Rezultaty wyszukiwania dla: Jez

środa, 22 sierpień 2018 11:20

Najpierw mnie pocałuj

Leila od zawsze żyła gdzieś na granicy towarzyskiej, ale miała przecież matkę; jednak gdy kobieta po długiej chorobie umiera, bohaterka musi stanąć na nogi o własnych siłach. Pomaga jej w tym specyficzne forum -Czerwona Pigułka- gdzie użytkownicy mogą swobodnie porozmawiać na wszelkie nurtujące ich tematy. Tam poznaje Adriana, założyciela, a potem... Tess. Kobietę, która chciałaby się "wymeldować", lecz nie chce tym samym sprawiać przykrości najbliższym. Leila dostaje więc zadanie- ma wcielić się w wirtualne życie dopiero co poznanej kobiety na tyle dobrze, by nikt nie odkrył, iż z Tess dzieje się coś złego. Czy Leila, nie nawykła do innych ludzi, poradzi sobie z zadaniem... ?

Gdybym trafiła na tę pozycję w bibliotece, zapewne odrzuciłabym ją po jednym spojrzeniu na okładkę. Front kojarzy mi się ze screenem z jakiejś gry, nie jest zbyt przyciągający. Wiem, wiem- okładka nie musi być piękna, żeby treść wciągnęła w fabułę. Nierzadko zdarza się przecież, że piękne fronty kryją w sobie dość marną historię. W tym przypadku nie mogę powiedzieć, że tak było. Mam bowiem mieszane uczucia co do Najpierw mnie pocałuj.

Na świat patrzymy oczami Leili, poniekąd samotnicy z wyboru. Jej codzienność stanowiła opieka nad chorą matką oraz przesiadywanie przy komputerze. Po śmierci rodzicielki niewiele się zmieniło- dziewczyna musiała znaleźć pracę, lecz i ona wiązała się z pracą przed elektronicznym pudełkiem. Zero bliskich przyjaciół, zero kontaktów z kimkolwiek "w realu". Tylko ona i komputer. Dlatego tak łatwo wciągnęła się w Czerwoną Pigułkę, forum, gdzie użytkownicy mogli snuć przeróżne refleksje do woli. Pewnie i dlatego tak łatwo przystała na propozycję Adriana, moderatora oraz założyciela, który był dla niej swoistym idolem. 

Czytając, ciągle miałam wrażenie, że Leilato  przez brak własnego życia prywatnego tak łatwo wcieliła się w Tess. Co więcej, bohaterka w swych działaniach jest niezwykle metodyczna, ani razu nie wahając się nad moralnością przydzielonego jej zadania. Po prostu zbierała informacje od kobiety po drugiej stronie szklanego ekranu, a gdy przyszedł czas, wykorzystywała je. Wiedziała, co i w jaki sposób napisać do konkretnej osoby, jak stworzyć całą otoczkę realności wokół "projektu". Czy to jednak tak do końca źle o niej świadczy... ? Nie była mózgiem całej tej operacji "wymeldowania się", a jedynie pionkiem w chorej grze Adriana- bo jeżeli jemu dałaś znak, że chcesz się zabić, nie było już odwrotu. 

Moim zdaniem nie jest to tak do końca thriller psychologiczny; nie ma tego charakterystycznego uczucia napięcia pod tytułem "co dalej zrobi bohaterka?". Podczas lektury raczej czułam się tak, jakbym czytała pamiętnik Leili lub brała udział w swoistym procesie wydostawania się dziewczyny z jej skorupy. Tak, jakby wcielenie się w inną, bardziej rozrywkową kobietę, w jakiś tajemniczy sposób wpłynęło na zamkniętą w sobie Leilę. Jakby łatwiej jej było być kimś innym, niż nią samą.

Mam wrażenie, że cała "nagabująca" działalność Adriana jest troszeczkę mało rozwinięta, wręcz odsunięta na boczny tor. A przecież to od niego wszystko się zaczęło i chętnie poczytałabym coś więcej na ten temat. Czytelnik nie ma szansy wczuć się w pełni w sytuację- ani z perspektywy osoby, która ponoć marzy o śmierci, ani tym bardziej z wcielającego się. Leila działa niczym zaprogramowany robot, a emocje związane z -bądź co bądź- bardzo poważną decyzją, są nikłe. Ot, dzień jak co dzień. Tak jakby główna bohaterka cały czas wcielała się w osobę pragnącą popełnić samobójstwo, a jedyny stres wiązał się z mailem od osoby, o której "wymeldowująca się" kompanka nigdy nie wspomniała.

Stąd też moje mieszane uczucia co do książki Najpierw mnie pocałuj. Jeżeli sami chcecie się przekonać, jak to jest z "robotyzmem" Leili, zachęcam do lektury. 

Dział: Książki
czwartek, 09 sierpień 2018 10:18

World of Warcraft: Cisza przed burzą

Z “Ciszą przed burzą” Christie Golden tracę podwójne dziewictwo - jest to pierwsza książka na podstawie jakiekolwiek gry, jaką czytam i jest to książka o World of Warcraft. WoWie, w którego nigdy nie grałam - jako jedno z niewielu mmo omijałam je szerokim łukiem ze względu na płacenie co miesiąc całkiem sporego abonamentu. Osobiście wolę mmo z worka f2p - free to play, z system item mall, gdzie sama decyduję na co moje ciężko zarobione pieniążki idą i czy idą w ogóle. Do tego docierały do mnie wstrząsające urban legends krążące po sieci, o ludziach którzy zapomnieli, że studiują, że mają dom i rodzinę, a nawet, że należy się myć... bo kolejny rajd i przygotowania do niego były ważniejsze. WoW zawsze więc kojarzył mi się z grą społecznie, finansowo i higienicznie niebezpieczną, zwłaszcza przy łatwości z jaką uzależniam się od gier.

Postanowiłam więc do tej recenzji podejść dwubiegunowo i lekko eksperymentalnie, bo to, że ja nigdy nie grałam w WoWa, nie oznacza wcale, że większości moim znajomym ta gra jest obca. I tak, do wspólnego czytania zaprosiłam więc WoWca znającego tę grę od podszewki, co by tłumaczył mi zawiłości i niuanse fabuły (sic! - źle wybrałam, ale o tym za chwilę) oraz ocenił “Ciszę przed burzą” razem ze mną - totalnym newbie w tej tematyce - z perspektywy gracza/użytkownika. Co prawda mój wybór towarzysza nie był do końca trafny, bo się okazało, że to ten typ, co idzie ubić moby na spocie nie zwracając uwagi po co tylko co i gdzie, ale razem przedzieraliśmy się przez kolejne strony komentując na bieżąco, poczyniając stosowne notatki oraz sprawdzając na necie co ciekawsze kwestie. Z resztą jestem chyba ostatnią osobą, która może rzucać kamieniem o brak czytania dokładnie questów - bo tak naprawdę co mnie obchodzi, że z mobów, z których dropię itemki np. oczka ma być napój dla ciężko chorej córki kuzynki drugiej żony ojca wieśniaka z sąsiedniej wsi, co to zraniła się w nogę ratując z bagna konika sąsiadki, tej o tam pod lasem za studnią. Dawaj expa autochtonie, kasiora i next one. No chyba że to jest “Wiedźmin”, ale o tej grze wieść gminna mówi, że najpierw był chyba jakiś serial, a dopiero potem gry i książki ;) ...

Jak się okazało ku mojemu zdziwieniu sama Christie Golden nie jest mi także całkowicie obca, bo jest to pisarka, która lubuje się w tworzeniu powieści transmedialnych - a więc w jej dorobku jest prawie 50 książek z uniwersum Star Wars/Trek/Craft, Assassin's Creed czy D&D. No i oczywiście kilkanaście pozycji związanych z World of Warcraft. Ja miałam okazję czytać wcześniej “Wampira z mgieł” osadzonego w Ravenloft - czyli jednym ze światów z D&D - i wspominam tę książkę jako przyjemne czytadło w gotycko wampirycznym klimacie.

Sama “Cisza przed burzą” to tak naprawdę prolog do siódmego już dodatku do World of Warcraft - “Battle for Azeroth”, który premierę swoją będzie miał 14 sierpnia. Po dwóch stronach barykady naprzeciw siebie stoją Sylwana Bieżywiatr - aktualny wódz Hordy oraz młody Anduin Wrynn, bardzo naiwnie-idealistyczny król Wichrogrodu. I jako, że młodość rządzi się swoimi prawami, Anduin wierzy i dąży do pokoju z Hordą, a pierwszym krokiem ma być spotkanie między Porzuconymi, a ich ludzkimi żywymi rodzinami. I jak to się mówi, i to bardzo mądrze - dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a kobiecie nigdy się ufać nie powinno. Książka, więc traktuje o uprzedzeniach, dyskryminacji, nienawiści i strachu przed odmiennością oraz bólu odrzucenia i niezrozumienia. To ważne i ciężkie tematy, więc każda pozycja, która o nich mówi mądrze i z różnych punktów widzenia, jest na pewno lekturą wartościową. Na pewno nie spodziewałam się czegoś takiego po książce dotyczącej gry, więc jak najbardziej w trakcie czytania byłam pozytywnie zaskoczona. Choć język jest raczej prosty i nieskomplikowany, a niektóre zdania brzmią lekko trywialne, to jednak dzięki poruszeniu takiej tematyki książka na pewno bardzo zyskała w moich oczach jak i w odbiorze.
Głównym jednak wątkiem “Ciszy” jest tajemnicza substancja - Azeryt o zadziwiających właściwościach i właśnie o niego będzie się walczyć na nowo wprowadzonych battlegroundach w dodatku. W powieści poznajemy jego pochodzenie i dowiadujemy się dlaczego żadna z frakcji nie chce, by ten materiał dostał się w ręce opozycji. A jest o co walczyć - uwierzcie mi. Wiele wskazuje także na to, że Horda i Przymierze w niedługim czasie będą musiały znowu współpracować.
Minusem tej książki, co zauważyliśmy oboje, jest na pewno to, że występują w niej albo dobre, albo złe postacie, zabrakło nam tej “szarej strefy”, niejednoznaczności i jakichś poważniejszych intryg. Książka jest zdecydowanie przeznaczona dla dość młodych czytelników i w większości, niestety moim osobistym zdaniem, zbyt “przegadana”, ale swoje zadanie, jako prologu, jak najbardziej spełnia w 100%.

O WoWie, jak wspominałam już na początku, wiem niewiele, ale praktycznie bez większych problemów i bardzo gładko zostałam wprowadzona w całą historię i poza kilkoma początkowymi wątpliwościami szybko udało mi się w niej odnaleźć. Książkę może więc bez problemu czytać ktoś, kto z WoWem, tak jak ja, nie miał nic wspólnego, ale myślę że jest to głównie pozycja skierowana dla grających fanów. Jedyne co, to mój czytelniczy towarzysz nie mógł zrozumieć dlaczego oryginalne anglojęzyczne nazwy uległy spolszczeniu zwłaszcza, że WoW nie ma przecież nakładki w języku polskim. Ja za to ze zdziwieniem odkryłam, że nawet z ciekawości mam ochotę sięgnąć po kolejne książki tej autorki - nie tylko, by uzupełnić sobie bardziej chronologicznie całą historię ze świata World of Warcraft, ale i po inne pozycje związane z uniwersum Star Wars.

Dział: Książki
środa, 08 sierpień 2018 11:21

Kerstin Gier powraca z nową książką!

Nowa powieść Kerstin Gier, autorki bestsellerowej „Trylogii Czasu” i „Silvera”. „Podniebny” ukaże się już 5 września.

Dział: Książki
piątek, 03 sierpień 2018 20:45

Początek

Nory Roberts, amerykańskiej pisarki, autorki ponad 225 romansów, wielokrotnej zdobywczyni RITA Award i wielu innych nagród, nie trzeba przedstawiać. A recenzje książek z cyklu Oblicza śmierci, pisane pod pseudonimem J. D. Robb , futurystycznych romansów kryminalnych, pojawiały się kilkakrotnie na łamach Secretum.pl. Nora Roberts jest poniekąd gwarantem, lekkiej, ale nie infantylnej, przyjemnej i wciągającej lektury. Dlatego, gdy pojawił się Początek, tom pierwszy nowego cyklu Kroniki tej jedynej, z przykuwającą wzrok okładką, sięgnęłam po nią bez wahania, licząc na przyjemną odmianę w bądź co bądź, dość ciężkim kanonie moich lektur. A powieść swoim opisem zaintrygowała mnie, tym bardziej, że pisarka podjęła się nowej, jak dla siebie tematyki - postapokaliptycznej.

Akcja powieści rozpoczyna się w Dumfries w Szkocji, gdzie rodzina MacLeodów spotyka się, by uczcić koniec roku. Przypadkowe polowanie, rodzinne spotkanie wieńczące rok, zamienia się w ogólnoświatową pandemię. Tajemniczy wirus przyniesiony przez jednego z członków rodziny MacLeodów, przyczynia się do śmierci większości ludzkości. Ci, co nie ulegli chorobie muszą przetrwać w nowej rzeczywistości, w której grasują Najeźdźcy i Wojownicy Czystości, a pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami zaczynają pojawiać się magiczne istoty, osoby obdarzone mocami, a także czarownicy. Świat musi, jak feniks z popiołów ponownie się odrodzić, a od ludzi zależy, w jakiej postaci.

Postapokalipsa, gdyby nie fakt, że traktuje o zagładzie, jest tematem romantycznym. Uwodzi, bowiem czytelnika swym czarem tworzenia świata na nowo, ma coś w sobie z robinsionady, a że współczesny świat odarty jest już z tajemnic, bo nawet jeśli nie stać nas na podróż w odległe krainy, to wystarczy włączyć Internet, Instagram, Google Earth i wszystko jest, powiedzmy, że na wyciągnięcie ręki. Nic nie pozostało do odkrycia, a zatem też nie ma miejsc, gdzie można by coś tworzyć na nowo. Dlatego też postapokalipsy są tak uwodzicielskie dla czytelników, a jak widać na przykładzie pani Roberts, również dla pisarzy.

A jak poradziła sobie pani od romansów i kryminałów ze zgładzeniem znakomitej większości ludzkości? No cóż, nie należy spodziewać się cudów. Jest to taka apokalipsa w wersji soft. Owszem pisarka opisuje od czasu do czasu okrucieństwa i bestialską naturę człowieka, ale wszystko wydaje się być złagodzone, powierzchowne i nie sięga głębiej. Bohaterowie są świadkami tragedii, brutalnych napaści, niesprawiedliwości, które dotykają ich również osobiście, a jednak relacje z ich przeżyć odbiera się, jak przesuwające się kadry z filmu, bez większej refleksji, ot, takie scenki rodzajowe akcentujące wynaturzenie ludzi. Poza tym zdecydowanie bardziej Nora Roberts skupia się na indywidualnych postaciach i ich perypetiach, niż nad samym światem i tym, co się z nim dzieje w trakcie pandemii. Fabuła Początku rozgrywa się dokładnie tak, jak spore gro książek tego gatunku; tajemnicza epidemia dziesiątkuje ludzkość, która popada w chaos i dzieli się na obozy DOBRA i ZŁA. Czytelnicy, którzy mają za sobą lekturę Bastionu Stephena Kinga mogliby rzec wręcz, że jest to skrócona, uproszczona i ubaśniowiona wersja, a nawet, że jest kalką powieści Kinga. Tworzenie się obozów DOBRA i ZŁA, dziwne moce, zakładanie nowego osiedla dla tych, co przetrwali, to wszystko już zostało napisane w Bastionie. Czym więc różni się Początek pod względem fabularnym od Bastionu? Po pierwsze proweniencją wirusa i magicznych mocy. U Kinga wirus “uciekł” z wojskowego laboratorium, a siły DOBRA i ZŁA mają raczej swe biblijne źródło, u Nory Roberts zarówno wirus, jak i siły nadnaturalne odwołują się do Tuatha Dé Danann.

Początek niestety rozczarowuje. Po pierwsze został najprawdopodobniej źle przetłumaczony, a z pewnością nie włożono odpowiedniej ilości czasu na prace redakcyjne. Czytałam książki Nory Roberts i nie pamiętam tak topornych dialogów, jakie niestety pojawiają się w tej pozycji. Pierwszą połowę książki czyta się z wielkim bólem, śledząc sztuczne rozmowy pomiędzy bohaterami. Możliwe, że autorka nie czuje się jeszcze zbyt pewnie w tym gatunku, ale jednak raczej skłaniam się ku teorii słabego tłumaczenia. Po drugie fabuła, która przewidywalna jest do bólu, a wielu będzie kojarzyła się po prostu z Bastionem.

Czy zatem warto sięgnąć po tę powieść? Jeżeli czytelnicy przymkną oko na niedoróbki redakcyjne i należą do tej grupy osób, która nie miała styczności z postapokalipsą lub twórczością Kinga, to jak najbardziej. Pomimo siermiężności dialogów można przywiązać się do bohaterów, a czar, jaki rzuca na czytelnika podróż ludzi, zdanych na własne siły, pomysłowość i zaradność w trudnych warunkach, zawsze uwodzi mocno. Jest również nadzieja, że mityczna tajemnica o dziecku, tej Jedynej, w następnych tomach pchnie fabułę na nowe tory i Nora Roberts wybije się na niepodległość literacką. Może z większym pietyzmem też Wydawnictwo przyłoży się w następnych tomach do tłumaczenia i redakcji, dzięki czemu większe grono czytelników będzie usatysfakcjonowane.

Dział: Książki
sobota, 28 lipiec 2018 10:50

Pocięte opowieści

Tak to już w życiu jest, że zauważymy własne szczęście dopiero wtedy, gdy je utracimy...

Neth dotychczas miał w życiu ogromnego farta, a w jego fachu (sam siebie określał jako "artystę- złodzieja") to rzecz niebywale ważna. Do czasu, aż pokusił się o przyjęcie przez samego Ruariego, boga oszustów, pojedynku w karty. I wygrał, za co bóg -zamiast nagrodzić- ukarał. Teraz Neth może zapomnieć o jakimkolwiek udanym skoku, a on sam toczy się coraz szybciej po równi pochyłej aż do dna. A jednak jego osobliwy talent gawędziarsko- oratorski zwrócił na niego uwagę samej hrabiny de Foch. Kobieta pragnie wykorzystać go do swoich celów, a są one bardzo dalekosiężne... W międzyczasie zmuszony do opuszczenia Namiru w skutek dziwnych okoliczności zostaje także kapitan straży miejskiej, Tyrmisz. Jako że jego wybrance serca, czarownicy Agnes również grozi niebezpieczeństwo, mężczyzna zabiera ją ze sobą. Za Agnes podąża jej ukochany mag Skerłej oraz waleczny Khahad, krasnolud.

Bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że ich los bardzo przyciągnął uwagę Słońca i Księżyca, a także wielu innych bóstw, które to z ciekawością śledzą ich kolejne poczynania.

Rozpoczynając swoją przygodę z Pociętymi opowieściami, sama nie wiedziałam, czego  po lekturze się spodziewać. Po pierwszych stronach wręcz byłam pewna, że to bajka dla dzieci! Ogromne niedopatrzenie z mojej strony, zresztą bardzo szybko błąd naprawił się sam. Tacy bohaterowie zdecydowanie nie mogą występować w literaturze dla dzieci- a jeżeli już, to w bardzo ułagodzonej wersji. 

Czy jesteśmy właśnie takimi belami palmowego drzewa, które przy spalaniu się na ogniu miłości wydziela słodki zapach? Czy jesteśmy jak gruby knotek, który trzeba w porę zalać wodą praktyczności, aby nazajutrz ktoś inny mógł ponownie rozpalić żar? Czy powinniśmy patrzeć obojętnie, kiedy widzimy już, że za chwilę płomień sam dogaśnie? Czy może bez względu na wszystkie przeciwności losu powinniśmy dokładać nowe szczapki, które chociaż nie stanowią już zrębu palmy, kiedy wypalą się wspólnie, zostawią nieodróżnialny popiół?

Skoro bóg złodziei i oszustów, zwany Ruarim, zniszczył szczęśliwy los Netha, tak wziął na swoje barki próby odbudowania go. A jednocześnie, aby ubić dogodny interes, postanowił serwować fragmentami Słońcu i innym kolejne perypetie mężczyzny. I tak powstała zawiła, pełna przygód oraz niebezpiecznych wydarzeń historia. I choć Ruari miał przede wszystkim na celu ratowanie Netha za wszelką cenę, to i na Agnes, Tyrmisza oraz Khahada spadła część jego uwagi. W końcu oni również stali się ważną częścią toczonej przez boga gry. 

Nie ma znaczenia, co przyniesie ci szczęście. Ważne tylko, żebyś odkrył w sobie te najdrobniejsze rzeczy, które przyprawiają cię o uśmiech.

Historia dzieli się na trzy odłamy- perypetie Netha, nieustanną ucieczkę oraz poszukiwanie magicznej harfy przez Tyrmisza, Agnes oraz Khahada, i oczywiście codzienność Słońca oraz Księżyca, którzy ciekawskim okiem spoglądają na kolejne zapisane przez Ruariego karty. Nie sposób się tutaj nudzić, bowiem każda ze wspomnianych grup przeżywa coś innego, a z drugiej strony postaci nie jest tak wiele, aby mieć trudności z ich odróżnieniem. Do tego dochodzi rubaszny humor Khahada, który niczego się nie lęka. A i jest całkiem niezłym łamaczem niewieścich serc (albo oporu, jak kto uważa). Spędziłam z tą książką bardzo wesołe godziny, często śmiałam się sama do siebie (jak ten przysłowiowy głupi do sera). Przypadł mi do gustu stworzony przez pana Kozaczko świat otaczający naszych odważnych bohaterów, gdzie pragnie królować hrabina Meryl de Foch. Autor idealnie zestawił ze sobą momenty grozy, humorystyczne dodatki, a także chwile, w których niejednemu czytelnikowi zadrżałoby serce... 

Obok Pociętych opowieści nie da się przejść obojętnie; to lektura dla każdego, niezależnie od wieku (no, może ograniczyłabym jeszcze dostęp do niej dla dzieci do 13- stego roku życia). Świetna zabawa gwarantowana!

Dział: Książki
piątek, 20 lipiec 2018 12:33

Wyczarowanie światła

Jeszcze dobrze nie ostygły turniejowe zmagania najzdolniejszych magów królestwa, nie wybrzmiały nawet ostatnie toasty, ba, nawet nie zakończył się finałowy bal, gdy na pulsujący od magii Czerwony Londyn spływa nowe zagrożenie. Oto starożytny demon, ucieleśniona magia, świadoma i żądna istnienia i władzy, wkracza do królestwa i próbuje zapanować nad wszystkim na co się natknie. Osaron chce władać, panować, błyszczeć i rosnąć od podziwu poddanych. Niegdyś słaby i zaklęty w kamień, oswobodzony przez antariego Hollanda, teraz jest wręcz niepokonany. Posiadł także ciało maga, który już nie ma siły, by z nim walczyć. Jeśli jeden antari to za mało, by pokonać demona, to może przydałby się duet, albo trio? Jedno jest pewne, łatwo nie będzie.

Jeśli komuś wydawało się, że pierwsza część trylogii Odcienie magii zatytułowana Mroczniejszy odcień magii, jest super, to miał rację. Bo tak było. Tak naprawdę był to jednak dopiero przedsmak, tego, co czytelnika czekało w kolejnych rozdziałach drugiej części, a potem także trzeciej. Utrzymana w gaimanowskich klimatach historia zabiera nas do Londynu, który nie jest jednym miastem, a kilkoma królestwami, o różnym nasileniu magii. Jest zatem Czerwony Londyn, państwo dobrobytu i spokoju. Jest także Szary, ten najzwyklejszy, mówiąc językiem Harry'ego Pottera taki mugolski. Jest Biały pozbawiony magii, spustoszony. Jest także i Czarny najbardziej niebezpieczny.

Druga część trylogii Zgromadzenie cieni jest po trosze przystankiem do akcji właściwej, po trosze gromadzeniem się kłopotów. Autorka zajmuje uwagę czytelnika Turniejem magicznym, wprowadza nowych bohaterów, pozwala, by zło urosło w siłę i zagroziło dobru. Było interesująco, choć dopiero zakończenie wbiło mnie w fotel.

Jednak trzecia część Wyczarowanie światła wstrząsa czytelnikiem i nie pozwala się oderwać od lektury. Mamy tu wszystko, co lubimy w powieściach fantasy i przygodowych. Jest więc zagrożenie, które niczym w baśniach Grimmów, opanowuje królestwo ciemnością i panoszy wszędzie. Na ulicach miasta zapanowuje chaos, większość poddaje się magii Osarona, tylko nieliczni są na nią odporni. Jest także dzielny król, który wraz z żoną i synem, następcą tronu, robią wszystko, by uratować poddanych i miasto. To może być jednak za mało. Tutaj potrzebni są antari, czyli utalentowani magicznie, o dwukolorowych oczach, władający nie jednym żywiołem, ale trzema naraz. Kell, przybrany królewski syn, Lilla, piratka i złodziejka i Holland, tajemniczy i zamknięty w sobie. Tych troje za sobą nie przepada, ale w świetle tego, co się dzieje, nie mają wyjścia. Będą musieli sobie zaufać i wyruszyć na wyprawę, która, być może, przyniesie im remedium na zarazę Osarona.

Autorka sprawnie i z gracją rozbudowuje i kończy wszystkie wątki, każąc jednocześnie bohaterom dokonywać trudnych wyborów, a przez to dojrzewać emocjonalnie i do pełnienia przeznaczonych im ról. Poznamy więc wreszcie tragiczną przeszłość Hollanda, który wcale nie jest z gruntu zły. Dowiemy się, jak wyglądały początki znajomości Rhya i Emery'ego i czy w ogóle tych dwóch ma jeszcze jakąś szansę na happy end. Tak swoją drogą brawa należą się autorce za umiejętne i wysmakowane poprowadzenie wątku romansowego pomiędzy dwoma mężczyznami. Podobało mi się także dojrzewanie Rhya do roli króla i władcy. Musiał w końcu dorosnąć. Zobaczymy, jak Kell i Lilla radzą sobie z własną niepewną przeszłością i dorastają do ról, które od dawna były im pisane. Odwiedzimy największy w tym świecie targ na wodzie. Poznamy całą masę magicznych artefaktów i słownych zaklęć. A na końcu będziemy świadkami spektakularnego pojedynku magów. Uronimy też kilka łez, bo Victoria Schwab ma to do siebie, że niektórych bohaterów uśmierca.

Jednym słowem, choć chyba jedno to za mało, będzie wspaniale.
Odcienie magii to kawał naprawdę dobrego dark fantasy, obok którego trudno przejść obojętnie, jeśli się takie klimaty lubi. Nic tu nie jest oczywiste, bohaterowie są dwuznaczni i barwni, a proponowane przez autorkę rozwiązania intrygujące i zaskakujące. To wspaniała opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie, o dojrzewaniu do miłości, odpowiedzialności, pełnienia ról w społeczeństwie. Mnie historia Kella, Lilli i Rhya chwyciła bardzo mocno za serce i zdecydowanie polecam ją jako jedną z lepszych pozycji fantasy na naszym rynku. Naprawdę, naprawdę warto.

Dział: Książki
czwartek, 19 lipiec 2018 13:52

Rycerz Kielichów

Na początku sierpnia nakładem Fabryki Słów ukaże się nowa edycja "Rycerza Kielichów".

Rycerz Kielichów- twórca i burzyciel tronów.
Aby zrealizować swoje marzenia poświęci wiele. Nawet przyjaźń. Nawet miłość. Nawet cały świat.

Dział: Książki
środa, 18 lipiec 2018 21:00

Tajemnica godziny trzynastej

Nie będzie cienia przesady w stwierdzeniu, że Anna Kańtoch to jedna z najbardziej wszechstronnych autorek literatury popularnej w dzisiejszej Polsce. Pisarka ma w dorobku powieści i opowiadania z różnych gatunków: fantastykę dla dorosłych, kryminały, a teraz także i fantastykę dla młodszego czytelnika. Za cokolwiek się Kańtoch nie weźmie, wychodzi jej co najmniej bardzo dobrze. Czy takie wrażenia będę mieć i po lekturze „Tajemnicy godziny trzynastej”?

Powieść ta, to trzecia, po „Tajemnicy diabelskiego kręgu” i „Tajemnicy nawiedzonego lasu”, część przygód Niny, nastoletniej dziewczynki wciągniętej w rozgrywkę między aparatem bezpieczeństwa PRL, a siłami nadprzyrodzonymi w osobie przede wszystkim tajemniczych aniołów. Tym razem los rzuca Ninę i jej znajomych – starych i nowych – do Wilczych Dołów, niewielkiej miejscowości, w której czas jakby się zatrzymał. Nina wie, że ma do rozwiązania zagadkę i że kluczem jest zapowiadany afiszami bal oraz tajemnicze wydarzenie, które ma nastąpić dwudziestego szóstego lutego o tytułowej godzinie trzynastej. To jednak zaledwie cień tropu. Grupa młodych detektywów ze wsparciem PRL-owskich służb stara się rozwikłać zagadkę jednocześnie kryminalną i paranormalną. Czy ich nowy kolega coś przed nimi ukrywa? Czy zima w Wilczych Dołach to przypadek? I jaką rolę odgrywa w tym wszystkim zepsuty samochód oraz co i rusz wpadający na bohaterów ornitolog?

O powieści Kańtoch można rzec bardzo krótko: zachwycająca. Autorka zgrabnie łączy powieść przygodową dla młodzieży (w najlepszej polskiej tradycji „Szatana z Siódmej Klasy” czy cyklu o Panu Samochodziku), kryminał i fantastykę. Opowieść nie jest ani infantylna, ani przesadnie „dorosła”, w sam raz dla nastolatków. Główna bohaterka nie udaje na siłę chłopca, ale też nie jest schematyczną młodą damą w opałach – to dziewczynka ciekawa świata, aktywna, świadoma swoich słabości i mocnych stron. Jej dojrzałość emocjonalna ma wiarygodne podstawy, a podejmowane wyboru, choć nie zawsze logiczne, nie straszą dziecinnością. Inni bohaterowie też zostali zarysowani wystarczająco, by nie być postaciami papierowymi. Wreszcie – oczarowuje język, i prosty, i magiczny zarazem, doskonale wpasowujący się w klimat całości.

Nie sposób nie wspomnieć także o osadzeniu historii w konkretnym momencie dziejów Polski. W czasach, kiedy epoka socjalistyczna jest traktowana z przesadną niekiedy ostrożnością i niemalże negowana, Kańtoch korzysta z niej, pokazując niejednoznaczności tamtejszej polityki, uwikłanie specsłużb w trudną sytuację, czy w końcu ludzką twarz „komuny”. To też bardzo na plus dla autorki.

Nie jestem w docelowej grupie wiekowej „Tajemnicy godziny trzynastej”, ale bawiłam się przy lekturze tej książki wybornie. Podejrzewam, że młodsi będą się bawić jeszcze lepiej. Polecam.

Dział: Książki
niedziela, 15 lipiec 2018 13:15

Przeklęci święci

Beatriz, Daniel oraz Joaquin są niezwykle zżytym kuzynostwem, zamieszkującym małą pustynną miejscowość o nazwie Bicho Raro. Niech Was jednak nie zwiedzie ta niepozorna nazwa; to do niej bowiem wyrusza każdy, kto pragnie dokonania w swoim życiu cudu. I rodzina Soriów może im to dać, o ile przybysze są w stanie wziąć na siebie cały swój mrok i zrozumieć go. Drugi cud -do którego, niestety, niewielu z pątników dotarło- ma całkowicie oczyścić ich duszę, pozwolić im odejść. Daniel zwany jest Świętym z Bicho Raro, on bowiem przejął po wuju Michaelu pieczę nad Kaplicą, jak również dokonywaniem cudów. Uznawany jest za jednego z najbardziej świętych członków rodziny Soria. Beatriz i jej analityczny umysł nie pozwalają na dopuszczenie do siebie emocji, z kolei Joaquin marzy o wielkim świecie, w którym to będzie mógł pracować w radiu pod mrocznym pseudonimem Diablo Diablo. 

Ta trójka bohaterów chce coś zmienić w swoim życiu, mieć wpływ na codzienność. Nie wiedzą jednak, jak pokonać widmo nadciągającego mroku...

Niemal zawsze potrafimy wskazać ten setny cios, ale nie zawsze dostrzegamy dziewięćdziesiąt dziewięć innych rzeczy, które zdarzają się, zanim się zmienimy.

Maggie Stiefvater znana jest większości z nas dzięki serii Drżenie, opowiadającej o miłości między dziewczyną a chłopakiem, który zmienia się w wilka. Od zakończenia tamtego cyklu nie miałam w dłoniach żadnej książki autorstwa tej pisarki, jakoś zawsze było nam nie po drodze. Przeklęci święci stali się więc dla mnie okazją zarówno na powrót do jej twórczości, jak i przekonanie się, czy pani Stiefvater ponownie z łatwością wciągnie mnie w stworzony przez siebie świat.

Tym razem trafiamy do rozgrzanego pustynnym słońcem Bicho Raro, gdzieś pośród Kolorado. Codzienność sennego miasteczka naznaczona jest przez rodzinę Soria, czyniącą cuda. I choć wydawałoby się, że cały proces jest bardzo łatwy, to rzeczywistość jest zupełnie inna. Zmiany przebiegają dwuetapowo- najpierw, po kontakcie ze Świętym Danielem na daną osobę spływa mrok przybierający postać tego, w czym dana osoba zawiniła, następnie zaś ów pątnik ma za zadanie samemu dojść do wniosków, co w swoim życiu naprawić. Wtedy dochodzi do drugiego cudu, a interesant zostaje oczyszczony. I wolny. Ale... spośród pątników nawiedzających dom Soriów niewielu dotarło do drugiego cudu. Większość po prostu zatrzymała się w swej nowej, zmienionej formie, pomieszkując kątem u gospodarzy. 

Po rozpoczęciu przygody z Beatriz, Joaquinem oraz Danielem nie od razu dotarł do mnie sens całej tej opowieści. Owszem, czytało się ją przyjemnie i szybko, ale szukałam drugiego, umoralniającego dna. I właściwie dopiero na końcu, gdy w całej -dotychczas bojącej się mroku- rodzinie Soriów rozpoczęły się cuda, dotarła do mnie ta prosta prawda- tylko my mamy wpływ na własne sumienie, na wprowadzanie dobrych zmian w swoim życiu. Nikt nie przyjmie na siebie naszego mroku, musimy sami z nim wygrać. Otworzyć się na to, co dobre. Usiąść, na spokojnie przeanalizować, co było złe, a co jest jeszcze do odratowania i działać. Oczywiście, łatwiej jest przekazać swoje życie w czyjeś ręce, zająć wolne krzesło i czekać na cud. Ale bez naszej woli nic się nie wydarzy. Zostaniemy "zamrożeni" w punkcie wyjścia, niezdolni poradzić sobie ze świadomością własnych czynów. 

Maggie Stiefvater przy pomocy Przeklętych świętych dowiodła, że jej literacka sława nie opiera się wyłącznie na serii Drżenie; ta autorka potrafi pisać i udowodniła to swoją najnowszą powieścią. A przecież nie ma nic lepszego niż książka, która ma na nas jakikolwiek wpływ, prawda? Dlatego serdecznie Wam ją polecam; nawet, jeżeli pewne wtrącenia autorskie będą Wam przeszkadzać, nie porzucajcie jej. Warto!

Dział: Książki

Dzisiaj rozpoczyna się Polcon 2018 w Toruniu, a my mamy nie tylko zaszczyt patronować ponownie tej imprezie, ale również nasza recenzentka będzie prelegentką podczas konwentu. 

Joanna Krystyna Radosz (ur. 5 lipca 1992 we Wrocławiu) - torunianka sercem i rozumem, pisarka, dziennikarka, okazjonalnie redaktorka i tłumaczka. Studiuje rusycystykę na UMK w Toruniu, ale jej zainteresowania wykraczają daleko poza Rosję. Miłośniczka języków obcych, kryminałów, żużla i sportów zimowych. Nagradzana w konkursach literackich: Wiatrak w kategorii prozy (opowiadanie "Konie narowiste", 2010), III miejsce w I edycji konkursu Littera Scripta ("Bogowie nie umierają", 2011), finalistka IV edycji Horyzontów Wyobraźni ("Wojna 2.0", 2012). W 2014 r. w antologii "Marzenia" (wyd. The Cold Desire) ukaże opowiadanie "Finnished" (jego akcja rozgrywa się w tym samym uniwersum co "Wróg po fachu").

Dział: Konwenty