Rezultaty wyszukiwania dla: Elmo Bondoc
Spiderman Deadpool Póki śmierć nas… Tom 2
Gdyby ktoś zapytał, jak wygląda najbardziej nieprawdopodobny bromans w uniwersum Marvela, odpowiedź jest prosta – Deadpool i Spider-Man. Dwóch bohaterów, dwa skrajne temperamenty i jedna wspólna misja: siać chaos, ratować świat (niekoniecznie w tej kolejności) i przy okazji sypać żartami, ile wlezie. Drugi tom serii Spider-Man/Deadpool – Póki śmierć nas… kontynuuje ich przygody, tym razem z jeszcze większym rozmachem, choć niekoniecznie z lepszym skutkiem.
W tej części duet Wade’a Wilsona i Petera Parkera wpada w kolejne kłopoty – a raczej sam je sobie funduje. Deadpool jak zwykle igra z prawem i moralnością, handlując sprzętem S.H.I.E.L.D. na czarnym rynku, podczas gdy Spider-Man próbuje posprzątać ten bałagan, zachowując przy tym resztki zdrowego rozsądku. Na ich drodze pojawia się nowy gracz, Slapstick – dosłownie żywa kreskówka – a także starzy znajomi, tacy jak Kameleon, Kraven czy Arcade. W tle natomiast rozgrywa się miniaturowy dramat zderzenia linii czasowych, który sprawia, że przyszli, postarzeni wersje obu bohaterów trafiają do głównego uniwersum Marvela.
Całość to mieszanka misji, bijatyk, parodii i absurdalnych przygód, w których nawet rekiny uzależnione od Netfliksa mają swoje pięć minut. Słowem – Marvelowska jazda bez trzymanki.
Ten tom to czysta rozrywka – i tylko rozrywka. Nie ma tu ani fabularnej spójności, ani głębszej refleksji, ale jest za to morze żartów, popkulturowych odniesień i scen, które można by określić jako komiksowy odpowiednik filmu akcji klasy B. Czasem zabawne, czasem męczące. Humor bywa celny, choć częściej przewidywalny, a „dośmieszanie” dialogów polskimi wstawkami wypada, niestety, niezręcznie.
Największym problemem drugiego tomu jest brak pomysłu na to, czym ta seria ma właściwie być. Pierwszy tom miał jeszcze świeżość – dwóch bohaterów, dwa światy, zderzenie charakterów. Tutaj zostaje tylko echo tamtej chemii. Każda historia to osobny epizod, jakby scenarzyści – Robbie Thompson, Gerry Duggan i inni – nie mogli się zdecydować, w którą stronę pójść. Nawet dynamika relacji Spider-Mana i Deadpoola została spłaszczona do powtarzalnego schematu: jeden gada, drugi przewraca oczami.
Na poziomie graficznym widać jeszcze większą nierówność. Bachalo, Hepburn, Koblish – każdy rysuje po swojemu, co samo w sobie nie jest złe, ale brak wizualnej spójności sprawia, że tom wygląda jak składanka z kilku serii. Kolorystyka raz krzyczy, raz blednie, a momentami trudno stwierdzić, czy mamy do czynienia z parodią, czy po prostu chaosem.
Spider-Man/Deadpool. Póki śmierć nas… to lektura dla tych, którzy nie szukają sensu, tylko dobrej zabawy. Dla fanów Wade’a i Petera to zapewne obowiązkowa pozycja, choć niekoniecznie satysfakcjonująca. Pomysły są, potencjał też, ale w wykonaniu brakuje konsekwencji i lekkości, która czyniłaby tę serię wyjątkową.
To komiks, który bawi, o ile nie próbujemy brać go zbyt poważnie. A jeśli już ktoś chciałby zobaczyć, jak Deadpool i Spider-Man naprawdę tworzą duet marzeń – lepiej sięgnąć po pierwszy tom. Ten drugi to raczej przerywnik między lepszymi historiami niż pełnoprawna kontynuacja.
Deadpool #04: Śmieciowa opowieść
Wcześniejsze numery „Deadpoola” wydane w ramach drugiej odsłony Marvel Now niestety rozczarowywały. Moja nadzieja na to, że Gerry Duggan wróci w końcu na odpowiednie tory, pojawiła się wraz z zakończeniem lektury trzeciego tomu. W nim to swój duży gościnny udział zaliczył Sabretooth, Duggan zaś bardzo sprawnie zamknął ciągnięty od początku wątek śmierci rodziców Deadpoola i jego „wycieczkę śladami tragedii”. Teraz przyszła kolej na czwarty numer. Czy „Śmieciowa opowieść” okaże się odpowiednią zwrotnicą dla tej serii? Przekonajmy się.

Marvin Shirkley to ex-bankier nowojorskich mafii, którego zadaniem było pranie brudnych pieniędzy. Niestety robił to nieudolnie, przez co stracił sporo powierzonej mu kasy. Poszkodowane gangi postanowiły zatrudnić specjalistów do rozwiązywania takich problemów i zająć się w odpowiedni sposób nieporadnym pracownikiem. Zdesperowany Marvin trafił więc z prośbą o pomoc do naszego najlepszego najemnika – Deadpoola. Kiedy okazuje się, że bankier jest również na celowniku Typhoid Mary, z którą Wilson ma na pieńku, zlecenie to staje się jeszcze bardziej osobiste dla Wade’a. Tak o to zaczyna się ich wspólna, przede wszystkim zwariowana, przygoda. Na motorze z dołączonym bocznym wózkiem przemierzają ulice Nowego Jorku. Zaliczają m.in. spotkanie z Daredevilem i stają z nim ramię w ramię do walki. Konfrontacja z bezwzględną Mary nie jest łatwa, dlatego najemnik z nawijką nieoczekiwanie również przystępuje do współpracy z (tą oryginalną) drużyną Bohaterów do wynajęcia. Fabule nie brakuje tempa, a słowne potyczki z Mattem Murdockiem czy Power Manem i Iron Fistem to jedne z licznych smaczków tej historii.
Czwarty numer zamyka zeszyt “Deadpool: The Last Days of Magic #1”, który jest powiązany fabularnie z albumem „Doktor Strange”. Tajemnicze istosty zwące siebie Empirikulami przemierzają różne wymiary, niszczą w nich magiczne miejsca i zabija najlepszych czarodziejów. Deadpool rusza do Metropolii Potworów pomóc swojej demonicznej małżonce Shikli w walce z syntetycznymi najeźdźcami.
„Śmieciowa opowieść” nareszcie prezentuje to, co fajni Deadpoola lubią najbardziej. W parze z wartką akcją idzie specyficzny humor Najemnika z Nawijką. Mamy cięty język bohatera, nawiązania do popkultury czy częste puszczanie oka do czytelnika. Bardzo fajnie wypadło spotkanie z Murdockiem, szczególnie że Wilson tymczasowo zostaje niewidomy. Niezły gościnny występ zaliczyli również Iron Fist i Luke Cage. Ich relacje z Wade’m pasują idealnie do powiedzenia „kto się czubi, ten się lubi”. Chłopaki co chwile wyciągają na wierzch stare konflikty (przypomnę, że Deadpool podkradł im ostatnio nazwę grupy „Bohaterowie do wynajęcia”), by za chwilę walczyć u swojego boku.
Oprawa graficzna albumu jest bardzo różnorodna. Każdy z pięciu zeszytów to dzieło innego grafika. Nowoczesność miesza się tutaj z klasyką, a szczegółowe i artystyczne kadry kontrastują często z niechlujnymi. Ten miks stylów jednak nie wpływa negatywnie na całkowity odbiór komiksu i szczerze jest ciekawym doświadczeniem.
Podsumowując, potrzeba było aż tylu komiksowych kadrów, aby Gerry Duggan wrócił do formy. Nareszcie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest bardzo dobrze i często podczas lektury tego albumu miałem uśmiech na twarzy. Oby tak dalej, a będę mógł wybaczyć początkowe niepowodzenia serii.
