Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Dziewczyna z sąsiedztwa
Niedawno, nakładem wydawnictwa Papierowy Księżyc ukazało się już trzecie wydanie powieści „Dziewczyna z sąsiedztwa”. Książka została również zekranizowana w 2007 roku, a film na jej motywach, w reżyserii Gregory Wilsona, odniósł prawdziwy sukces.
Jack Ketchum to amerykański pisarz, który tworzy trzymające w napięciu powieści grozy. Pisał również jako Jerzy Livingston. Przyszedł na świat 10 listopada 1946 roku i jest jedynym dzieckiem niemieckich imigrantów: żołnierza Dallasa Williama Mayr (1908–1997) oraz księgowej Evelyn Fahner Mayr (1915–1987). Obecnie Jack Ketchum mieszka w Nowym Jorku. Wiele jego książek zostało przeniesionych na ekrany kin.
Jest rok 1958. Czternastoletnia Meg Loughlin wraz z niepełnosprawną siostrą Susan po śmierci rodziców zamieszkuje w domu ciotki Ruth Chandler. Okazuje się jednak, że nie jest to przyjazne miejsce, a dziewczynki są w nowym domu bardzo źle traktowane. Ciotka i jej synowie odnoszą się do Meg z pogardą i nie szczędzą jej złośliwości. Ostatecznie dziewczynka nie wytrzymuje i unosi się słusznym gniewem, co tylko jeszcze bardziej rozwciecza ciotkę. Meg zostaje zamknięta w piwnicy, a torturowanie jej staje się codziennością całej rodziny.
„Dziewczyna z sąsiedztwa” to książka o nienawiści. To wstrząsający i brutalny thriller. Jest dobrze napisana, ale niesie ze sobą przerażające, mroczne przesłanie. Pewne rzeczy dzieją się za zamkniętymi drzwiami, a świat zewnętrzny nie ma do nich dostępu, ale czy na pewno? Czy przypadkowe osoby nie odwracają wzroku od złych rzeczy, które dzieją się innym? Czy nie udają, że ich nie widzą, ponieważ ujrzenie ich skomplikowałoby także ich własne życie?
Jack Ketchum w swojej historii przedstawił doskonale nie tylko profil psychopatycznej Ruth i jej ofiary, ale także dwunastoletniego Davida, który jest postronnym obserwatorem i zarazem narratorem powieści. Uczestniczy w tych makabrycznych wydarzeniach jako bierny obserwator targany na przemian poczuciem winy i fascynacją. Kiedy decyduje się wreszcie pomóc udręczonej dziewczynie, jest już na to zdecydowanie zbyt późno.
Książka jest naprawdę mocna i dobrze napisana. Przeraża, zmusza do myślenia, zastanawiania się nad naszym społeczeństwiem, mentalnością ludzi i światem, w którym przyszło nam żyć. Jack Ketchum stworzył niezwykle realistyczny thriller, który nadaje się tylko i wyłącznie dla miłośników powieści grozy - na czytelnikach, którzy nie gustują w tego typu literaturze zwyczajnie może wywrzeć zbyt duże, zbyt negatywne wrażenie.
Zlot Blogerów, Warszawa 2016
Kochamy Hermionę bardziej niż Harry'ego Pottera!
Oto sylwetka polskiego fana serii J.K. Rowling
22 października w księgarniach pojawił się „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” - ósmy tom serii J.K. Rowling, która przygodami trójki czarodziejów podbiła serca czytelników na całym świecie. Merlin.pl, we współpracy z serwisem harry-potter.net.pl przeprowadził własne badanie, aby sprawdzić co najbardziej kręci nas w Harrym Potterze - cyklu, w którym, jak się okazuje, najbardziej pokochaliśmy… Hermionę Granger
Killing Floor 2 w Polsce w bogatej edycji i atrakcyjnej cenie
Startuje konsolowa beta Killing Floor 2. Gra w Polsce w limitowanej edycji na komputerach PC i dodatkami na PlayStation 4 i wsparciem PlayStation 4 Pro
Wydawnictwo Techland, będące polskim partnerem Koch Media, ma przyjemność poinformować, że dziś rusza konsolowa beta Killing Floor 2. Ponadto gra otrzyma wsparcie PlayStation 4 Pro, a także trafi na rodzimy rynek w niestandardowych edycjach i atrakcyjnej cenie na obu platformach – 159,90 zł. Premiera 18 listopada.
Oficjalna beta na PlayStation 4 startuje 4 listopada o godzinie 18.00. Testy potrwają do 6 listopada. Podczas bety gracze będą mieli dostęp do:
2 trybów gry - Survival i Versus Survival3 map - Burning Paris, Biotics Lab, Evac PointMisji treningowej offline9 klas14 postaci
Po instrukcje dotyczące udziału w becie Killing Floor 2 zapraszamy pod adres http://killingfloor2.com/news
Dodatkowo po premierze nowej konsoli Sony Killing Floor 2 dostanie wsparcie PlayStation 4 Pro (m.in. optymalizacja dla TV 4K, większa liczba klatek animacji, tekstury w rozdzielczości "Ultra").
Zobacz w akcji Killing Floor 2 na PlayStation 4 Pro - https://youtu.be/emNbL6d_XGg
Killing Floor 2 to niezwykle brutalna i cechująca się szalonym tempem akcji kooperacyjna strzelanina dla 6 osób. Produkcja rzuca graczy w wir walki o przetrwanie. Ich zadaniem jest oczyszczenie miast z krwiożerczych bestii zwanych ZED-ami, które powstały w wyniku nieudanych eksperymentów biologicznych korporacji Horzine Biotech.
Killing Floor 2 na PC to wydanie LIMITED EDITION zawierające:
SteelbookMagnes 3DDwustronny plakatRozpiskę klawiszyDodatki cyfrowe: pierwsza część Killing Floor, soundtrack Killing Floor 2, ponad 200-stronicowy artbook Killing Floor 2, postać DJ Scully z unikatowym zestawem głosów, twarzy i skórek oraz inne dodatkowe przedmioty dla postaci
Wersja na PlayStation 4 to:
6 bonusowych postaciDodatkowego przedmioty dla postaci (słuchawki, okulary 3D, meloniki)Ponad 200-stronicowy cyfrowy artbook Killing Floor 2
Killing Floor 2 pojawi się na rynku 18 listopada na PC oraz konsolę PlayStation 4. Obie wersje wyceniono na 159,90 zł.
Najnowsze konsolowe karaoke – Now Sing, na rynku w listopadzie
Wydawnictwo Techland zaprasza na najbardziej szaloną imprezę karaoke w twoim własnym domu. Zmierz się wraz z przyjaciółmi z hitami wprost ze szczytów list przebojów. Now Sing pojawi się na rynku już 18 listopada w wersji na konsole PlayStation 4 i Xbox One, w zestawach z jednym lub dwoma mikrofonami.
Now Sing to zestaw 30 przebojów od sław światowej muzyki. Na płycie znajdą się kawałki takich autorów takich jak Calvin Harris, Mark Ronson feat. Bruno Mars, Meghan Trainor, Ariana Grande feat. Iggy Azalea czy John Legend, Maroon 5, LMFAO i wielu innych. Wszystkie hity występuję też w wersjach instrumentalnych i mają oryginalne teledyski. Gra posiada szereg opcji pozwalających na zabawę ze znajomymi.
Now Sing wyróżnia się niespotykaną dotąd możliwością dostosowania rozgrywki do preferencji śpiewających. Gracze mogą śpiewać solo bądź w duecie, również posiadając jeden mikrofon i przekazując go sobie. Dla początkujących przewidziano klasyczny tryb z wyświetlanymi na ekranie napisami, a dla ekspertów - bez tekstu i wskazówek. Now Sing to również możliwość towarzyskiej rywalizacji - "starcia" wygrywa osoba, która pierwsza "wyśpiewa" określoną ilość punktów lub jako ostatnia straci energię, odbieraną za fałszowanie. Różnorodność Now Sing sprosta nawet najbardziej wymagającym fanom karaoke, a podłączając do gry 4 mikrofony jednocześnie może bawić się nią aż 8 osób.
„Zabawa przy karaoke w zimne i długie wieczory to idealny sposób na dobrą zabawę i sprawdzenie swoich umiejętności wokalnych.” – komentuje Anna Łada-Grodzicka, Manager ds. PR Wydawnictwa Techland. „Własne interpretacje światowych hitów są w zasięgu ręki. Karaoke Now Sing oferuje niesamowitą różnorodność w temacie trybów, które można wybrać do wspólnej zabawy.” – dodaje.
Najnowszy materiał filmowy przedstawiający czym jest Now Sing można obejrzeć tutaj: https://youtu.be/gUJTlV-nGiY
Premiera Now Sing odbędzie się 18 listopada. Gra będzie dostępna wyłącznie na konsolach nowej generacji - PlayStation 4 oraz Xbox One. Zestaw z jednym mikrofonem wyceniono na 149,90 zł, z dwoma mikrofonami - 199,90 zł.
Wszyscy jesteśmy martwi
Dałam się uwieść. Spojrzałam na nią jeszcze zanim zaistniała naprawdę, jeszcze zanim pojawiła się w ludzkich domach, zanim stała się częścią czyjejś kolekcji. Spojrzałam na nią i wiedziałam, że muszę ją mieć, zajrzeć do jej wnętrza, poznać ją. No, ale wiecie, co mówią o książkach – nie oceniaj po okładce i inne takie. Książka „Wszyscy jesteśmy martwi” Katarzyny Grzędowskiej nie zaskoczyła pod tym względem. Chociaż atrakcyjną wizualnością obiecywała tajemniczą podróż, w rzeczywistości okazała się gotowym do podpalenia stosem doskonałych, lecz niewykorzystanych w swym potencjale, pomysłów.
Okładka powieści hipnotyzuje – kolorami, czcionką, grafiką, mimiką i gestami przedstawionej na niej kobiety. Jest tu wszystko – widmowe skrzydła, natapirowane włosy, księżyc w pełni, krwiste spojrzenie i dłonie wyciągnięte w geście, który sugeruje działania magiczne – a mimo to obwoluta „Wszyscy jesteśmy martwi” nie wydaje się przesadzona. Subtelny chaos jaki na niej panuje, idealnie oddaje nastrój nieuporządkowanego, agresywnego mroku, który zwykł działać impulsywnie, a nie według starannie przemyślanego planu. Jeżeli ktoś jest w stanie przejść obok tej okładki obojętnie, to z pewnością nie interesuje go po prostu ciemna strona nadnaturalnych światów.
Każdy fan mrocznie baśniowych historii przepadnie jednak ostateczniea, gdy odwróci książkę w dłoniach i zapozna się z opisem jej zawartości. Alice i Dan, rodzeństwo z tajemniczą przeszłością, trafiają w tej opowieści do zadziwiającego miejsca – Końca Świata. Ta z pozoru senna miejscowość skrywa wiele sekretów, a fakt, że leży na styku Pierwszego i Drugiego Świata to dopiero początek serii niesamowitości, jakie oferuje. Bo gdzie indziej można by porozmawiać z Marią Antoniną czy Abrahamem Lincolnem albo Izaakiem Newtonem? Kto inny niż istoty nadprzyrodzone mógłby wyjaśnić bohaterom, skąd biorą się ich tajemnicze sny, wizje i zachowania? Dla Alice i Dana życie (czy aby na pewno?) ma się zacząć dopiero, gdy od dawna martwi zdradzą im prawdę o ich naturach.
„Wszyscy jesteśmy martwi” mogło być polskim towarem eksportowym. Ciekawe i nierzadko oryginalne pomysły autorki doceniłoby z pewnością wiele zagranicznych wydawnictw. Albo raczej doceniłoby, gdyby ten zespół atraktorów, pociągających, nęcących i zachwycających fragmentów, spajała jakaś fabuła. Nie postuluję tu nawet oryginalności, naprawdę, ale coś (cokolwiek!) by się przydało. A tak moim głównym zarzutem wobec tekstu Katarzyny Grzędowskiej jest to, że to utwór o… niczym. Bohaterowie pojawiają się znikąd i trafiają do miasta, które trochę jest a trochę go nie ma. Dlaczego? W jakim celu? Dokąd zmierzają? Jaki mają plan? A może go nie mają? Te i inne pytania nie tylko pozostają bez odpowiedzi, ale i w ogóle nie zostają zadane. Czytelnik dowiaduje się przed czym protagoniści uciekają, ale nic poza tym. Postaci bardzo szybko aklimatyzują się w nowym miejscu choć – niemal natychmiast po wprowadzeniu ich do powieści – odseparowują się od siebie i każdy działa na własną rękę. Relacje między nimi wydają się więc bardzo naciągane, a idea rodzinnego poświęcenia do bólu fałszywa. Poza tym akcja zmierza gdzieś, ale trudno powiedzieć gdzie. Nie ma tu bowiem żadnego celu, określonej mety, problemu – najprościej mówiąc: jakiejkolwiek fabuły.
A może to po prostu typ literatury „eksploracyjnej”? Nie chodzi o cel, a samą drogę? O odkrywanie, poznawanie, doświadczanie? Jeżeli tak, to Katarzyna Grzędowska poległa na całej linii, doprowadzając do absolutnej destrukcji tych części tekstu, które wykazywały się potencjałem w tej materii. Tajemnicze miasteczko o nurtującej nazwie wydaje się tylko widmowym szkicem (i nie chodzi tu o pozytywne znaczenie tego stwierdzenia, wprost przeciwnie), a kolejne szokujące fakty pojawiają się na zasadzie diabła wyskakującego z pudełka, który robi wrażenie tylko przez moment, a potem znika i nikt o nim nie pamięta. Rozliczne nawiązania do różnorakich mitologii, mieszanie faktów historycznych z wytworami popkultury, wyważony miks magii i realizmu – cień tego dało się w „Wszyscy jesteśmy martwi” dostrzec. Grzędowska miała szansę stworzyć bogaty świat, pełen tajemnic, sekretów, niezbadanych zakątków; wzbudzający grozę, niepokój, ale i fascynację. Wiele z jej pomysłów to rzeczy niespotykane i zaskakujące, ale tak szybko porzucane i niedopracowane, a przede wszystkim nie składające się na większą całość, że aż serce człowieka boli. Tak naprawdę niespełna trzystustronicowy tom można by spokojnie okroić do stu stron i zrobić zeń pierwsze dwa rozdziały jakiegoś tomiszcza o ilości stron bliskiej nawet tysiąca.
Z pewnością nikt by jednak przez takie obszerne dzieło nie przebrnął w obecnej formie językowej. Sposób pisania autorki reprezentuje poziom, który najlepiej dałoby się opisać na jakiejś sinusoidzie. Dramatycznie złe partie tekstu przeplatają się z zaskakująco świeżymi obserwacjami, ciekawie przekazanymi ideami i przekonaniami oraz zgrabnymi metaforami. Aż dziw bierze, że tuż obok bolesnej sztampy czy gramatycznych dziwności spotkać można perłę, która nierzadko znajduje się poza potencjalnymi oczekiwaniami wobec bardziej doświadczonych i poczytnych autorów. Dzięki tym najlepszym fragmentom byłam w stanie wybaczyć autorce nawet tę garść absolutnie dla mnie nieuzasadnionych przypisów (nawet te, które tłumaczyły obcojęzyczne zwroty wydawały się bez sensu, bowiem znaczenie poszczególnych wyrazów dało się wyciągnąć z kontekstu wypowiedzi mówiącego).
Niestety tego samego nie można powiedzieć o kreacjach bohaterów, którzy okazali się płascy jak naleśniki. Jasne, mają swoje historie i traumy, ale to historie i traumy wyłącznie na papierze. Nie wzbudzają żadnych emocji i nie kreują żadnych konkretnych postaw psychologicznych u tych, których dotyczą. Postaci da się tutaj odróżnić tylko dlatego, że noszą różne imiona i charakteryzują się odmiennymi temperamentami. Jednak ci albo wyjątkowo skryci, albo wyjątkowo krzykliwi nieustannie mi się mylili, tak bardzo byli bezbarwni i łudząco do siebie podobni.
Jestem zawiedziona, rozczarowana, zasmucona. Nie ma chyba nic gorszego niż bomba potencjału, która okazuje się niewybuchem. Jako autorka zazdroszczę Katarzynie Grzędowskiej niezwykłej kreatywności i pomysłowości, ale jednocześnie płaczę nad równie macoszym potraktowaniem ich owoców. Może należało zaczekać z debiutem? Popracować nad „Wszyscy jesteśmy martwi” kilka miesięcy dłużej? Rozwinąć wątki, dopracować postaci, uświadomić sobie swoje mocne strony i wykorzystać je? Powieść nastoletniej pisarki naprawdę mogła okazać się międzynarodowym fenomenem. Być może nawet ktoś nakręciłby na jej podstawie serial (wydaje się doskonałym na to materiałem, a przynajmniej jego podstawą). A tak? Tak to tylko rozwlekła historia o niczym, spisana mniej niż przeciętnym językiem, wypełniona mdłymi bohaterami, lecz z przebłyskami geniuszu w postaci kilku fantastycznych (i niewykorzystanych) konceptów na świat przedstawiony.
Atlantydzka zaraza
Doszło do najgorszego: starożytna zaraza opanowała świat. Ludzkość ogarnęły najpierw panika, potem apatia. Lekarstwo zwane Orchideą traci na skuteczności. Za kulisami władzy dwie frakcje Atlantów toczą walkę o władzę, a jej wynik zadecyduje o dalszych losach ludzkości. Tak w skrócie przedstawia się fabuła drugiego tomu trylogii zatytułowanej Zagadka pochodzenia autorstwa A. G. Riddle'a.
Kiedy na początku lata czytałam pierwszą część pt. Gen atlantydzki, wspominałam o moich obawach, co do zasadności tworzenia trylogii, podczas gdy cała fabuła mogłaby się zmieścić w jednym tomie. Po części te obawy okazały się uzasadnione, choć nie powiem, przyjemnie było dowiedzieć się o istnieniu kilku nowych teorii związanych z początkami cywilizacji i udziale starożytnych kosmitów.
Od wybuchu zarazy minęło blisko trzy miesiące. Ludzie gromadzeni są w obozach tymczasowych i poddawani leczeniu, jednak co raz bardziej oczywisty staje się fakt, że lekarstwo przestaje działać.
Fabułę drugiej części poznajemy z perspektywy Kate i Davida, początkowo rozdzielonych, potem działających już wspólnie. Dzięki snom, które regularnie do nich powracają, bohaterowie poznają nie tylko swoją przeszłość, ale też swój wkład w rozwój ludzkości i jej przyszłość.
W książce nie zabraknie pościgów, walk, a nawet powrotów bohaterów do życia po tym, jak w tych walkach zginęli. Całość fabuły sowicie okrasił autor przystępnie podanymi teoriami na temat starożytnych kosmitów. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, powinna mu się ta książka spodobać.
Sama natomiast byłam trochę zawiedziona. W moim odczuciu przez długi czas niewiele się dzieje. Bohaterowie uciekają przed pościgiem Immarich, sny mają pomóc w odkryciu prawdy, a jednak cały czas miałam wrażenie odwlekania momentu kulminacyjnego, byle tylko wypracować wymaganą ilość stron.
Gołym okiem widać ogromną fascynację autora teoriami o początkach ludzkiej cywilizacji, zresztą przypuszczenia te są na chwilę obecną tak popularne, że są nawet specjalne programy w telewizji na kanałach naukowych. Czy to jednak aby wystarczy? Niełatwo własną fascynacją zarazić innych, a jeśli ma to być ubrane w atrakcyjną fabułę książkową, to próg trudności dodatkowo rośnie. Oprócz tego pojawia się zagrożenie, że powieść z sensacyjnej zamieni się w naukową i napięcie spadnie do zera. To dlatego książkę czytało mi się trudno i powoli. Może kiepski ze mnie amator takich teorii? Niewykluczone.
Podejrzewam, że znajdą się czytelnicy, którym taka konwencja przypadnie do gustu, siebie jednak do tej grupy nie mogę zaliczyć.
Nie ma innej ciemności
Po przeczytaniu debiutanckiej powieści Sarah Hilary W obcej skórze, stałam się zadeklarowaną fanką poczynań inspektor Marnie Rome i z niecierpliwością czekałam na kontynuację. W obcej skórze czytałam z wypiekami na twarzy; zagadnienie przemocy domowej to temat stary jak sam świat, jednak Sarah Hilary przedstawiła go w zupełnie innym świetle, brawurowo łącząc elementy obyczajowe i sensacyjne, co sprawiło, że historia udała się śpiewająco, przyprawiając czytelnika o dreszcz.
W drugiej części, bazując na relacjach rodziców z małym dzieckiem, autorka ponownie wykreowała powieść, od której nie sposób się oderwać.
W jednej z wschodnich dzielnic Londynu, na nowo powstałym osiedlu, pracujący w ogrodzie Terry Doyle natrafia na podziemny bunkier. Schodzi do niego i dokonuje makabrycznego znaleziska. Odkryte szczątki dwóch małych chłopców stawiają na nogi policyjny oddział pod dowództwem inspektor Rome. Śledztwo nie będzie łatwe. Z ciał chłopców nie pozostało zbyt wiele, oprócz tego okazuje się, że nie figurują oni z żadnych kartotekach jako zaginieni czy poszukiwani. Wszystko to bardzo utrudnia policji pracę.
Kolejna sprawa Marnie Rome jest jeszcze trudniejsza od poprzedniej. Tym razem ofiarami są małe dzieci, które zależne od kochających je dorosłych, są zupełnie bezbronne. W ostatnich latach zagadnienie depresji poporodowej zyskało rozgłos, nadal jednak kojarzy się głównie ze smutkiem młodej matki i brakiem chęci do działania i opieki nad dzieckiem. Tymczasem okazuje się, że jest to zaledwie wierzchołek problemu. Autorka, opierając się na najnowszych artykułach i badaniach, ukazuje czytelnikowi mroczną stronę tego schorzenia, które jest zagrożeniem nie tylko dla zdrowia kobiety, ale też dla życia dzieci. Do czego może być zdolna matka, która kochając swoje dzieci i chcąc je chronić, jest dla nich potencjalnym niebezpieczeństwem? Jak te dolegliwości wpływają na życie rodziny i jak odbijają się na partnerach i mężach? Na podstawie dramatycznej historii Esther i Matta Reidów dowiemy się, jak to może wyglądać.
Pomimo drastycznych opisów i kilku niespodziewanych rozwiązań, tak mniej więcej w połowie, historia traci rozpęd. Stało się tak głównie dlatego, w moim odczuciu, że autorka w ogóle nie rozwinęła wątku przyrodniego brata Marnie, Stephena. Pojawiło się co prawda kilka poszlak, jednak nadal nie zyskujemy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Myślę, że zadziałało tu głównie prawo środkowych części i liczę na to, że kolejny tom wyjaśni tę tajemniczą sprawę i da odpowiedzi na liczne pytania w związku z motywami, którymi się Stephen kierował.
W tomie drugim trochę lepiej poznajemy Noaha Jake'a i jego życie prywatne co akurat było miłym urozmaiceniem.
Pomijając kwestie tempa fabuły, powieść czyta się naprawdę dobrze. Sarah Hilary ma lekkie pióro, a przy tym jest bardzo wnikliwa, dzięki czemu tworzone przez nią historie przerażają, ale też fascynują, przez co nie można się od nich oderwać.
Każdy, kto czytał część pierwszą, powinien być zadowolony, a nowi czytelnicy mogą zacząć od części drugiej, by ewentualnie potem nadrobić sobie pierwszą. Prowadzone sprawy nie łączą się ze sobą, dzięki czemu obie książki można czytać niezależnie od siebie, niemniej jednak znajomość obu daje fajne poczucie pełni.
Polecam.
Śpiący giganci - Sylvain Neuvel pod patronatem
9 listopada nakładem wydawnictwa Akurat oraz pod patronatem Secretum ukażei się książka Sylvaina Neuvela - "Śpiący giganci". Jest to powieść na miarę „Jurassic Park”, „World War Z” i „Marsjanina”, po mistrzowsku łącząca elementy thrillera, fantastyki i powieści przygodowej.
Początek. Naukowa historia stworzenia
Jim Baggot to wielokrotnie nagradzany autor książek popularnonaukowych oraz były wykładowca na Uniwersytecie w Reading. "Wszelkie moje dokonania w dziedzinie popularyzowania nauki z ponad dwudziestu lat znajdują kulminację w tym dziele. W głębi duszy, od zawsze chciałem tę książkę napisać" mówi o swojej najnowszej pozycji "Początek. Naukowa teoria stworzenia"
Najnowsza książka Jima Baggota to współczesna teoria stworzenia oparta na wielu latach skomplikowanych badań prowadzonych przez naukowców na całym świecie. Autor w precyzyjny sposób próbuje zobrazować historię Wszechświata od momentu Wielkiego Wybuchu po dzień dzisiejszy. Skomplikowana układanka obejmuje zagadnienia z kosmologii, astrofizyki i fizyki cząstek, biologi, geologii, paleontologii i antropologii. Trzeba przyznać, że Jim Baggot wykonał kawał dobrej roboty. W swojej publikacji nawiązuje do teorii względności Einsteina, stałej Plancka, zasad Newtona oraz wielu innych.
Autor w sposób chronologiczny opowiada historię stworzenia przekazując przy tym porcję solidnej wiedzy z różnych dziedzin nauk. W pierwszej kolejności dowiadujemy się czym był Wielkich Wybuchu i jakie były jego konsekwencje, wtedy też zapoznajemy się z wynikami badań z zakresu fizyki cząstek. Potem przechodzimy do wiedzy z zakresu astronomii i kosmologii, autor objaśnia nam jak formułują się gwiazdy, galaktyki oraz planety. W następnej kolejności dowiadujemy się jak powstała Ziemia i jaki jest jej skład chemiczny, tutaj przydaje się wiedza z zakresu geologii. Na samym końcu czekają na nas odpowiedzi na pytania z zakresu biologii: w jaki sposób powstały pierwsze organizmy, jak przebiegała ewolucja oraz jak powstało człowieczeństwo i ludzka świadomość.
Ta pozycja to kopalnia wiedzy, naukowych faktów i teorii, która momentami może lekko przytłaczać, ale równocześnie dostarcza solidnej porcji wiedzy i odpowiada na nurtujące pytania dotyczące Wszechświata, świata materialnego oraz genezy Ziemi.
"Początek. Naukowa historia stworzenia" z pewnością nie należy do lekkich, relaksujących lektur na leniwe popołudnia. Jest to wymagająca pozycja dla dociekliwych, którzy chcą zdobyć lub poszerzyć wiedzę w temacie. Początkowo lektura idzie opornie, jednak wraz z kolejnymi stronami staje się coraz bardziej przyjemna i klarowna. Autor posługuje się językiem naukowym, jednak nie brak mu humoru, a ciekawe porównania i metafory sprawiają, że porcja wiedzy jaką przekazuje staje się przystępna dla zwykłego, szarego czytelnika. Dzięki niemu to co kiedyś wydawało się skomplikowane i niepojęte nabrało nowego, przejrzystego sensu.
Codziennie dokonywane są nowe odkrycia, które przybliżają nas do rozszyfrowania zagadki Wszechświata. Hipotezy dotyczące jego formułowania mogą, ale nie muszę być podparte dowodami, wiele naukowych teorii przestaje mieć sens, gdy pojawiają się chociaż minimalne odchylenia od normy.
Okazuje się, że Wszechświat nie ma celu swojego istnienia, nie został stworzony specjalnie dla ludzi, którzy są jedynie naturalną częścią tej skomplikowanej rzeczywistości. Kosmos jest niewyobrażalnie monstrualny, a badania nad jego zawiłością wciąż trwają. Kto wie jakie tajemnice jeszcze przed nami skrywa? Ludzkość z tej perspektywy wydaje się wręcz trywialna.
Tam, gdzie ciepło
„Lodowa cytadela” zbiegła się w zeszłym roku w czasie z początkiem chłodnej pory roku. Doskonale złośliwy był to zbieg okoliczności – w mieszkaniu wysiadły mi grzejniki i owijałam się kocem w szczelny kokon, a i okładka piątej powieści Pawła Kornewa z cyklu „Przygranicze”, i zawartość tomu bynajmniej nie działały rozgrzewająco. Podobnych bodźców spodziewałam się po kolejnej odsłonie cyklu. Tymczasem najpierw okazało się, że jej tytuł to „Tam, gdzie ciepło”; następnie, że postać na okładce jest już jakaś mniej okutana, a na sam koniec – podczas lektury – że faktycznie całość wypada jakoś tak cieplej. Ale czy cieplej oznacza gorzej?
Jak wspomniałam wyżej: w sferze wrażeń po spotkaniu z graficzną stroną tomu, zaszły pewne zmiany. Mężczyzna z okładki niezmiennie wygląda męsko i niepokojąco – tak, jak może wyglądać jedynie brodacz w żołnierskim, zimowym mundurze; z karabinkiem maszynowym w garści i petem wystającym z ust – niemniej wydaje się, że otaczający go krajobraz stracił nieco boleśnie mroźnej werwy. Otoczenie zbira kojarzy się raczej z kwietniowymi kaprysami natury i roztopami połączonymi z opadami śniegu niż z postapokaliptyczną/dystopijną zimą. Zdziwienie goni zdziwienie.
Prawdziwy szok przychodzi jednak dopiero z chwilą poznania fabuły. Jewgienij Maksymowicz Apostoł, nie tak dawno szanowany za swoje niezwykłe umiejętności marketingowe, teraz jest obywatelem drugiej kategorii. Z powodu decyzji podjętych w „Lodowej cytadeli” zmuszony jest korzystać z pomocy dobrodziejów i ukrywać się w jakiejś piwnicy, dochodząc do zdrowia. Jego ukochany Fort przestał być bezpieczny (jak gdyby kiedykolwiek tak naprawdę był). Wkrótce okazuje się, że pomocni ochroniarze nie działają bezinteresownie. Jewgienij otrzymuje od nich misję, która jednocześnie daje mu szansę na nowe, normalne życie z dala od Fortu oraz zwiększa szansę na ukrócenie jego egzystencji. Zwłaszcza, gdy okazuje się, że podróżujący z nim do Siewierorieczeńska towarzysze mają swoje, bardzo niebezpieczne sekrety…
Tak, jak poprzedni tom kipiał od akcji, tak „Tam, gdzie ciepło” chwilami nieco się wlecze. Wciąż oczywiście mnóstwo się dzieje – są strzelaniny, demoniczne cienie, niespodziewane ataki, lejący się alkohol, magiczne burze i cała masa innych atrakcji – jednak kolejne dynamiczne punkty spajają fragmenty niemrawe i rozwlekłe. Ma to swoje uzasadnienie w logice fabuły i doświadczeniach bohatera, ale przy prawie sześciusetstronicowej powieści robi się nieco nużące. Zwłaszcza, że – powiedzmy to sobie szczerze – nikt nie sięga po teksty z serii np. Fabrycznej Zony, żeby obcować ze skomplikowanymi eksperymentami narracyjnymi. Kiedy idę na blockbuster oczekuję efektowanych wybuchów i amerykańskich dolarów znikających w płomieniach padających wieżowców, a nie drobiazgowej analizy psychologicznej drugoplanowych postaci i mariażu stanów psychicznych postaci z warstwą wizualną i sposobem kadrowania. Chcę się bawić! Tymczasem podczas czytania „Tam, gdzie ciepło” chwilami miałam wrażenie pracy w kamieniołomach.
Na szczęście nie zawsze. Zdarzały się i momenty, w których Kornew znany mi z „Lodowej cytadeli” objawiał swoją autorską obecność w „Tam, gdzie ciepło”. Działo się to głównie w chwilach pozbawionych dramaturgicznego napięcia, gdy bohaterowie prowadzili luźne, humorystyczne pogadanki. Ich docinki i żarty były jak miły gest więziennego strażnika, który widząc otarcia na skórze skazańca, zdejmuje mu na chwilę kajdany (w realnym życiu byłoby to dość niebezpieczne, ale… nie o tym przecież miałam…). Niestety i tutaj „Tam, gdzie ciepło” ustępuje miejsca poziomowi „Lodowej cytadeli”. Humor bowiem humorowi nie jest równy – szósta część „Przygranicza” posiada fragmentów z gagami i żartami (czy raczej ich udanymi przykładami) zdecydowanie mniej niż piąta.
W poprzedniej recenzji pisałam, że chętnie przyjrzałabym się bliżej postaci Napalma. Niestety, najnowsza powieść Pawła Kornewa ochłodziła moje zainteresowanie w tym względzie. Tak naprawdę żaden z bohaterów nie obudził we mnie szczególnej ciekawości (zwłaszcza Apostoł). Gdybym musiała wybierać, zdecydowałabym się na Igora, który to pojawia się jednak dopiero pod sam koniec tomu. Wybór ten nie byłby jednak podyktowany niezwykłością samej postaci, a tym jaki aspekt świata przedstawionego – podróży między rzeczywistościami wykreowanymi w powieści – reprezentuje. Wielka szkoda, że Kornew nie pociągnął dalej tego wątku. Zwłaszcza, że to, co fascynuje w „Przygraniczu” najbardziej to właśnie koncepcja samego świata, jego zasad i narodzin.
Przyznaję, że jestem zawiedziona. „Tam, gdzie ciepło” nie sprostało moim oczekiwaniom. Finalny twist i rozwiązanie intrygi okazało się bez wyrazu – głównie, dlatego że oba elementy były niespodziewanie nad wyraz przewidywalne. Bohaterowie nieszczególnie mnie do siebie przekonali, a sama akcja momentami wlokła się niemiłosiernie. Nie zrekompensowały mi tego nawet potyczki i, zdecydowanie rzadsze niż w „Lodowej cytadeli”, elementy humorystyczne. Z przykrością muszę stwierdzić, że moje zainteresowanie tym cyklem znacząco osłabło.