Jeśli uciekniesz, twój wróg będzie cię ścigać. Zabij swojego wroga, a wtedy już zawsze będziesz wolna.*
Co czujecie po przebudzeniu? Spokój, odprężenie, miękkie otulające przykrycie, ciepło i bezpieczeństwo? Wyobraźcie sobie, że w momencie pobudki otacza was ciemność, jesteście w czymś ciasnym, związani i coś bezlitośnie kąsa was w szyję a o ucieczce nie ma mowy... Przerażająca perspektywa, prawda?
Dziewczyna nigdy nie sądziła, że w swoje dwunaste urodziny przeżyje koszmar. Koszmar, który nie będzie miał końca, a coraz to nowsze odkrycia będą tak przerażające, że aż trudno o nich mówić. Budzi się za sprawą dotkliwego bólu z tyłu głowy, odkrywa, że przytrzymują ją metalowe pręty, a na dodatek jest zamknięta w ciasnym i ciemnym... czymś. Co gorsza odkrywa, że nic nie pamięta, jak ma na imię, żadnych wspomnień. Jedyne co wie to, że ma dziś urodziny. Pomimo bólu i strachu udaje jej się wydostać, ale to co odkrywa przeraża ją jeszcze bardziej.
Szczerze? Opis książki nawet w minimalny sposób nie przygotowuje na to, co się w niej zastanie. I mam nadzieję, że i ja tego nie zdradzę, bo książka jest więcej niż dobra, a fabuła sprawia, że jedyne, co można robić to czytać do ostatniej kropki, a po zakończeniu próbować otrząsnąć się z szoku i strachu, jaki nieustannie towarzyszył czytaniu.
Mając na uwadze prośbę autora, by nie spojlerować postaram się jak najmniej zdradzać z fabuły i skupić się tylko na wrażeniach z lektury. Niech każdy sam odkryje, co ukrywa się na kartkach tej powieści. A musicie wiedzieć,że Alive/Żywi są niesamowite, przerażające, zaskakujące i nieprzewidywalne. Scott Sigler miał pomysł na historię i go świetnie wykorzystał, zadbał o to by opisy miejsc, ludzi oraz tego co się działo i co czuli bohaterowie były szczegółowe i intrygujące, by przykuwały uwagę i ją utrzymały. Fabuła została przemyślana w najmniejszym stopniu, dosłownie nie mam do czego się przyczepić. Akcja pędzi, zmienia się jak w kalejdoskopie, sprawia, że nie idzie się oderwać od książki dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania i bardzo często zbiera szczękę z podłogi. Dosłownie.
Równie mocno jestem zachwycona wykreowanymi przez autora postaciami, ich zachowaniem w danej historii, myśleniem, tym co czują, jak sobie radzą z tym, co ich spotkało. Dość często piszę, że jestem zdumiona tym jak wszyscy bohaterowie różnią się od siebie i zaskakują podejmowanymi przed siebie decyzjami, tym jak działa ich psychika, ale dopiero teraz jestem w prawdziwym szoku, bo chyba nigdy jeszcze nie spotkałam zarazem tak złożonych i niewinnych osobowości. Cały czas nie wiadomo jak postąpią bohaterowie i co wybiorą. Ponadto nie jest łatwo wczuć się w położenie osoby, która nic nie pamięta i walczy z umysłem, z mgłą go otaczającą, a Sigler uczynił to genialnie.
Nie spodziewałam się, że mam w swoich rękach coś tak dobrego, coś co sprawi, że od pierwszych stron będę cała w nerwach, z napięciem przewracać kolejne strony. Już od początku wczułam się w wydarzenia i próbowałam zobrazować sobie to, co widzą bohaterowie, ale chyba nie potrafię ujrzeć tego tak jak autor... to zbyt straszne, okropne i odrażające, ale zarazem fascynujące. Zżyłam się z bohaterami i wraz z nimi próbowałam domyśleć się o co w tym wszystkim chodzi i gdzie się znajdują, ale do samego końca tego nie wiadomo. Jestem pełna podziwu, Sigler zadbał dosłownie o wszystko i zapewnił mi niezłą dawkę strachu, niecierpliwości oraz ciekawości. Chcę więcej!
Alive/Żywi polecam fanom science-fition oraz osobom o mocnych nerwach, bo niektóre opisy mrożą krew w żyłach, wzbudzają strach i mogą mocno przerazić. Scott Sigler napisał powieść, którą po prostu trzeba przeczytać.
Bohater wieków
Istnieją teksty kultury, które nie mieszczą się w żadnych ramach oceny. To te, po których zapoznaniu – nieważne, czy jest to książka, film, serial, obraz, fotografia, etc. – potrafi się zmienić cały nasz światopogląd, które przenoszą nas do innej rzeczywistości, do takiej, w której chcielibyśmy żyć albo do takiej, która nas uwodzi swoją kreacją. To te, które wzbudzają w nas tyle emocji, co wydarzenia, które rozgrywają się naprawdę w naszym życiu. Bez wątpienia trylogia o Ostatnim Imperium Brandona Sandersona zalicza się dla mnie właśnie do tych dzieł – poza skalą, poza oceną, będąca wręcz definicją perfekcji.
„Studnia Wstąpienia” kończy się w momencie, w którym Vin i Elend docierają do tytułowego miejsca. Niestety, właśnie w tym miejscu wydarzają się rzeczy, których przewidzieć nie mógł żaden z bohaterów. Vin uwolniła moc zwaną Zniszczeniem, która teraz stara się doprowadzić do zagłady całego świata. Wraz z powrotem zabójczej formy wszechobecnych mgieł pojawiają się także potężne opady popiołów i coraz potężniejsze trzęsienia ziemi. Świat chyli się ku upadkowi odkąd zabito Ostatniego Imperatora. Czy Vin, Elendowi i reszcie ich zespołu uda się powstrzymać Zniszczenie? Czy uda im się uratować świat i sprawić, że będzie kolorowy jak dawniej, a mroczne czasy odejdą w niepamięć? Jaka może być cena tego ratunku? Czy uda im się uratować samych siebie?
Recenzja „Bohatera wieków” stanie się niejako także podsuwaniem całej trylogii. Ciężko jest uniknąć spoilerów, gdy opisuje się już trzeci tom, jednak postaram się, aby nie obciążyć Was nimi zbyt mocno. W ostatniej części trylogii Sanderson postanawia zakończyć wszystkie wątki, rozwiać wszelkie wątpliwości i dopowiedzieć to, co nie zostało wcześniej dopowiedziane. Wszystko układa się w klarowną, logiczną całość. Zaskakuje, w jak perfekcyjny i idealny sposób autor połączył wszystkie elementy układanki. Widać, że Sanderson od napisania pierwszego zdania trylogii wiedział, jak cała historia się zakończy, jak ją poprowadzi i jak rozłoży jej akcenty. To bardzo przemyślana historia oraz konstrukcja fabularna, w której nie sposób znaleźć żadnej luki.
Świat Ostatniego Imperium to świat bardzo ponury, przerażający, w którym nadal brak jedności oraz zaufania. Jednak świeci się w nim niewielkie światełko nadziei, dzięki zdeterminowanym, dobrym bohaterom, którzy są w stanie poświęcić własne dobro na rzecz większej szczęśliwości. W ostatnim tomie pojawiają się również nowe postacie, lecz więcej miejsca i czasu zyskują także ci, którzy nie mieli jeszcze swoich pięciu minut w pierwszych dwóch tomach.
Oprócz tego, że Sanderson zdobywa się na wyjaśnienia dotyczące funkcjonowania poszczególnych elementów świata przedstawionego oraz ich genezy, to pojawia się jeszcze nowa zdolność, o której wcześniej nikt nie wspomina – hemalurgia, czyli najbardziej brutalny rodzaj magii polegający na przejmowaniu czyjejś mocy przez śmierć. Pojawiają się także Zniszczenie i Zachowanie, czyli dwie przeciwstawne sobie siły. Pierwsza z nich podkręca dodatkowo tempo akcji za sprawą tworzonych przez siebie pułapek zastawianych na bohaterów.
Zakończenie powieści dosłownie wbija w fotel. Wierzcie mi, takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam w najśmielszych snach. Ostatnie strony to prawdziwa huśtawka emocji, w trakcie której trudno nie wybuchnąć płaczem. Przy czym „Bohater wieków” to najbardziej dynamiczna część trylogii, obfitująca w jeszcze większą ilość akcji, które wzmaga nieobliczalność Zniszczenia i powolne umieranie świata przedstawionego.
Sanderson niebywale umiejętnie operuje językiem. To, jak znakomicie stworzył całe uniwersum oraz wymyślił nazwy wszystkich magicznych umiejętności można porównać z twórczością najważniejszych kreatorów gatunku fantasy. Całą trylogię czyta się niezwykle płynnie, ponieważ jednocześnie obfituje w spore ilości dialogów, jak i momenty opisów służą dokładnemu opisowi stoczonych walk czy działań podejmowanych przez bohaterów.
„Bohater wieków” to idealne zakończenie trylogii o Ostatnim Imperium. Dla mnie to seria, która jest po prostu majstersztykiem w każdym calu. Aż szkoda, że to tylko trylogia z bohaterami, których zdążyliśmy pokochać. Całe szczęście, że w tym uniwersum Sanderson postanowił osadzić jeszcze kilka historii. A nóż jeszcze dowiemy się czegoś nowego o przeszłości tych bohaterów, których spotkać już nie będziemy mogli.
W obcej skórze
Powieść W obcej skórze została uznana za najlepszy kryminał roku 2015 w Wielkiej Brytanii. Jest to pierwszy tom otwierający trylogię o młodej inspektor policji Marnie Rome. Zaciekawił mnie okładkowy opis i dlatego po książkę sięgnęłam, jednak muszę przyznać, że ani tytuł, ani opis ani okładkowe zdjęcie nie są w stanie przygotować czytelnika na to, co spotka go w trakcie lektury. Bo powieść jest po prostu obłędnie wciągająca, zaskakuje rozwiązaniami fabularnymi i wszystkie pozytywne opinie na jej temat są naprawdę zasłużone.
Współczesny Londyn, jaki dobrze znamy. Ponury, deszczowy, niezbyt przyjazny. Inspektor Marnie Rome i jej czarnoskóry partner Noah Jake udają się do ośrodka dla ofiar przemocy domowej. Mają nadzieję porozmawiać z jedną z przebywających tam kobiet. Jej zeznania mogłyby doprowadzić do postępu w śledztwie. Kiedy jednak policjanci przybywają na miejsce, trafiają w centrum makabrycznego zdarzenia. Na podłodze leży mężczyzna z raną zadaną nożem. Okazuje się, że to mąż jednej z kobiet przebywających w ośrodku. Jak i dlaczego doszło do tragedii, skoro drzwi wejściowe miały być cały czas zamknięte? Pytania mnożą się i nagle pierwotne śledztwo schodzi na boczny tor, a sprawa Leo i Hope Proctorów okazuje się bardziej zawikłana niż się początkowo wydawało.
Chyba największą siłą tej historii jest to, że początkowo sprawa wydaje się czytelnikowi dość oczywista. Oto zaborczy mąż, poznał miejsce schronienia maltretowanej przez siebie żony i poszedł tam, zabrać ją ponownie do domu. Co prawda fakty dość trudno ustalić, gdyż świadkowie wydarzenia czyli inne kobiety są w szoku i składają sprzeczne zeznania, ale wszystko wydaje się jasne. Pierwsze wrażenie bywa jednak mylne. Przenikliwa inspektor Rome, skrupulatnie bada ślady, przygląda się domowemu życiu Proctorów i dochodzi do zaskakujących wniosków.
Granie na oczywistościach celem zdezorientowania czytelnika to nie jedyny atut tej powieści. Na uwagę zasługuje główna bohaterka. Marnie Rome jest dobrą policjantką i ma dryg do tego, co robi. Jednak jej życie prywatne nie jest już tak poukładane. Kobieta wciąż żyje tragedią sprzed kilku lat, kiedy to adoptowany przez jej rodziców nastolatek, zabił ich. Marnie nie potrafi zerwać z chłopakiem kontaktu i regularnie odwiedza go w domu poprawczym, mając nadzieję, że zdoła w końcu zrozumieć motywy nim kierujące. Jej rodzice byli przeciętnymi ludźmi. Co takiego spowodowało, że zamknięty w sobie chłopak sięgnął po kuchenny nóż i dokonał takiej zbrodni? Ta sprawa nie pozwala pójść bohaterce dalej. Wspomnienia wciąż kotłują się w jej głowie, a dezorientacja rośnie, bo przecież powinna czuć do przybranego brata nienawiść, być przekonana o jego winie, a zamiast tego kiełkuje w niej coś na kształt współczucia. Niejednoznaczność tej sprawy to klucz do zrozumienia bohaterki, myślę jednak, że do tego dojdzie dopiero w finale trylogii.
Trzeci ważny aspekt powieści to przemoc domowa w różnych aspektach. Mamy więc tutaj maltretowane przez mężów i partnerów kobiety, ale też ofiarę arabskiego pojęcia obrony honoru rodziny w osobie Ayany. Sarah Hilary dogłębnie pokazała psychikę bitych i upokarzanych kobiet, które nie tylko nie są w stanie podejmować samodzielnych decyzji. To akurat było najmniej szokujące. Najbardziej wstrząsnęło mną przywiązanie, jakim kobiety darzą swoich mężczyzn, mimo że ci tak źle je traktowali. Próbują ich tłumaczyć, obwiniają siebie, a przede wszystkim martwią się, kto im ugotuje i posprząta, gdy ich nie będzie w domu. To naprawdę straszne. Z tego powodu kobiety te są raczej kiepskimi świadkami, gdyż wewnętrzny obronny przymus kłamania, by uniknąć bólu, powoduje, że nie są wiarygodne w swoich zeznaniach.
Przemoc domowa to swoisty łańcuch. Na przykładzie Hope, Simone widać, jak wzrastanie w takich warunkach wpływa na psychikę dziecka, które kiedyś dorośnie, założy rodzinę, będzie rodzicem.
W obcej skórze to mocna, dobitnie napisana powieść, którą polecam każdemu. Dobrze się czyta jako historia sensacyjna z elementami dramatu psychologicznego. Jednak jeśli ktoś szuka wnikliwego studium przemocy i jej skutków to z pewnością będzie zadowolony z lektury.
Jesienią ma się ukazać druga część trylogii zatytułowana Nie ma innej ciemności i już na nią niecierpliwie czekam. Nie przepadam za określeniem must have w stosunku do książek, ale kontynuacja losów inspektor Rome, do takich właśnie należy. Polecam i zachęcam. Nie przeczytać tej książki, czy minąć ją obojętnie, to duży błąd, a zagorzały czytelnik nie może sobie na coś takiego pozwolić.
Rebel przedstawia "Terraformacje Marsa"!
Ludzkość rozpoczęła ekspansję w Układzie Słonecznym. Na Marsie założono już kilka niewielkich kolonii. Ich mieszkańcy są odgrodzeni od naturalnego środowiska straszliwie zimnej, suchej i niemal pozbawionej atmosfery planety.
Zwiększenie odsetka migracji z Ziemi wymaga terraformacji Marsa, czyli dostosowania jego środowiska tak, aby zminimalizować śmiertelność spowodowaną wypadkami wśród kolonistów. W związku z tym Rząd Ziemi zdecydował się wesprzeć każą organizację, która przyczyni się do tego wiekopomnego dzieła.
Hojne dofinansowanie przyciąga gigantyczne korporacje, które pragną zwiększyć swój udział w rynku i stać się najbardziej wpływowymi podmiotami realizującymi projekt terraformacji. Ujarzmienie Czerwonej Planety to dla wielu szansa na oszałamiający sukces i niebotyczne zyski.
W grze Terraformacja Marsa gracze staną na czele jednej z dwunastu korporacji. Każda z nich posiada swoją unikalną zdolność specjalizując się w konkretnej kategorii lub posiadając pewne bonusy do konkretnych działań. Początkujący gracze mogą wybrać korporacje „startowe” przystosowane do pierwszej rozgrywki i pozwalające lepiej zapoznać się z mechaniką gry.
Celem graczy jest zmiana warunków panujących na Marsie tak, aby tchnąć weń życie i zapoczątkować proces przemiany w planetę z warunkami do życia dla ludzkości. Celem jest zwiększenie poziomu tlenu w atmosferze do 14%, podniesienie temperatury do +8˚C i stworzenie akwenów wodnych o wskazanej powierzchni. To główne czynniki, które spowodują, że klimat na Marsie będzie zbliżony do ziemskiego. Po osiągnięciu tych celów gra kończy się, a gracze podliczają zdobyte punkty zwycięstwa.
Do terraformowania Marsa potrzebne są zasoby. W grze są one reprezentowane przez: stal, tytan, rośliny, energię oraz megakredyty. Do zaznaczania ich poziomu posiadania gracze będą używać znaczników surowców i gromadzić je na planszy zasobów, aby następnie wykorzystać do wprowadzania w życie nowych projektów.
Dzięki tym projektom warunki na Marsie ulegają zmianie. Za wprowadzone zmiany gracze podnoszą współczynnik terraformacji (WT), który jednocześnie jest ich liczbą punktów zwycięstwa.
Warunki na Marsie będą też wpływać na karty projektów, które możemy zagrać. Niektóre będą wymagać odpowiedniej temperatury, inne określonego poziomu tlenu albo rozmieszczenia obszarów zieleni.
Terraformacja Marsa to długotrwały proces, dlatego tury graczy to kolejne pokolenia ludzkości, a gracze jako przywódcy korporacji będą decydować na jakich elementach terraformacji marsa się skupią: czy zaczną od podwyższenia temperatury, a może od razu zbudują miasto? Podpiszą umowy handlowe na import surowców z Ziemi, będą eksploatować pobliskie pasy asteroid, czy zaczną wydobywać surowce na Marsie? Do dyspozycji graczy oddanych zostanie ponad 200 kart projektów. Oczywiście wśród nich nie zabraknie „narzędzi” do przeszkadzania konkurencji. Będziemy mogli wysłać bandytów, by splądrowali tereny inwestycji konkurentów, albo skierujemy deszcz meteorów na ich świeżo zasiany las. Możliwości i taktyk w grze jest bardzo dużo, a to gracze decydują które z nich wykorzystają i w jakiej kolejności.
Podczas rozgrywki gracze dowiedzą się ciekawostek na temat Marsa, oraz zobaczą od kuchni jak mogło by wyglądać przystosowanie go do ludzkich potrzeb. Gra spodoba się na pewno miłośnikom podboju kosmosu, a mechanika zadowoli graczy lubiących optymalizację, ekonomię i szczyptę negatywnej interakcji.
Od jutra rusza przedsprzedaż gry na stronie sklepu!
Wiemy, kiedy powróci „American Horror Story”!
FX długo czekało z podaniem konkretnych dat powrotów swoich serii, ale właśnie otrzymujemy konkrety. Nie obyło się bez dużego zaskoczenia!
Gra o Tor
Nadchodzi zima. Warunki są trudne, więc tylko najlepszy pociąg może dotrzeć do Westoros w jednym kawałku. W grze o tor zwycięża się albo umiera.
Torion Lannistor
Wiek: 8+
Czas gry: ok. 30 minut
Liczba graczy: 2-4 osób
Cel i fabuła gry
Rozgrywka polega na odpowiednim zbudowaniu pociągu. Na początku gry gracze mają przed sobą lokomotywę, do której przyczepione jest siedem ponumerowanych wagonów, ustawionych w malejącej kolejności. Celem gry jest sprawienie, by ich kolejność była rosnąca.
Strona wizualna
Zapewne każdy, nawet mało spostrzegawczy gracz, zauważył czcionkę jaką napisana została nazwa „Gry o Tor". Jeżeli chodzi o grafikę i różnego rodzaju nawiązania, zapewniam, że w środku pudełka również nie wygląda to gorzej. Gra została wydana ładnie i starannie, ale tak naprawdę to po prostu talia kart i z tłumu wyróżniają ją jedynie humorystyczno-fantastyczne akcenty.
Przygotowanie
Gracze otrzymują karty lokomotyw, za którymi rozkładają swoje siedem, losowych wagonów. Muszą jednak pamiętać, by ułożyć je w szereg o malejących liczbach. Następnie gracze dobierają karty z tych, które pozostały w talii. Ich liczba zależna jest od kolejności: pierwszy gracz jedną kartę, drugi dwie, trzeci trzy i czwarty cztery. Każdy z graczy wybiera jedną z dobranych kart i zastępuje nią dowolny ze swoich wagonów. Pozostałe karty musi odrzucić.
Przebieg rozgrywki
W każdej turze gracze mają do wyboru dwa rodzaje akcji - mogą albo dobrać kartę i wymienić jeden z wagonów, albo użyć jednej ze zdolności kart wagonów, które wcześniej zostały odrzucone na stół. W momencie gdy na stole pojawi się druga karta z taką samą zdolnością, obie odrzucane są do graveyardu. Gra toczy się do momentu aż któryś z graczy nie ułoży swoich wagonów w odpowiedniej kolejności.
Wrażenia
Bardzo spodobał mi się humor ilustratora gry. Pojawiają się takie karty jak wagon przewożący samochód pogromców duchów czy potwora z Loch Ness. Sama rozgrywka natomiast nie wyróżnia się niczym szczególnym, chociaż trzeba przyznać, że w ogólnym rozrachunku jest całkiem fajna. Sporą zaletą gry są je niewielkie rozmiary - można ją zabrać ze sobą wszędzie, gdzie tylko się chce.
Podsumowanie
„Gra o Tor" to ciekawy, zawierający wiele zabawnych nawiązań do popkultury projekt. Zasady gry są bardzo proste, a wygrana w sporej mierze zależy po prostu od odrobiny szczęścia. Nie jest to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli „gier bez prądu", ale z pewnością warto ją mieć pod ręką kiedy na przykład szykuje się jakiś rodzinny wyjazd lub ma się ochotę na szybką partyjkę w gronie przyjaciół. Na takie okazje serdecznie ją polecam!
Część I - Krzysztof T. Dąbrowski - Szal
Maciej był modnisiem. Gdy w sklepie zobaczył długi fioletowy szal – i to nie byle jaki, bo z grubo tkanej wełny - wiedział, że bez niego nie wyjdzie.
Wychodząc owinął go luźno wokół szyi i dumnym krokiem ruszył do „mechanicznego rumaka", jak zwykł nazywać swój ukochany motocykl. Po chwili Maciej pędził ulicą, a jego nowy nabytek dumnie powiewał na wietrze.
Chłopak lubił duże prędkości więc jak zawsze wcisnął gaz do dechy.
Sto na godzinę...
dwieście...
dwieście pięćdziesiąt...
Maszyna gnała jak rozwścieczony byk, którego ktoś podkarmił dopalaczami.
Wiatr zwiał końcówkę długaśnego szala wprost między szprychy tylnego koła.
Macieja gwałtownie szarpnęło do tyłu. W mgnieniu oka tylne koło zmieliło mu głowę. Pozostała po niej tylko szkarłatna mgiełka.
Motocykl skręcił gwałtownie. Wykonał opętańcze salto, jakby był cyrkowym akrobatą i wylądował na przystanku; przystanku szczelnie wypełnionym przemarzniętymi ludźmi. Przez ułamek sekundy musiało im się zrobić naprawdę bardzo, ale to bardzo gorąco.
Motocykl eksplodował!
Następnego dnia prezydent jak zwykle ogłosił żałobę narodową. Internauci jak zwykle pomstowali, że robi to zbyt często. I jak zwykle, po kilkunastu dniach już nikt, prócz rodzin ofiar, o tej tragedii nie pamiętał.
A duch modnisia? - ktoś zapyta.
Cóż, biedaczek do dziś błąka się w tym miejscu lamentując, że zniszczył tak piękny szal...
Parch Darmowe opowiadanie z uniwersum "Dopóki nie zgasną gwiazdy"
SQN Imaginatio wypuściło darmowego e-booka z opowiadaniem Piotra Patykiewicza, pt. Parch. Tekst można pobrać już w tym momencie na platformie Virtualo.pl, ale wkrótce będzie ogólnodostępny. Parch to osobna historia osadzona w spustoszonym tajemniczym Upadkiem świecie znanym z kart powieści „Dopóki nie zgasną gwiazdy" wydanej przez SQN w zeszłym roku.