Rezultaty wyszukiwania dla: Jez

"Afterfall: Reconquest" to pierwszy epizod gry akcji osadzonej w post-apokaliptycznym uniwersum Afterfall utrzymany w niezwykle ciekawej biało-czarnej konwencji. Pozycja ta ukazała się w serii Made In Poland nakładem wydawnictwa IQ Publishing.

Dział: Z prądem
środa, 25 marzec 2015 07:49

Waggle Dance

Bzzzz...bzzzz.....bzzzz...... czyli Waggle Dance, w luźnym tłumaczeniu oznacza taniec pszczół, zaś w fachowej terminologii sposób komunikacji tych pożytecznych owadów poprzez charakterystyczny układ ruchów. Jest to również tytuł gry, w której pomimo lotnej nazwy nie nasycisz się wiedzą z dziedziny pszczelarstwa, ale wcielisz się w rolę najpożyteczniejszych stworzeń na tym świecie.

Fabuła i cel gry

Celem gry jest zorganizowanie efektywnej pracy mieszkańców ula, czyli jego rozbudowa, wyprodukowanie jak największej ilości miodu i przygotowanie do nadchodzącej zimy. Wcielamy się w nadzorcę robotnic, aby poprzez odpowiednie działania uzależnione od pór dnia, zaspokoić nie tylko potrzeby Królowej ale całej rodziny pszczelnej.

Oprawa wizualna

Wszystkie elementy gry zapakowane są w solidne, kartonowe pudełko. Znajdziemy w nim karty planszy oraz akcji, kostki robotnic w czterech wariantach kolorystycznych z grawerem owada, komplet drewnianych kostek nektaru w sześciu kolorach, znaczniki jaj oraz najważniejsze w grze - plastry miodu. Z racji, iż jest to multi języczne wydanie, załączono również cztery instrukcje, w tym polską. Elementów jest bardzo dużo, jednak dodatkowe woreczki strunowe pozwolą nam zachować porządek i organizację w pudełku.

Choć pozycja ta została zaprojektowana przez londyńczyka Mike Nudd'a oraz wydana przez  Grublin Games Publishing, za oprawę graficzną całości (ilustracje na kartach oraz pudełku) odpowiadał polski artysta – Mateusz Szulik.  Stanął on na wysokości zadania, gdyż rysunki są fantastyczne, ale nie tylko one budzą podziw odnośnie pomysłowości. Wszystkie elementy gry są wykonane starannie i estetycznie. Najbardziej urzekła mnie ich mnoga kolorystyka oraz dbałość o szczegóły, np. w wykonaniu kostek. Na nich zamiast jedynek wygrawerowany jest wizerunek pszczółek, a tradycyjne kropki zostały zastąpione przez heksy symbolizujące plasterki miodu.

Na tle dbałości o każdy detal, bardzo słabo jednak wypada wypraska, która jest zwykłym, odpowiednio złożonym, ale cienkim papierem. Po kilku użyciach gry, praktycznie nadaje się do wyrzucenia. Jakoś niespecjalnie komponuje się ona z całością.

Przygotowanie do gry

Gra przeznaczona jest dla 2-4 osób. Czas rozgrywki uzależniony jest od ustalonej na początku ilości miodu do wyprodukowania. Do wyboru mamy trzy warianty: wytworzenie 5, 7 lub 9 plastrów miodu. Średnio zabawa trwa około 30-40 minut.

Pole gry tworzą karty planszy w kolejności od A do G. Karty oznaczone literą D (w ilości sześciu sztuk) tworzą różnokolorowe kwiatostany. Im przyporządkowujemy znaczniki nektaru.

W zależności od tego w ile osób gramy, na niektórych kartach planszy będą się znajdowały kości blokujące odpowiednie wyniki rzutu.

W rozgrywce wykorzystujemy również odpowiednio przygotowaną talię kart Królowej składająca się z kart umożliwiających wykonanie specyficznych akcji. Dodatkowo każdy gracz otrzymuje komplet 6 kości w wybranym przez siebie kolorze oraz 3 plastry od których zacznie produkcję miodu.

Przebieg gry

Każda tura dzieli się na dwie fazy: dzień i noc. W ciągu dnia każdy z graczy planuje jakie akcje przeprowadzi zanim zajdzie słońce.

Fazę dnia rozpoczyna jednoczesny rzut kośćmi robotnic. Następnie każdy graczy, naprzemiennie, rozmieszcza je na odpowiednich polach wybranych kart planszy. Do wyboru jest zaplanowanie takich działań jak: stworzenie plastra na miód, wyklucie nowej robotnicy (z wcześniej przygotowanego jaja), złożenie jaja, zebranie nektaru z kwiatów, wymiana nektaru lub jaja na nektar, wytworzenie miodu, wybranie karty z talii Królowej. Część kart planszy posiada pola z wizerunkami kości. Kości rozmieszczamy na polach z odpowiednim wynikiem rzutu. Oczywiście małym utrudnieniem jest fakt, iż przy mniejszej ilości graczy, część pól pozostaje losowo zablokowana.

Wraz z nadejściem fazy nocy, ponownie naprzemiennie, następuje realizowanie przez graczy zaplanowanych wcześniej akcji. Litery kart planszy oznaczają kolejność ich rozpatrywania. Po wykonaniu wszystkich, ponownie przychodzi dzień i rozpoczyna się kolejna tura. Jeśli w międzyczasie został spełniony warunek zwycięstwa, gra dobiega końca. W przypadku remisu w ilości wyprodukowanych plastrów miodu, w celu wyłonienia zwycięzcy rozpatrywane są inne warunki, m.in. ilość posiadanych pszczółek czy nektarów kwiatów.

W każdej z faz możliwe jest użycie kart z talii Królowej. Znacznie pomagają one w rozbudowie ula oraz wprowadzają dodatkową interakcję pomiędzy graczami.

Wrażenia

Gra „Waggle Dance" kładzie spory nacisk na strategię. Choć mamy początkowy element losowości w fazie dnia jakim jest rzut kośćmi, podczas planowania musimy umieć już przewidzieć ruch przeciwnika. Kolejność rozpatrywania akcji kart planszy została z premedytacją tak ustalona, aby jeszcze bardziej wpłynąć na planowanie swoich ruchów turę do przodu. Dobrym przykładem jest to, iż karta planszy z wykluwaniem robotnicy jest rozpatrywana przed kartą składania jaja. Będąc już przy jajach, warto wspomnieć iż, na początku opłaca się rozmnażać nasze robotnice. Ich większa ich ilość, tym większe możliwości produkcji miodu.

Dodatkowo bardzo często w rozgrywce pojawiają się dylematy np. odnośnie zbierania nektaru z konkretnego koloru kwiatów. Niejednokrotnie na sam koniec tury cały nektar z kwiatka może trafić do ula przeciwnika, zamiast posłużyć do wyprodukowania miodu przez nasze pszczółki.

Oczywiście, czym większa ilość graczy, tym trudniej zapanować nad poczynaniami przeciwników. Gra staje się ciekawsza, ale również wymaga większego skupienia i myślenia.

Dużym plusem gry jest jej regrywalność. Oprócz wspomnianej wcześniej losowości, wpływ na to ma również przygotowanie talii kart Królowej. W grze udział bierze 10 z 14 zestawów kart. Powoduje to, iż każda rozgrywka jest inna i niepowtarzalna.

Podsumowanie

„Waggle Dance" to po pierwsza gra ciesząca oczy swoją wielobarwnością. Po drugie, dzięki prostocie zasad, jest szybką i przyjemną pozycją, która sprawdza się znakomicie w rodzinnym gronie. Elementy strategii, ciągłego kombinowania, jak również interakcja pomiędzy graczami, tylko umacniają tę pozycję na tle innych familijnych tytułów. Szalenie wciąga i sprawia, że emocje podczas rozgrywki cały czas są górą. W naszej dość sporej kolekcji gier zajmie ona z pewnością wyjątkowe miejsce. Z czystym sumieniem polecam.

Dział: Gry bez prądu
sobota, 21 marzec 2015 17:45

Marcin Gryglik - Dziewczyna z Fejsa

Nieznana dziewczyna zaprosiła Marka do znajomych na Facebooku. Jej nazwisko - Justyna Kozak - nic mu nie mówiło. Twarz dziewczyny była mu zupełnie obca. Ale była to bardzo ładna twarz. Okrągła, z dużymi oczami i wydatnymi ustami. Czerń i biel zdjęcia podkreślała ciemny kolor włosów i biel skóry. Z oczu dziewczyny płynęły dwie czerwone, nieco prześwitujące smugi. Jak krwawe, wodniste łzy, będące jednak dziełem photoshopa.
Marek sprawdził jej profil. Żadnych wspólnych znajomych. W ogóle nie było widać, ilu ma znajomych. Dwadzieścia trzy lata. Żadnych informacji o związkach. Studentka socjologii. Ulubione filmy: "Casablanca", "Przeminęło z wiatrem", "Egzorcysta", "Paranormal Activity", "Pulp FIction", "Melancholia". Muzyka: Franz Ferdinand, Beck, Digital Tree (o tym ostatnim zespole Marek nie słyszał, obiecał sobie, że sprawdzi później). Telewizja: "Breaking Bad", "Dexter". Książki: Stephen King, Łukasz Orbitowski. Innymi słowy - zestaw zainteresowań fajnej, inteligentnej dziewczyny, takiej, z która można nie tylko pójść do łóżka, ale nawet i pogadać, kiedy jest już po wszystkim.
Marek uśmiechnął się do własnych myśli. Przewinął profil do góry i jeszcze raz powiększył zdjęcie profilowe - jedyne, jakie było. Położył laptop na łóżku i położył się na bok, wspierając głowę na dłoni. Wpatrywał się w zdjęcie dziewczyny.
Kim jesteś, Justyno Kozak? Kim jesteś, ty cholernie fascynująca piękności?
I jak to się stało, że trafiła na profil Marka? Już nawet nie chodzi o to, że jest zjebem bez pracy. Nie chodzi nawet o zdjęcie profilowe, na którym, jak na każdym zresztą zdjęciu, wygląda jak szczeniak udający dorosłego psa, w tych swoich Ray-banach w czarnej oprawie i z rudą brodą. Ale mniejsza z tym. Jak ona trafiła na jego profil, skoro zupełnie nic ich nie łączyło? Dobra, filmy i seriale lubili te same, ale to nic nie znaczyło. Marek nigdy nie komentował na żadnych fanpage'ach ani pod artykułami. Starał się być niewidoczny. Jak na niego trafiła?
Był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Marek usiadł po turecku i wziął laptopa na kolana. Kliknął na ikonkę „Wiadomość".
„Cześć, znamy się skądś?"
Chwila zastanowienia. I pisał dalej.
„Zupełnie Cię nie kojarzę, co jest dziwne, bo pamięć mam dobrą, zwłaszcza do pięknych dziewczyn."
Wysłał. Zaklął w myślach. Ten tekst o pamięci do pięknych dziewczyn był bardzo słaby. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Dziewczyna wyśmieje go i grzecznie spławi. Cóż, przynajmniej nie będzie sobie wyrzucał, że nie próbował.
Sprawdził pocztę. Nic. Przejrzał oferty pracy dla redaktorów i copywriterów. Nic nowego. Albo nie interesujące, albo próbował i go nie chcieli. Sprawdził stan konta. Szybko obliczył, na ile mu starczy oszczędności. Trochę się uspokoił.
Wszedł na Facebooka. Nowa wiadomość. Od Andrzeja.
„siema"
„Cześć."
„piwko?"
Marek wyobraził sobie, że jest z ludźmi w pubie, sączy piwo, a sytuacja zmusza go do interakcji z innymi. Spojrzał za okno i poczuł ulgę na widok sypiącego śniegu.
„Przepraszam, ale ostatnio trochę choruję. Nie chcę ludzi zarażać".
Andrzej coś pisał, ale Marek nie zwrócił na to uwagi. Dostał nową wiadomość. Od Justyny.
„to miło :) palec mi się omsknął podczas przeszukiwania fejsa :) sorry"
„Spoko, mi też się to czasami zdarza."
„:)"
I nic więcej. Marek zaczął się denerwować.
Pisz coś, durniu, inaczej ją stracisz!
„Fajne zdjęcie."
Cisza. Nic. Zero odpowiedzi. A w końcu: „dzięki "
Palce Marka rwały się, żeby napisać coś w stylu „Jeśli się narzucam, to przepraszam" albo po prostu pożegnać się. Nie. Tego nie mógł napisać. Nie mógł się poddać.
Splótł ręce na piersi i czekał na ciąg dalszy. Nie trwało to długo.
„starałam się, by pokazywało prawdziwą mnie"
„Płaczesz krwią jak LeChiffre z Bonda?"
„hahaha. nie"
„To co?"
„a czemu mam ci wszystko mówić, co? sam się domyśl :p"
„OK."
Znów przyjrzał się jej zdjęciu profilowemu. Potem zaczął pisać. Powoli, ważąc każde słowo. Czuł się jak saper na polu minowym. Ale kiedy wcisnął ENTER, miał wrażenie, że napisał całkiem dobrze.
„Uważam, że jesteś inteligentną dziewczyną ze skłonnością do sarkazmu i ironii. W dzisiejszych czasach każdy dureń ogłasza, jaki to jest ironiczny i sarkastyczny. U Ciebie to prawdziwa broń, twój język jest jak brzytwa. Ale sarkazm to reakcja obronna. W głębi duszy jesteś osobą bardzo poważną, może nawet w pewnym sensie smutną."
Wysłał i dodał: „Nie wiem dlaczego, ale tak mi się wydaje".
Przedłużająca się cisza. Czyżby jednak rozbrajanie pola minowego poszło nie tak dobrze, jak to się wydawało?
Wreszcie odpowiedź: „znasz się na ludziach"
„Dzięki."
„jesteś psychologiem?"
„Copywriterem. Tzn. teraz szukam pracy, ale ogólnie tym się zajmuję. Robię w słowach."
„:)"
I nic więcej. A więc piłeczka znów była po jego stronie.
„Twoja kolej. Powiedz coś o mnie."
„heh, no nie wiem"
„No, dalej. Studiujesz przecież socjologię. Ciekawe, jak znasz się na ludziach ;)"
Brak odpowiedzi. Po chwili w okienku czatu pojawiła się ikonka, że Justyna coś pisze. Marek czekał, czekał, wreszcie się doczekał:
„myślę, że jesteś samotnym, nieco introwertycznym mężczyzną. mieszkasz na Ursynowie w kawalerce 25mkw. nie masz nawet TV, unikasz ludzi. nie masz biurka, leżysz z laptopem na łóżku. i chyba tylko laptop gości w twoim łóżku ostatnio ;)"
Wszystko się zgadzało. Wszystko.
„Bardzo dobrze znasz się na ludziach ;)"
Kurwa mać, pomyślał. Co tu jest grane?
Justyna: „:)"
No tak... Kamerka internetowa wmontowana nad ekranem laptopa. Marek słyszał, że mogą one zostać wykorzystane do szpiegowania ludzi. W sieci zawsze starał się być ostrożny. Widocznie starał się za mało. Wstał i poszedł do kuchni. Znalazł nożyczki i taśmę klejącą. Taśma była przezroczysta, ale kawałek papieru powinien temu zaradzić. Wrócił do laptopa i zakleił obiektyw internetowej kamery.
„zaklejenie kamerki nic nie pomoże"
To już nie było śmieszne.
Marek rozejrzał się po pokoju. Za oknem ściemniało się, w przez ścianę wirującego śniegu widać było światła zapalone w mieszkaniach bloku naprzeciwko. Podszedł do okna i zsunął rolety. W pokoju zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Marek włączył światło i wrócił do laptopa.
Justyna: „dalej cię widzę :)"
Marek przełknął ślinę. Kiedy pisał, drżały mu palce.
„Skąd piszesz?"
„jestem przed twoimi drzwiami"
Dzwonek do drzwi.
Marek czuł, jak krew płynąca w jego żyłach zmienia się w malutkie kostki lodu. Jeszcze trochę, a oszalałe serce wyskoczy mu z klatki piersiowej.
„no otwieraj, dłużej stać nie będę :)"
Marek wstał z łóżka i stanął przed wejściem do przedpokoju. Spojrzał na drzwi do mieszkania, ten portal między światem a jego prywatnością i ekscentrycznością, które uwielbiał bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Zaczął iść. Miał do przejścia raptem dwa metry, ale zdawało mu się, że idzie z Zakopanego na Hel. Gdy znalazł się przy drzwiach, powoli odsunął zasuwkę zasłaniającą wizjer. Nachylił się do judasza.
Przed mieszkaniem stała sąsiadka. Krępa, po pięćdziesiątce, typ polskiej kury domowej. Czasami mijali się na klatce.
Marek oparł się o ścianę. Wypuścił całe powietrze z płuc. Miał ochotę paść na podłogę i śmiać się histerycznie. Wtedy rozległ się drugi dzwonek. Marek otworzył drzwi.
- Dzień dobry. Ma sąsiad sól pożyczyć?
- Nie. – Powiedział Marek i zamknął sąsiadce drzwi przed nosem.
Stał i nasłuchiwał. Sąsiadka najpierw prychnęła, potem poszła do drugiego mieszkania. Zadzwoniła, odczekała chwilę. W końcu druga sąsiadka otwarła jej drzwi. Obie kobiety pogadały, potem pożegnały się i wróciły do swoich mieszkań.
Odetchnął. Jezu, to co właściwie było? Jakaś dziwna akcja. Z tyłu głowy zaświtało mu, że zachował się jak cham. Trudno. Potem przeprosi.
Wrócił do pokoju. Spojrzał na laptop. Sama myśl o powrocie na Facebooka wywoływała w nim mdłości. Poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę. Patrzył, jak woda bulgocze w częściowo przezroczystym czajniku elektrycznym. Powoli się uspokajał. Zalał herbatę wrzątkiem. Poczekał, aż ostygnie. Posmakował. Wypełniające go gorąco podziałało kojąco.
To była najdziwniejsza rozmowa, jaką przeprowadził na Facebooku. Właściwie, to była chyba najdziwniejsza rzecz, jaka przytrafiła mu się w życiu. Może i Marek miał nudne życie, ale od dzisiaj już nie będzie na to narzekał.
Spojrzał na telefon. Dwudziesta. Plan na resztę dnia – obejrzeć jakiś film i położyć się spać. Ale najpierw spokojnie wypije herbatę i coś poczyta. Potem wyłączy fejsa, nawet nie będzie patrzył, co ta dziwka do niego pisze. Po prostu zamknie kartę z Facebookiem i poszuka jakiegoś dobrego filmu w Internecie. Nawet niekoniecznie musi być dobry. Oby tylko zabrał mu czas.
Następną godzinę spędził siedząc na podłodze, oparty plecami o łóżko. Tak jak postanowił, pił herbatę i czytał „Cząstki elementarne" Houllebecqa. Czytał ją czwarty czy piąty raz. Zakończył lekturę wraz z herbatą. Wstał, poszedł do kuchni i wstawił kubek do zlewu. Książkę odłożył na półkę i poszedł do łazienki. Wysikał się, spuścił wodę, zaczął myć ręce. Skupiony był na swoich dłoniach. Potem spojrzał w lustro.
W odbiciu, między drzwiami do łazienki a framugą, widać było dziewczynę. Była blada, miała czarne włosy, a wodniste krwawe łzy leniwie wypełzały z oczu na policzki.
Marek odwrócił się. W drzwiach nie było nikogo.
Kurwa, co się ze mną dzieje? Przewidzenia? Na pewno tak. Przewidzenia. Przez te nerwy. Po takiej dziwnej akcji, kto by nie miał?
Wszedł na łóżko. Wziął laptop na kolana.
„dobre z tym dzwonkiem, co? :)"
Kursor przesunął się w prawy górny róg ekranu.
„czekaj"
„Co?"
„zmieniłam fotkę profilową. ocenisz?"
Marek omal nie wyrzucił laptopa przez okno. Uspokoił się jednak i wszedł na profil Justyny. Nowe zdjęcie, podobnie jak poprzednie, było czarnobiałe, ale obejmowało również ramiona Justyny. Były odsłonięte i można było zauważyć ciemne plamy na białej skórze. Włosy Justyny były rozczochrane, zlepione w grube strąki. Wyglądały jak wyrastające z głowy macki. Albo węże. Oczy były całkowicie czarne, bez białek. Nos krótki, zadarty, trochę jak uświni. Ostre zęby były odsłonięte w czymś w rodzaju uśmiechu. Ale tylko górny rząd. Na zdjęciu Justyna nie miała dolnej szczęki. Długi język zwisał swobodnie przez całą długość szyi. Marek przyjrzał się dobrze. Tak, widział dobrze. Język Justyny zakończony był brzytwą. Była skierowana ostrą stroną do góry, tak że cięłaby podczas lizania.
„i jak? trafiłeś z tą brzytwą ;)"
„Ktoś tu się musiał napracować przy photoshopie."
„to nie photoshop"
„Charakteryzacja?"
„ja naprawdę tak wyglądam"
Wzrok Marka przeskakiwał ze zdjęcia na ostatni komunikat i z powrotem. Co za pojebana laska. Totalnie popierdolona dziwka. Tak. Popierdolona dziwka. Ale myśli to za mało. Potrzebował czegoś mocniejszego.
- Jesteś popierdoloną dziwką – powiedział wolno i wyraźnie. Czuł, że wypowiadając swoją myśl jakoś ją uprawomocnia.
„:( czemu tak brzydko o mnie mówisz? po prostu mi się podobasz. takie ciacho z ciebie. mogłabym cię całego wylizać hihihi"
Znów przesunął kursor w kierunku krzyżyka w górnym rogu ekranu. Zawahał się, gdy zobaczył wiadomość Justyny:
„NAWET NIE PRÓBUJ"
Spróbował. Facebook zniknął. Marek miał przed sobą tylko pulpit z tapetą przedstawiającą jakąś mroczną abstrakcję.
Pukanie do drzwi. Krótkie i stanowcze. Marek odstawił laptop na bok i usiadł na łóżku. Spojrzał w stronę drzwi.
Pukanie. Natarczywe i zdecydowane. Tak puka komornik albo policja. Albo mocno wkurzony sąsiad.
Wstał. Drzwi, zwykłe, najzwyklejsze w świecie, teraz wyglądały jak zrobiony ze sklejki symbol nieuchronnej konieczności. Ruszył w ich stronę. Powoli. Parkiet skrzypiał mu pod stopami. Ręce zwilgotniały od potu. Serce w jego piersi szalało jak naćpana blachara na parkiecie wiejskiej dyskoteki. Nadludzkim wysiłkiem zmusił się do spowolnienia oddechu.
Stanął przed drzwiami. Odsunął zasuwę wizjera. Nachylił się do niego powoli i ostrożnie, jakby to była jakaś pułapka. Czuł, że lada moment, a z judasza wysunie się kolec albo pazur, który przez oko dostanie się do mózgu i położy Marka trupem.
Wyjrzał na klatkę schodową. Pusto.
- Marek.
Powiedziało to kilkanaście głosów naraz. Grubych, cienkich, męskich, kobiecych, nieludzkich. Wszystkie wydobywały się z jednego gardła i wszystkie dochodziły zza pleców Marka.
Odwrócił się powoli. Na drugim końcu korytarzyka stała Justyna. Wyglądała tak, jak na swoim zdjęciu profilowym.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
sobota, 21 marzec 2015 17:34

Damian Nowak - Wiejon

Miłość przychodzi wraz ze starością

Wiejon to miasto, które wryło się w świadomość Chińczyków w sposób niezwykle kontrowersyjny. Przez jednych jest nazywane siedzibą prawdziwej miłości, zaś przez drugich jej cmentarzyskiem. To mogło mieć miejsce tylko w Chinach. Rząd chiński w 2023 r. na podstawie projektu Ming Li zbudował futurystyczne miasto. Ten wówczas 40-letni mężczyzna po 4 rozwodach i związanych z tym kosztami doszedł do wniosku, że zinstytucjonalizowanie małżeństw w startym kanonie nie jest do końca słuszną drogą. Ludzie zazwyczaj poznają się, po około 2-3 latach wchodzą w fazę narzeczeństwa, która trwa może rok, góra pięć i prowadzi zazwyczaj przy krótkim okresie do ślubu, w przypadku dłuższego do rozpadu związku. Jeśli związek nieformalny przeistacza się w zinstytucjonalizowane małżeństwo to zaczyna się on przeobrażać. Paradoksalnie punkt kulminacyjny nadchodzi na początku, jest nim ślub lub narodziny pierwszego dziecka. Te dwa wydarzenia w małżeństwie są najistotniejsze. W raz z upływem czasu dochodzi do rozluźniania więzi i pojawia się pokusa zdrady. Ming Li zadał sobie pytanie dlaczego tak jest i w jaki sposób można zapobiec temu mechanizmowi.
Początkowo wydawało mu się, że receptą na to jest wspólne zamieszkanie jeszcze przed ślubem, tak by poznać zwyczaje partnera i przekonać się, że koegzystencja ma racje bytu. Prędko jednak zrozumiał, że ludzie tuszują swoje wady. Aby je poznać musi upłynąć więcej wody w Jangcy niż przypuszczał. Toteż skłoniło go do pytania dlaczego ludzie właśnie wtedy starają się ukryć swoje złe cechy i przyzwyczajenia, a w małżeństwie dochodzi do rozprężenia. Odpowiedź wydała mu się wprost trywialna: ludzie potrzebują wyzwań W małżeństwie zapada w pewnym sensie klamka. Ludzie czują się zbyt pewnie pomimo możliwości separacji i rozwodu. Często potrafią być ze sobą mimo wzajemnej niechęci ze względu na dzieci lub pewien przymus społeczny, bo co ludzie powiedzą. To właśnie ten wzniosły lub bojaźliwy czynnik sprawia, że ludzie tkwią w czymś, co nie ma sensu. Dodatkowo jest też jeszcze trzeci powód, który można sprowadzić do ogólnoludzkiego strachu przed samotnością, czymś nowym. Małżeństwo daję poczucie złudnej stabilizacji, która popada w degrengoladę. Dwoje kiedyś kochających ludzi dusi się przebywając we własnym środowisku. Na początku było wspaniale, bo się w ogóle nie znali, byli dla siebie tajemnicą, czymś zupełnie nowym. Jednak po pewnym czasie poznali się jak łyse konie i to wcale nie wyszło im na dobre.
Ming Li mógłby dojść do wniosku po swoich rozwodach, że instytucja małżeństwa jest przeżytkiem samym w sobie i nie ma racji bytu. Jednak on nie poszedł tak prostą drogą by wszystko niszczyć. Zaproponował rządowi chińskiemu by wybudował nowe miasto, gdzie będzie istniała zmodyfikowana instytucja małżeństwa, a domostwa będą specjalnie przystosowane do prorodzinnej atmosfery. Z formalistycznego punktu widzenia Ming Li dostrzegł, że trzeba zmienić jedną kardynalną rzecz. Małżonkowie nie mogą ślubować sobie, że będą ze sobą do końca życia. Uznał on, że młodzi ludzie wstępują w tę instytucję pod wpływem pożądania i chęci posiadania potomstwa. Tego pierwszego nie potępił, przyjął, że tak po prostu jest, taka jest natura ludzi, to drugie gloryfikował. Jeśli ludzie chcą wchodzić w stan małżeński to należy im na to pozwolić. Jednak powinni sobie ślubować nie miłość, a wierność, która jest stanem decyzji i nie bez ograniczenia czasowego tylko właśnie na odpowiedni termin. Tym samym zrodziła się w Chinach myśl małżeństwa kontraktowego i brak wyzwania sobie miłości. To drugie choć wydaję się okrutne nie do końca jest prawdziwe i ma swoje uwarunkowania logiczne, ale o tym później.
Wpierw według Ming Li należało ustalić czy nupturienci chcą posiadać potomstwo czy nie. To było bardzo istotne, bo tylko z jednego małżeństwa można było mieć dzieci. Po drugie jeśli nie chciało się posiadać potomstwa z przyszłego związku to kandydaci mogli ustalić termin dowolnie, ale na maksymalnie 25 lat z możliwością przedłużenia na kolejne ćwierć wieku. W odwrotnym wypadku małżeństwo miało trwać 18 lat od narodzin ostatniego dziecka. Kontraktowe małżeństwa miały dwojaki cel. Z jednej strony systemowo koligacić ze sobą rodziny rozwodników, a z drugiej strony przez nieuchronność wygaśnięcia małżeństwa tworzyć nacisk do starania się by je utrzymać. Zwłaszcza dla niego był ważny czynnik przedłużenia związku formalnego. Przy zbliżającej się końcówce terminu widział pytające się otoczenie i budujące tak jak na początku przy narzeczeństwie elektryzowanie atmosfery przez wprowadzanie potrzebnego stanu niepewności. Widział on dociekliwych ludzi, którzy zastanawiali się czy ich sąsiedzi przedłużą swoją relację czy też rozstaną się.
Ming Li nie miał zamiaru rezygnować z instytucji rozwodu. Wiedział on, że ludzie są niesłowni. Jednak wprowadził on rygoryzm w tej materii. Partner przyłapany na zdradzie tracił znaczną część majątku i opiekę nad dziećmi automatycznie, a w jego dowodzie osobistym pojawiał się wpis „Z" oznaczający zdrajce .To napiętnowanie społeczne było według Ming Li ceną za złamanie kontraktu. Pragnął wywrzeć nacisk na rodziców by w swoim związku dokończyli do cna dzieła rodzicielstwa. Takim samym zabiegiem jest możliwość posiadania dzieci tylko z jednego małżeństwa. Dzieci, które urodziły się wbrew tej zasadzie trafiać miały do rodzin zastępczych. Ten brutalny wymóg miał powodować by ludzie rozważnie podchodzili do materii prokreacji, nie było tarć między przyrodnim rodzeństwem, a także by rodzice nawet po rozwodzie skupiali się na wychowaniu dzieci z poprzedniego małżeństwa, a nie budowali od nowa rodziny z dziećmi. Ojcowie i matki nawet po rozwodzie mieli czuwać nad swoimi pociechami i miały być one ich oczkami w głowie. Ming Li dopuszczał możliwość oczywiście rozwodów pokojowych, gdy żadna ze stron nie zdradziła, ale oboje już nie mogą ze sobą wytrzymać.
Uważał on, że nie łamią żadnych postanowień kontraktu, bo dysponentami dobra w postaci kontraktowego małżeństwa są sami zainteresowani, którzy dodatkowo mogą manipulować jego długością w trakcie jego trwania. Dostrzegał on małżeństwa, które zawierały kontrakt na 5 lat, po czym po 2 latach skracały go do 3. Ten rok miał być dla nich ostatnią szansą. Jednak by zapobiec nadmiernym manipulacją pod wpływem złych emocji małżonkowie mogli dokonać pierwszej zmiany terminu dopiero po 18 miesiącach zawartego związku.
Domy w tym mieście były budowane na różną modłę, ale podlegały jednemu warunkowi. Każdy z małżonków miał mieć swój zamykany pokój, gdzie mógł pracować, tworzyć, odpoczywać niepodglądany przez drugiego małżonka. Dodatkowo w każdym takim budynku miała znajdować się obszerna sypialnia, gdzie mogli spać i oddawać się rozkoszom małżonkowie. To było bardzo ważne, ponieważ miało budować sferę intymności między małżonkami i dodawać pikanterii małżeństwu. Zazwyczaj małżonkowie mieszkając razem wiedzą o sobie wszystko, co burzy tajemniczość między nimi, która tak w początkowych stadiach relacji podsycała namiętność. Ponadto dla tego celu małżonkom przysługiwał co pół roku dodatkowy tydzień urlopu, który mogli jednak spędzić w towarzystwie członka rodziny małżonka bez niego samego. Ludzie pozostający w małżeństwie jeżdżą ze sobą obawiając się puszczenia partnera na samotne wakacje, ponieważ anonimowość sprzyja zdradom. Ming Li postanowił wyeliminować ludzką podejrzliwość. Prześmiewczo ludzie nazywali ten czas wakacjami z przyzwoitką.
Wiejon było miastem, gdzie nie padało z ust młodych i w średnim wieku ludzi kocham cię. To słowo było zarezerwowane dla seniorów. Według Ming Li ludzie kochają tylko raz w życiu wbrew zachodnioeuropejskiej filozofii, która zatarła rozróżnienie pomiędzy zauroczeniem, romansem, miłostką, a miłością, gdzie przymiotnik prawdziwy jest zbędny. Uznał on, że ludzie, którzy są ze sobą na starość i chcą dogorywać w swoim blasku to ludzie, którzy się kochają, bo w perfekcyjnym przykładzie przeżyli ze sobą całe życie, a w mniej wyidealizowanym po byciu z innymi ludźmi nie targani emocjami czy pożądaniem podzielili się czymś co nie rozckliwia - swoją starością, która jest odarta z wzniosłych sloganów, piękna, a bazuję na porozumienie umysłów. W Wiejon wyeliminowano problem zawierania małżeństw ze względu na jedność portfeli by przeżyć jesień życia, bo dotowano samotnych emerytów. Jeśli pobierali takie zapomogi to musieli mieszkać sami, albo ze swoimi dziećmi. Wiejon według projektu Ming Li nie było miastem wyidealizowanej miłości. Nikt nie mógł powiedzieć, że przeżył ich kilka, bo było to w złym guście i mogło się skończyć mandatem, zwłaszcza dla ludzi młodych. Na powiedzenie, że się przeżyło miłość trzeba było czekać na starość.
Choć był jeden wyjątek dla ludzi młodych. W przypadku odejścia przedwcześnie partnera z tego świata podczas mowy pogrzebowej nawet 18-latek mógł powiedzieć, że kochał małżonka. Ming LI uznawał, że śmierć małżonka jest tak wielkim ciosem dla drugiego, że znikają bariery złych wspomnień, a ukazują się tylko te dobre i wyidealizowany obraz tego jakby mogło być. Nieludzkim podejściem by było tłamszenie i karanie wtedy wylewających się emocji oraz uczuć. Przez to wszystko Wiejon było miastem przez jednych pogardzanym, a przez drugich wielbionym. Miłość w tym mieście została sprowadzona nie do sfery uczuć, ale do tego z kim przebywamy kiedy zagląda nam śmierć w oczy. Kto jest dla nas wtedy tą najbliższą osobą. Z kim potrafimy przebywać na starość kiedy jesteśmy siwi, pomarszczeni, mamy odchowane dzieci, a nasz pociąg seksualny osiągnął poziom dna. Wiejon to inne spojrzenie na miłość, tak odmienne od jej konsumpcyjnego, sprzedajnego i cukierkowego zachodnioeuropejskiego obrazu.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
sobota, 21 marzec 2015 17:26

Premiera: "Prawdziwe znaczenie Smekodnia"

Wszystko zaczęło się od wypracowania szkolnego. Oto w pełni ilustrowana „zdjęciami", rysunkami, wycinkami z gazet i komiksami, prześmieszna, wnikliwa, łamiąca reguły gatunku powieść autorstwa bestsellerowego Adama Rexa. Premiera już 8 kwietnia!

Dział: Kids

Timothy Walter Burton, bo tak brzmi pełne nazwisko reżysera, urodził się 25 sierpnia 1955 roku. Wychował się w Burbank w stanie Kalifornia, tuż obok Hollywood. Od najmłodszych lat fascynował się kulturą popularną i największym uczuciem darzył filmy science fiction oraz horrory. Szczególny wpływ na jego późniejszą twórczość wywarł na tej płaszczyźnie Vincent Price – amerykański aktor filmowy znany przede wszystkim z filmów grozy.

Dział: Felietony
czwartek, 19 marzec 2015 21:35

Damian Rudzik - Gawędziarz

Pierwsze doniesienia na temat rozszarpanych, na wpół zjedzonych ciał pochodziły z Zielonej Góry. Tam również po raz pierwszy zauważono bestie, które tego dokonywały. W tym mieście został także powołany pierwszy oddział Łapaczy. Zadaniem tych ludzi, doskonale przeszkolonych kobiet i mężczyzn, było złapanie i uwięzienie tych stworzeń. Dlaczego nie zabijali Rzeźników? Odpowiedź jest prosta. Ich nie da się zabić.

Gawędziarz siedział właśnie w barze dla Łapaczy, w samotności popijając piwo. Wokół panował wielki ruch i hałas. Wszystkie stoliki były zajęte, niektórzy klienci stali przy barze. Każdy z kimś rozmawiał, z wyjątkiem Gawędziarza. On zawsze siedział sam i do nikogo się nie odzywał. Stąd jego ironiczne przezwisko. Kiedy mężczyzna dopił piwo zostawił na stole pieniądze za trunek i wyszedł z baru. Idąc przez korytarz prowadzący do wyjścia, nazywany przez Łapaczy, "Galą Sław", zaczął oglądać widniejące na ścianach zdjęcia. Na fotografiach przedstawieni byli najbardziej niebezpieczni Rzeźnicy wraz z Łapaczami, którzy ich schwytali.

Kiedy doszedł do swojego jednopokojowego mieszkania dochodziła dwudziesta. Niedługo miała się zacząć godzina policyjna. To właśnie od tej godziny Rzeźnicy wychodzą żerować. Kiedyś godzina policyjna zaczynała się później, lecz te potwory zaczęły polować coraz wcześniej. Łapacz od razu zdjął ubranie i położył się do łóżka. Zasną natychmiast po zamknięciu oczu, jak zawsze.

Śnił, że jest jednym z Rzeźników, ale nie pierwszym lepszym, był przywódcą tych bestii. W śnie rozszarpywał ciało młodej kobiety. W szponiastych, nieludzko powykręcanych dłoniach trzymał wnętrzności. Na ich widok odczuwał przyjemne podniecenie. Czół, że jego penis (jeżeli można nazwać to penisem) zaczynał sztywnieć od ekstazy. Ciało kobiety jeszcze lekko drgało a nadal ciepłe organy parowały.

Łapacz obudził się cały zalany potem. Gawędziarz miał zwyczaj momentalnie zapominać swoje sny, co pozwalało mu szybko brać się w garść. Jednak od niedawna śnił mu się ten sam sen, o którym nie umiał zapomnieć. Mężczyzna wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Dzisiaj był wielki dzień. Jak co roku w Zielonej Górze, miało się odbyć Winobranie. To święto trochę się zmieniło odkąd zaczęli pojawiać się Rzeźnicy. Kiedy skończył poranną toaletę założył uniform Łapacza, szybko coś zjadł i wyszedł na festyn, na którym miał brać udział w końcowym pokazie. Kiedy dotarł już na miejsce dopiero zaczynali rozstawiać scenę. Gawędziarz od razu dołączył do swoich towarzyszy, z którymi przywitał się bez słowa ściskając każdemu dłoń. Jeden z mężczyzn właśnie opowiadał coś gwałtownie gestykulując rękami.

- Wczoraj byłem na polowaniu. Razem ze mną był Lepki, Zebra i Pogo. Przeczesywaliśmy właśnie teren niedaleko ratusza, gdy nagle rzuciło się na nas trzech Rzeźników. Rozumiecie to? Trzech Rzeźników!

- A od kiedy to Rzeźnicy polują w grupach?- zapytał jeden z mężczyzn.- Jesteś pewny, że to nie był twój cień?

Wszyscy Łapacze wybuchnęli śmiechem. Gawędziarz tylko lekko się uśmiechnął. Opowiadający swoją przygodę mężczyzna spojrzał na każdego z pod łba.

- Szkoda tylko, że ten mój cień, który was tak bawi, rozszarpał na strzępy Zebrę i Lepkiego. Szkoda, że oni nie mogą się też pośmiać.

Zapadła chwila ciszy. Przerwał go najwyższy z zebranych Łapaczy.

- Daj spokój Szklany. Dobrze wiesz, wszyscy dobrze wiemy, że to praca, w której się umiera. Jak zawsze wieczorem wypijemy kolejkę za poległych. Ale żyć trzeba dalej.

Wszyscy pokiwali głowami na znak, że się zgadzają.

- Przepraszam, poniosło mnie. Ale jakbyście tam byli. To nie byli zwykli Rzeźnicy. Jeden z nich był wielki jak my wszyscy razem wzięci. Reszta podążała za nim, jakby był ich przywódca.

Słysząc te słowa Gawędziarza przeszły ciarki. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nagły niepokój. Czuł jakby od dawna skrywał sekret, który właśnie miał wyjść na jaw. Jednak niczego nie dał po sobie poznać.

- To było straszne. Widziałem już ludzi rozszarpywanych przez Rzeźników, ale to było coś innego. Ten wielki skurwiel nie wyglądał jakby polował dla pożywienia, tylko dla zabawy. Dzisiaj musze się nawalić, żeby o tym zapomnieć.

Grupa Łapaczy rozmawiała jeszcze przez chwile. Jedynie Gawędziarz nie odezwał się ani słowem. Gdy nadszedł czas żeby przygotowali się na pokaz, mężczyźni udali się do swojego namiotu.

Wystąpienie Łapaczy miało miejsce przed samym zakończeniem festynu. Kiedy zakończono już wszystkie konkursy i koncerty, na scenę wyszedł prezydent Zielonej Góry.

- Dziękuję wszystkim za przybycie i stworzenie wspaniałej, rodzinnej atmosfery.-burmistrz odziany w smoking, wypowiadał dobrze wyuczoną kwestie.- Jednak dobrze wiem, że to na co najbardziej czekacie nastąpi za chwile. Wiem to, ponieważ sam z niecierpliwością tego wyczekuje. Panie i panowie. W roku 2022 na naszą piękną ziemię spadła straszna zaraza. Z pod ziemi wypełzły demony, prosto z czeluści piekła. Nasze serca wypełnił strach.- wszyscy zgromadzeni opuścili głowy delikatnie kiwając nimi na znak, że się zgadzają.- Jednak Wtedy pojawili się oni, nasi dzielni Łapacze. Pokażmy im jak bardzo jesteśmy wdzięczni za ich prace.

Wszyscy jak na komendę podnieśli głowy i zaczęli klaskać. Zza sceny weszli mężczyźni ubrani w jednakowe kombinezony. Każdy z nich trzymał w dłoni łańcuch, który był przymocowany do cielska Rzeźnika, którego szarpnięciami wprowadzili na scenę. Stwór był wielkości i postury dobrze zbudowanego mężczyzny. Jego palce zakończone były długimi na piętnaście centymetrów pazurami. Całe ciało bestii pokryte było skorupą w kolorze zgniłej zieleni. Z gardła Rzeźnika wydobywało się nieludzkie rżenie. Największy z Łapaczy położył na ziemi łańcuch i podszedł do mikrofonu.

- Witajcie Zielonogórzanie. Mówią na mnie Śniady, Jestem Łapaczem od trzynastu lat. Ten przyjemniaczek, którego chcemy wam pokazać został złapany przeze mnie. Pewnie zastanawiacie się dlaczego co roku pokazujemy wam Rzeźnika. Uważacie, że robimy to dla waszej, albo naszej rozrywki? Otóż nie. Robimy to, ponieważ chcemy wam pokazać, że mimo, iż tych potworów nie da się zabić, to nie znaczy, że nie są niezwyciężalni.

Łapacz wyjął z kabury przy pasie pistolet i wymierzył nim w Rzeźnika.

- Mimo, że ich skór nie da się przebić.

Powiedziawszy to mężczyzna wystrzelił do stwora. Rzeźnik jękną jak ranione zwierze. Wśród publiki słychać było dźwięki podniecenia i zaskoczenia.

- To nie są oni niepokonani. Te istoty to zwierzęta. Nie mają rozumu, one tylko chcą się najeść ludzkiego mięsa. I to jest nasza przewaga. My jesteśmy ludźmi. To my polujemy na zwierzęta. I przyrzekam, że dopóki żyję będę szukał sposobu by zabić Rzeźników.

Publika pożegnała Łapaczy, schodzących ze sceny, oklaskami i okrzykami.

Gawędziarz nienawidził tych wszystkich występów przed publiką. Odetchnął z ulgą gdy znalazł się w namiocie Łapaczy. Dochodziła szesnasta więc mężczyźni musieli się szybko uwinąć z odwiezieniem Rzeźnika do więzienia, jeżeli chcieli zdążyć do baru przed godziną policyjną. Nagle Gawędziarz usłyszał przeraźliwy krzykjakiejś kobiety, któremu towarzyszył potworny ryk. Wszyscy mężczyźni wyjęli z kabur swoje pistolety i wychylili się zza kotary ich namiotu. Ludzie w panice uciekali we wszystkie strony wpadając na siebie. Nad ludźmi górował olbrzymi Rzeźnik.

- To on. To on zabił Zebrę i Lepkiego!- krzyknął jeden z Łapaczy.- Na pewno nie jest sam. Dlaczego atakują w ciągu dnia?

- Nie czas teraz na to.- przerwał mu najwyższy mężczyzna.- Gawędziarz idziesz na przynętę. Ja i Siwy łapiemy tego wielkiego skurwiela. Reszta niech opanuje ludzi i bezpiecznie ich ewakuuję. Żwawo panowie.

Wielki Rzeźnik szedł prosto w stronę namiotu Łapaczy. Co jakiś czas zatrzymywał się, by rozszarpać jakiegoś człowieka. Gawędziarz ruszył w jego stronę, cały czas mierząc do olbrzyma z pistoletu. Kiedy stanął naprzeciw Rzeźnika na tyle blisko, żeby być pewnym, że nie zrani żadnego człowieka, oddał pojedynczy strzał. Rzeźnik od razu ruszył za napastnikiem, nie zwracał już uwagi na innych ludzi. Kiedy zbliżył się do Łapacza na długość swojej łapy zastygł w bezruchu. Gawędziarz spojrzał prosto w żółte ślepia stwora i zakręciło mu się w głowie. Mężczyzna zaczął się zataczać, aż w końcu stracił przytomność.

Gawędziarzowi śniło się to, co zwykle. Z tym wyjątkiem, że tym razem zamiast rozszarpywać jakąś nieznaną mu osobę, Trzymał w szponach swoje wnętrzności.

Łapacz obudził się z krzykiem. Gdy, już uspokoił oddech rozejrzał się dookoła. Znajdował się w ciemnym pomieszczeniu bez okien. W pokoju stało jedynie szpitalne łóżko, na którym leżał, krzesło stojące przy łóżku i szafka nocna, na której stała lampka.  Lampka ta była jedynym źródłem światła w niewielkiej sali. Kiedy Gawędziarz usiadł na krawędzi łóżka poczuł lekkie zawroty głowy i mdłości. Gdy opanował już swoje ciało, zaczął przeszukiwać nocną szafkę. Nic w niej nie znalazł. Łapacz ruszył do drzwi. Kiedy chwiejnym krokiem przeszedł połowę dystansu klamka nagle się poruszyła. Drzwi się otworzyły, Gawędziarza oślepiło mocne światło dochodzące zza nich. Do pokoju weszły trzy osoby i dopiero gdy w pokoju znowu zapanował półmrok, Gawędziarz był w stanie stwierdzić, że byli to dwaj mężczyźni i kobieta. Cała trójka była ubrana identycznie. Nagle nogi Łapacza się ugięły, lecz zanim zdążył runąć na ziemie, dwóch mężczyzn złapało go za ramiona i położyli go na łóżku.

- Musisz jeszcze trochę odpocząć.- odezwała się kobieta. Najwyraźniej była tu szefem.- To duży szok gdy po raz pierwszy zobaczy się swojego Rzeźnika.

Gawędziarz nie wiedział o czym kobieta mówi, więc mimiką twarzy dał jej to do zrozumienia. Nieznajoma dobrze rozszyfrowała jego emocje ponieważ powiedziała:

- Pewnie nie rozumiesz o czym mówię, cóż zacznijmy od początku. Nazywam się Agnieszka. Ty nie musisz się nam przedstawiać. Nasi ludzie zdobyli już wszystkie potrzebne nam informacje o tobie.- kobieta mówiła z nieskrywaną dumą.- Będziemy się posługiwać twoim przydomkiem.

Gawędziarz rozciągną się na łóżku i uważnie słuchał Agnieszkę. Kobieta zajęła krzesło stojące przy łóżku. Dwaj towarzyszący jej mężczyźni stanęli po obu stronach krzesła.

- Pewnie się zastanawiasz gdzie jesteśmy, cóż mogę ci powiedzieć tylko, że w bezpiecznym miejscu. Druga sprawa. Co się stało na Winobraniu. Bestia, która zaatakowała ludzi na festynie była niczym innym jak przywódcą Rzeźników. Takim statkiem matką. To od niego się wszystko zaczęło. Wracając do rzeczy, przywódca z dwoma Rzeźnikami przyszli na festyn, w celu uwolnienia jednego ze swoich. Tego, którego pokazywaliście na scenie.

Gawędziarz znowu zaczynał odpływać. Jego powieki stawały się coraz cięższe. Ale nadal starał się uważnie słuchać tego, co mówiła kobieta

- Przykro mi ale jeden z twoich towarzyszy zginął.- Agnieszka na chwile umilkła, ale widząc brak zainteresowania Łapacza faktem, że jego kolega został rozszarpany, kontynuowała.- Kolejną sprawą, która cie pewnie interesuje jest to, kim jesteśmy? Cóż jesteśmy swego rodzaju Łapaczami, z tym, że my naprawdę pomagamy ludziom

Oczy Łapacza były już zamknięte. Lecz zanim zapadł w sen usłyszał:

- Pewnie mi nie uwierzysz, więc zanim zaśniesz chce ci powiedzieć tylko, że Rzeźników da się zabić. Dobranoc

Gawędziarz zasnął.

Pierwszy raz od dawna nie śniło mu się nic. Kiedy wstał czuł się już dobrze. Rozejrzał się po pokoju. Na krześle siedziała Agnieszka, czytała książkę, której tytułu Gawędziarz nie znał. Kobieta zauważając, że Łapacz unosi się na rękach, przerwała lekturę.

- Widzę, że już ci lepiej. To dobrze. Mamy bardzo mało czasu, więc chciałabym ci jak najszybciej wszystko wyjaśnić.

Gawędziarz usiadł na łóżku, naprzeciwko kobiety. Drzwi za jej plecami były otwarte. Jaskrawe światło zza nich oświetlało całą sale. Łapacz teraz mógł się lepiej przyjrzeć kobiecie. Miała na sobie czarny obcisły kostium, co uwydatniało jej smukłą sylwetkę. Wyglądała na silną i wysportowaną osobę. Jej twarz była niezwykle urodziwa, jedynie blizna ciągnąca się przez całą długość prawego policzka, szpeciła jej lico. Cerę miała bardzo bladą, co dodawało jej uroku. Włosy spięte w koński ogon miały barwę lisiej sierści.

- Zanim zasnąłeś- powiedziała Agnieszka.- mówiłam, że Rzeźników da się zabić. Nie wiem czy to dosłyszałeś.- Gawędziarz przytakną głową.- Niestety jest to bardzo trudne. Czy wiesz skąd się wzięły te bestie? – Tym razem Łapacz zaprzeczył. Nigdy go to nie interesowało, ale słuchał.- Otóż, okazuje się, że istnieje nieskończona ilość alternatywnych wszechświatów. W każdym z tych miejsc żyją dziwne stwory. Czasami zdarzają się jednak anomalie, taką anomalią jest właśnie przywódca Rzeźników. Jednak, gdy w jednym wszechświecie rodzi się jakieś stworzenie, to w każdym innym też. Są one ze sobą powiązane. Mamy podstawy podejrzewać, że ty jesteś lustrzanym odbiciem przywódcy Rzeźników. Wszystko się zaczęło w Zielonej Górze ponieważ ty się tu urodziłeś. Wtedy też pojawiła się  ta anomalia, pozwalając tym potworom wtargnąć do naszego wymiaru. Jednak ta bestia zaraz po pojawieniu się zaczęła wędrować po całej Polsce, dopiero niedawno wróciła tutaj. Rozumiesz na razie wszystko co mówię?- Łapacz przytaknął. – To jak zbić Rzeźnika odkryliśmy zupełnie przypadkowo. Otóż nasi łapacze byli na polowaniu, gdy zauważyli, że rzeźnik, na którego się zaczaili ruszył na jakiegoś pijanego mężczyznę, który zapomniał o godzinie policyjnej. Gdy bestia była już przy pijaku nagle znieruchomiała, a mężczyzna stracił przytomność. Zupełnie jak ty na festynie. Niefart jednak chciał, że mężczyzna upadając uderzył o śmietnik i złamał kark. Rzeźnik momentalnie runął na ziemie. Umarł. Wtedy pojęliśmy jak tego dokonać. Lustrzane obicie Rzeźnika w naszym świecie musi zginać na jego oczach. To powoduje kolejną anomalie, która uśmierca potwora.

Mężczyzna ocknął się już całkowicie. Wiedział, już dlaczego był potrzebny tym ludziom, i nie podobało mu się to. Mimo, iż Gawędziarz nadal się nie odzywał, kobieta odczuła jego emocje. Czytała z niego, jak z otwartej księgi.

- Nie martw się, nie zrobimy nic bez twojej zgody. Zabraliśmy cię z imprezy, ponieważ chcieliśmy ci wytłumaczyć w jakiej jesteś sytuacji... jakie masz opcje do wyboru. Polujemy na tego bydlaka, już od kilku lat. A uwierz mi, jesteśmy w tym dobrzy. Jego po prostu nie da się złapać. Na Winobraniu mówiliście, że naszą przewagą jest inteligencja. Tylko, że ich przywódca dorównuje nam sprytem. Teraz zaszyje się pewnie na jakiś czas, bo wie, że mamy ciebie. Tobie radze zrobić to samo. Mam propozycje, zostań tu. Dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Najprawdopodobniej wszyscy Rzeźnicy w Zielonej górze będą na ciebie polowali. Tylko tu jesteś bezpieczny.- Nie wiedział czemu, ale Łapacz czuł, że kobieta naprawdę się o niego martwi. Ale był czujny, wiedział, że to mogą być tylko pozory.- No dobra, rozgadałam się trochę. Za chwilę przyniosą ci śniadanie. Może nie jest pyszne, ale jest sycące. Kobieta wstała i ruszyła w stronę drzwi. Kiedy stała już w progu, odwróciła twarz w stronę Łapacza i powiedziała:

-Jesteś nadzieją, która może to skończyć.

Wyszła zamykając drzwi. Łapacz położył się na łóżku, żeby sobie przemyśleć to, co usłyszał.

Cały dzień minął mu na jedzeniu i myśleniu. Kilka razy do jego pokoju, który w myślach nazywał celą, wchodziła Agnieszka i proponowała, żeby się przeszedł. Jednak on tylko przecząco machał głową. Wieczorem jednak musiał iść do toalety. Wyszedł z pokoju. Korytarz, na którym się znalazł był cały pomalowany na biało, a podłoga była wyłożona białymi płytkami. Nigdzie nie było widać okien. Dzięki temu Łapacz był pewny, że znajduje się pod ziemią. W powietrzu unosił się silny zapach środków czyszczących. Łapacz miał problemy ze znalezieniem drzwi do toalety, jednak nie zmierzał pytać ludzi, którzy co chwile wychodzili jednymi drzwiami i znikali za następnymi, o drogę. Kiedy już trafił do toalety szybko z niej skorzystał i jak najprędzej ruszył w drogę powrotną, do swojego pokoju. Jednak po drodze trafił na Agnieszkę. Dziewczyna powitała go szerokim uśmiechem.

- Widzę, że jednak zapragnąłeś popodziwiać naszą bazę.- powiedziała.- Zapraszam ze mną, zaraz ci wszystko pokażę.

Gawędziarz po powrocie do pokoju od razu rzucił się na łóżko. Musiał przemyśleć wiele rzeczy.  Po pierwsze to, co pokazała mu Agnieszka. Większość sal, które widział były bardzo podobne do sal Łapaczy i nie robiły na nim wrażenia. Jedynie biblioteka go oczarowała. Gawędziarz uwielbiał czytać, a wielki zbiór książek, które ci ludzie posiadali, zrobiła na nim nie małe wrażenie. Kolejną salą, która zapadła mężczyźnie w pamięci było jedno z wielu laboratoriów. Jednak to pomieszczenie wyróżniało się tym, że na stole operacyjnym, na środku sali, leżał martwy Rzeźnik. Gawędziarz słuchając historii o martwym potworze, wątpił w jej prawdziwość. Jednak gdy zobaczył truchło bestii momentalnie uwierzył we wszystko co mówiła Agnieszka. Poza tym czuł się dobrze w jej towarzystwie, co było dziwne, bo z reguły jest nieufny. Mężczyzna rozebrał się do bokserek i położył się w oczekiwaniu na sen. Ten jednak nie przychodził. Łapacz był za bardzo podniecony tym, co dzisiaj zobaczył i czego się dowiedział. Zanim zapadł w fazę rem postanowił, zostanie tutaj, zrobi wszystko o co poprosi go Agnieszka. Ostatni obraz jaki przytoczyły mu jego myśli przed snem to twarz kobiety.

Kolejne trzy miesiące upłynęły Gawędziarzowi na ćwiczeniu na strzelnicy, czytaniu i przebywaniu z Agnieszką. Podczas tych spotkań, albo ona mówiła, a on słuchał. Albo oboje milczeli. Zwierzała mu się ze swoich tajemnic, śmiejąc się, że nie boi się, że komuś się wygada. Ani razu jednak nie poruszyła tematu Rzeźników i tego jak zabić ich przywódcę. Przez te trzy miesiące nie nawiedzały go już koszmary. Cały jego świat pozostawiony na powierzchni przestał się dla niego liczyć. Jeżeli miał jeszcze wątpliwości, że odda życie jeżeli  Agnieszka go o to poprosi, to tej nocy zniknęły.

Gawędziarz leżał już w łóżku i czekał na sen. Gdy nagle drzwi do jego pokoju otworzyły się, a do środka weszła Agnieszka. Mężczyzna zapalił lampkę, jednak kobieta szybko ją zgasiła. Rozebrała się, w milczeniu, do naga i weszła pod kołdrę. Kochali się bardzo powoli i cicho. Kiedy skończyli, leżeli chwilę przytuleni do siebie. Jednak nie trwało to długo, gdyż kobieta wstała i zaczęła się ubierać w ciemnościach.

- Dziękuję - odparła - Za wszystko.

Kiedy już założyła swój strój, ruszyła w stronę drzwi. Gawędziarz już miał się odezwać, żeby ją zatrzymać, lecz nie zdążył.

- Do zobaczenia jutro.- powiedziała dziewczyna znikając za drzwiami.

Mężczyzna zasnął momentalnie, gdy światło za drzwiami zniknęło.

Koszmar wrócił. Był przywódcą Rzeźników i właśnie gonił swoja ofiarę. Nie wiedział kim jest osoba, która biegła przed nim, lecz czuł podniecenie na samą myśl tego, co się zaraz stanie. Kiedy ofiara znalazła się wystarczająco blisko, zamachnął się raniąc ją pazurami w nogę. Teraz już wiedział, że jest to kobieta. Chwile stał nad nią obserwując jak się wije po ziemi. Obrócił swoja ofiarę na plecy i spojrzał jej w twarz...

Obudził się zalany potem, jak zawszę po koszmarach. Na krześle, przy jego łóżku siedziała Agnieszka. Na kolanach trzymała plastikową tackę, na której leżały dwa talerze jajecznicy, kilka kromek chleba i dwie filiżanki kawy. Odkąd się tu znalazł, jadł codziennie to samo. Kobieta spojrzała na Łapacza współczującym wzrokiem.

- Koszmary wróciły?- zapytała- Lepiej zjedz śniadanie i napij się kawy. Potem będziemy musieli porozmawiać.

Spełnił jej życzenie i nieśpiesznie jadł. Ręce jeszcze mu się lekko trzęsły. Gdy skończył jeść, już całkowicie oprzytomniał. Odstawił talerz na tackę i zabrał się za kawę. Agnieszka już zjadła i przyglądała mu się uważnie. Kiedy Gawędziarz opróżnił kubek i położył go przy talerzu, Agnieszka wyprostowała się na krześle. Jej mina była tak samo oschła i rzeczowa jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz.

- Nie będę cię oszukiwać.- zaczęła- sytuacja wygląda następująco. Sny, w których widzisz oczami Rzeźnika przychodzą tylko, gdy ten, którym jesteś połączony, jest blisko. Nie muszę ci tłumaczyć co oznacza twój sen. Chciałabym tylko, żeby wszystko było jasne. Nie mam prawa o nic cię prosić... Nie chce cię o to prosić. Jednak uważam, że bardzo byś nam się przydał w walce z nim. Jako żołnierz, nie ofiara. Wchodzisz w to?

Łapacz przytaknął kiwnięciem głowy.

- Dobrze cowboyu- głos kobiety zmienił ton na mniej oficjalny- Dziś wieczorem wyruszamy na łowy. Przyszykuj się. Pamiętaj, że przywódca Rzeźników może nadal na ciebie polować.

Agnieszka zabrała tacę z naczyniami i wyszła z pokoju. Gawędziarz rozłożył się na łóżku, ręce włożył za głowę i myślał. Miał wiele spraw do przemyślenia. Nie bał się spotkania z bestiami. Bał się natomiast, ich spotkania z Agnieszką. Jeżeli Rzeźnicy na niego polowali, to nie była z nim bezpieczna. Mimo to chciał iść, chciał ją chronić, zaopiekować się nią tam, na górze. Postanowił, że się trochę zdrzemnie, potem pójdzie na strzelnice i do pokoju ćwiczeń.

Mimo, iż nie miał w pokoju, ani okien, ani zegarka wiedział, że zbliża się wieczór, że zaraz wyruszą. Leżał w swoim pokoju i czekał, aż Agnieszka po niego przyjdzie. Nagle drzwi otworzyły się. To nie była ona, tylko jeden z jej ludzi. Młody chłopak, miał może dwadzieścia jeden lat.

- Szefowa kazała cię zawołać na strzelnicę.-odezwał się młodzieniec.- niedługo wyruszamy.

Łapacz odpowiedział mu kiwnięciem głowy. Chłopak wyszedł zamykając za sobą drzwi. Gawędziarz nieśpiesznie wstał z łóżka, założył ciężkie, wojskowe buty i wyszedł. Na strzelnicy wszyscy już byli gotowi. Szybko przydzielono mu broń. Wśród ludzi, którzy wybierali się na polowanie ujrzał Agnieszkę. Ich spojrzenia się spotkały. Obdarzył ją szerokim uśmiechem, jednak ona tylko odwróciła wzrok. Kiedy już wszyscy byli wyposażeni nastąpił podział na grupy. Na razie wszystko wyglądało tak jak u łowców, z tą różnicą, że tu wszyscy byli zdyscyplinowani. Można było się odezwać dopiero, gdy pozwalał na to przywódca grupy. Gawędziarzowi ta zasada nie przeszkadzała. Łapacz został przedzielony do grupy Agnieszki, z czego był zadowolony. Kobieta jednak nie wyglądała na ucieszoną tym faktem. Gawędziarz miał wrażenie, że kobiecie ciąży jakaś tajemnica.

Wyruszyli. Szli tyloma ciemnymi i krętymi korytarzami i schodami, że gawędziarz nawet nie próbował zapamiętać drogi. Kiedy wyszli już na zewnątrz Łapacz poczuł na twarzy chłodny, wieczorny wiaterek. Był niezwykle przyjemny. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za świeżym powietrzem. Kiedy rozdzielili się już na trzyosobowe grupy, Gawędziarz podszedł do Agnieszki i złapał ją za ramie. Wyrwała się spod jego dłoni i podeszła do młodego mężczyzny, który dziś przyszedł po Gawędziarza. Szepnęła mu na ucho jakiś rozkaz. Chłopak uniósł broń i ruszył przed siebie. Schował się za rogiem najbliższego budynku. Wtedy Agnieszka podeszła do Łapacza.

- Przyszedł do mnie dowódca.- powiedziała tym oficjalnym tonem, którego nienawidził.- Dał mi rozkaz. Jeżeli nadarzy się okazja, mam zniszczyć przywódcę Rzeźników.

Gawędziarz słuchał jej z kamienną twarzą. Spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. To było nie uniknione.

- Uciekaj.

Rzuciła krótko kobieta. Łapacz uniósł jedną brew.

- Nie stój tu jak kołek. Uciekaj. Dopóki nikt nie widzi. Powiem wszystkim, że groziłeś mi bronią.

Gawędziarz nie ruszał się jednak z miejsca. Stał nieruchomo, cały czas ze zdziwiona miną.

- Nadal nie rozumiesz co? Kazali mi cię uwieść. Kazali mi przekonać cię do pomocy nam... Kazali mi przespać się z tobą.- Agnieszka oderwała od niego wzrok, ale nie przestawała mówić.- Oni kiedyś mnie uratowali.- mówiąc to, odruchowo, dotknęła swojej blizny na policzku.- Jestem im winna wykonywanie ich poleceń... Uciekaj

Gawędziarz posłał jej jeszcze jedno obojętne spojrzenie i ruszył w stronę trzeciego członka ich grupy. Agnieszka stała jeszcze przez chwile, po czym dołączyła do nich. Resztę drogi przebyli milcząc. Do czasu.

Na początku szła Agnieszka, za nią był Gawędziarz, a na końcu maszerował młody.  Szyli przez pół godziny w niczym nie zagłuszonej ciszy. Łapaczowi naglę zakręciło się w głowie. Agnieszka zerknęła na niego przez ramie. Wiedziała równie dobrze jak on, co znaczą te zawroty głowy. W pobliżu znajdował się przywódca łapaczy. Potwór zapewne też już wyczuł obecność gawędziarza. Nagle zza rogu najbliższego budynku wyłonili się dwaj Rzeźnicy. Bestie od razu ruszyli na trójkę ludzi. Gawędziarz stanął dokładnie naprzeciw biegnących potworów, z kieszeni wyjął specjalny granat dymny. Wyją zawleczkę i rzucił go przed szarżującymi Rzeźnikami. Bestie wbiegając w chmurę paraliżującego dymu, zaczęli na ślepo wymachiwać szponiastymi rękami. Aby jeszcze bardziej osłabić przeciwników Łapacz wyjął z kabury pistolet i władował w nich cały magazynek. W tym czasie Agnieszka z młodym chłopakiem rozciągnęli między sobą specjalną stalową linę i opletli nogi, oślepionych Rzeźników. Bestie przewróciły się. Wtedy cała trójka podbiegła do nich i zaczęła ich obezwładniać. Podczas tych standardowych czynności, jeden Rzeźnik nagle się wyrwał z otępienia i pazurem zranił Gawędziarza w nogę. Ten jęknął z bólu. Rana była głęboka i obficie krwawiła. W tej samej sekundzie z ciemności doszło do ich uszu  nieludzkie, ale i  nie zwierzęce, ryknięcie.

- Jest tu.- Krzyknęła Agnieszka, wskazując ciemność przed sobą palcem.- Uciekamy... Gawędziarz uciekaj.

Zanim jednak zdążyli wykonać jakikolwiek ruch, z ciemności przed nimi wyłonił się ogromny Rzeźnik. Ten sam, który zaatakował przy Winobraniu. Przywódca ich wszystkich. W oczach potwora widać było szał. Jeszcze nigdy nie został ranny. Gawędziarz zwrócił uwagę na czarną ciesz cieknącą z rany na nodze bestii.

- Powiedziałam: Uciekamy. Maciek to rozkaz.

Jednak młody chłopak znieruchomiał ze strachu. Upuścił na ziemię broń i tępo gapił się na przywódcę Rzeźników. Monstrum ruszyło, kulejąc na ranną nogę, w stronę Agnieszki. Agnieszka wyciągnęła broń przed siebie. Nie strzeliła. Wiedziała, że nie ma to sensu. Miała tylko nadzieję, że Gawędziarz to przeżyje. Zamknęła oczy. Śmiertelny cios jednak nie nastąpił. Gdy podniosła powieki zobaczyła Gawędziarza, stojącego pomiędzy nią a potworem. W ręku trzymał pistolet, którego lufę przytykał do swojej skroni.

- Niee!- Krzyknęła z całych sił kobieta- Nie rób tego. Nie musisz tego robić.

Jednak Gawędziarz wiedział, że to musi się tak skończyć. Już się nie bał. Robił to dla niej. Odwrócił jeszcze tylko głowę w jej kierunku i powiedział:

- Dziękuje.

Wystrzał wydawał się Agnieszce niezwykle głośny. Jakby ktoś strzelił z armaty przy jej uchu. Zobaczyła jak Gawędziarz upada. A zaraz po nim upada przywódca Rzeźników. Kobieta podbiegła do zwłok Łapacza, upadła przed nim na kolanach i zaczęła płakać.

Pierwsze doniesienia na temat rozszarpanych i na wpół zjedzonych ciał pochodziły z Zielonej Góry. Tam również zaczęto zwyciężać nad przekleństwem jakim byli Rzeźnicy.  Mieszkańcy nie wiedzą dlaczego te bestie przestały nawiedzać ich miasto. Wszystko zaczęło, wracać do normy.

Na jednym z Zielonogórskich cmentarzy znajduje się nagrobek, na którym wygrawerowano jedno słowo: GAWĘDZIARZ. Czasami można spotkać przy nim kobietę, która w milczeniu przygląda się literom wyrytym w kamieniu.

KONIEC.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania

Rodzaje teleportacji

Film to medium niezwykłe. Niemniej także niezwykle skomplikowane. W rękach reżysera i scenarzysty leży, by widz się w tym medium odnalazł. Nie jest to trudne w przypadku produkcji kina klasycznego czy stylu zerowego. Tam, bowiem wszystko musi być możliwie bliskie odwzorowaniu otaczającej człowieka rzeczywistości, a najważniejszy problem stanowi poziom zainteresowania fabułą i/lub jej przesłaniem. Istnieją oczywiście inne elementy produkcji filmowej odpowiadające za jej rynkowy sukces oraz zaintereseowanie bądź zniechęcenie widza, jednakże intrygująca fabuła to już połowa sukcesu.

Dział: Felietony
środa, 18 marzec 2015 23:23

Kłamca

Seria „Kłamca" rozpoczęła literacką drogę Jakuba Ćwieka, ostatecznie włączając go w nie tak znowu liczny szereg polskich pisarzy fantastyki. Debiutancki tom, dwudziestotrzyletniego wtedy autora, nie mógł zwiastować prędkości, z jaką rozwinęła się później jego kariera. Od premiery pierwszego „Kłamcy" minęło już dziesięć lat, a historia Lokiego doczekała się czterech tomów kontynuacji. Pomimo kreacji innych fabuł, Ćwiek nieustannie kojarzony jest przede wszystkim z opowieścią o nordyckim bogu. A zaczęło się tak niewinnie, od niezbyt obszernego zbioru opowiadań.

Za sprawą mniejszych lub większych zbiegów okoliczności oraz szeregu podjętych decyzji i ich konsekwencji, Loki, adoptowany syn Odyna, patron oszustów i zdrajców, zostaje wcielony do armii Niebios. No, może nie do końca. W rzeczywistości bowiem bliżej mu do anielskiego chłopca na posyłki, chociaż niezmiennie charakternego (jak na boga kłamstwa przystało), niż pełnoprawnego uczestnika odwiecznej wojny anielskich i demonicznych sił. Niezależnie jednak od hierarchii Loki staje się najemnikiem aniołów. Niekiedy jednak daleko jego czynom do anielskiej delikatności...

To chyba rodzaj niepisanej umowy, że spora część polskich autorów fantastyki rozpoczęła karierę od wydania zbioru opowiadań. Nie inaczej było z Jakubem Ćwiekiem. Pierwsza odsłona serii „Kłamca" pochwalić się może epizodycznym charakterem, chociaż kolejne opowiadania łączy nie tylko postać głównego bohatera – Lokiego –, ale również porządek chronologiczny, którego obecność wyznaczają kolejne dialogi postaci. Czy uniemożliwia to czytanie kolejnych fragmentów dowolnie? Myślę, że nie, ponieważ całość nie posiada wyraźnej, twardej osi fabuły, do której puenty mogłaby dążyć. Przyznaję jednak, że nie próbowałam rezygnować z podanej przez autora kolejności.

Brak zawiłej intrygi splatającej wszystkie opowiadania tomu rekompensuje kreacja głównej postaci. Loki to bohater wyjątkowo charyzmatyczny, o skomplikowanej moralności i zawiłej konstrukcji psychologicznej. Jest nieobliczalny zarówna dla czytelników, jak i towarzyszących mu na stronicach postaciach. Cięty język, oryginalne riposty i ogromny dystans Lokiego do samego siebie, tworzą mieszankę, która nie tylko wywołuje mimowolny uśmiech u czytelnika, ale także zachęca go do poznawania bohatera i podejmowania próby odkrycia tego, co skrywa się pod fasadą dowcipu i zbudowanego z ironii i sarkazmu muru. A skrywa się sporo.

Same opowiadania cechuje cała paleta różnorodności. Niektóre teksty noszą wyraźniejsze znamiona fantasy i wykorzystują motywy mitologiczne, angelologię i demonologię; w innych „nierealność" zdaje się ledwie namacalna, z pogranicza przywidzenia i snu, nasuwając skojarzenia z realizmem magicznym lub podobną formą o wątpliwym statusie ontologicznym. Większość z nich wykorzystuje motywy znane z popkultury, bardzo często wchodząc na wątłą linię odgradzającą kicz i kamp. Ćwiek zgrabnie lawiruje pomiędzy kolejnymi konwencjami i schematami, dając im drugie życie. Czytelnik dostaje jednocześnie to, co znane i lubiane oraz pełen ładunek kreatywności i odejścia od sztampy.

Język „Kłamcy" odbiega nieco od późniejszych tekstów autora, ale niezmiennie pozostaje lekki i przejrzysty. Kolejne zdania przesuwają się przed oczami, a czytelnik mknie wyznaczoną przez Ćwieka trasą słów z zaskoczeniem obserwując tempo, w jakim nieprzeczytane stronice zamieniają się w minioną lekturę. Barwna opisowość przeplatająca się z kolokwializmami, a nawet wulgaryzmami, dodaje całości kolorytu i czyni ją bardziej realistyczną (jakkolwiek może brzmieć to dość zabawnie w kontekście tekstu fantastycznego).

„Kłamca" przypadnie do gustu nie tylko fanom fantastyki, ale również uważnym obserwatorom codzienności oraz wielbicielom inteligentnego humoru i intertekstualnych nawiązań. Ćwiek rozpoczął najbardziej rozpoznawalną dla siebie serię z wysokiego C, proponując historię, od której nie sposób się oderwać przed skończeniem ostatniej strony. Jeżeli szukacie sposobu na wyrwanie sobie kilku godzin z życia, znacie już receptę.

Dział: Książki
poniedziałek, 16 marzec 2015 23:06

Opal

„Opal" to już trzeci tom serii „Lux", opowiadającej o zamieszkujących Ziemię, świetlistych przybyszach z kosmosu. I chociaż cykl zdecydowanie nie zmierza jeszcze ku końcowi, w tej części dzieje się jeszcze więcej niż w poprzednich.

Katy i Daemon są razem i żadne z nich nie zamierza się przed tym już dłużej bronić. Powrócił zaginiony brat Dee i Daemona - Dawson, ale nie zamierza zaprzestać walki dopóki nie uratuje swojej ukochanej Bethany. Znika coraz więcej osób i nikt nie wie co dzieje się z, oficjalnie uznanymi za zaginionych, nastolatkami. Czy życie Katy jeszcze kiedykolwiek będzie mogło być normalne?

W powieści nie tylko akcja nabiera tempa, ale również pojawia się kilku nowych, interesujących bohaterów, którzy zostali przedstawieni w bardzo udany, pobudzający wyobraźnię sposób. Ani jednak motywy postaci ani sam rozkład wydarzeń nie są stworzone prosto i logicznie. Jeżeli pisarka ma jakiś głębszy zamysł i uzasadnienie całej fabuły i niektórych poczynań, przedstawi swoją wizję w którejś z kolejnych książek, to należą się jej wielkie brawa, jeżeli jednak zostawi wszystko tak niewyjaśnione i podarte na strzępy jak jest w chwili obecnej, poczuję się mocno zawiedziona.

Katy jest bohaterką (ogólnie rzecz biorąc) bardzo pozytywną, ale irytuje mnie z książki na książkę coraz bardziej. Dla własnego widzimisię lub może dowartościowania swojego ego pcha się w każde, możliwe tarapaty i nikt nie potrafi jej powstrzymać, chociaż inne postacie płci żeńskiej w powieści (co ciekawe) zachowują się całkiem rozsądnie. Ktoś powinien jej kiedyś powiedzieć, żeby siedziała na tyłku w domu, bo najczęściej zwyczajnie przeszkadza - nawet gdy bardzo chce pomóc. Jeżeli coś się jej natomiast udaje, to tylko i wyłącznie przypadkiem, a nie dzięki wrodzonym zdolnością czy nadzwyczajnej inteligencji.

Seria „Lux" jest zabawna i wciągająca, tego zdecydowanie nie można jej odmówić, chociaż w „Opalu" zabrakło atmosfery pierwszych dwóch tomów (w końcu Daemon i Katy są wreszcie razem, to nie mogą sobie już na dużą skalę „wrzucać"...). Właściwie książką wywołała we mnie bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony przyjemnie się ją czytało, a z drugiej kompletnie nie widzę w niej sensu, a stworzona przez Jennifer L. Armentrout historia, z punktu widzenia wielbicielki Science Fiction, w ogóle nie trzyma się kupy.

Myślę jednak, że wszystkim wielbicielom gatunku „paranormal romance" i tego typu pozycji, serię „Lux" polecić mogę jako przyjemną odskocznię od dobrze znanych tematów. Przez „Opal" bez trudu przebrnąć można w jedną noc i to z, bezustannie towarzyszącym czytaniu, uśmiechem na twarzy.

Dział: Książki