Rezultaty wyszukiwania dla: Ana Ana

środa, 01 lipiec 2015 23:57

Z jednym wyjątkiem

Z jednym wyjątkiem to już czwarty tom przygód policjantów z Lipowa. Przyznać trzeba, że Katarzyna Puzyńska ma niesamowite tempo pisarskie. Motylek ukazał się w zeszłym roku, a już zapowiadany jest piąty tom serii. Co najważniejsze, nie cierpi na tym jakość prozy Katarzyny Puzyńskiej. Każdą z czterech części polecić można bez mrugnięcia okiem wszystkim fanom kryminału. A o czym jest wydane niedawno Z jednym wyjątkiem?

W Lipowie nadchodzi wiosna. W życiu mieszkańców czas wielkich zmian. Zwłaszcza dla Daniela Podgórskiego, który zamierza wreszcie oświadczyć się Weronice Nowakowskiej. Nim zdąży to uczynić w sąsiadującej z Lipowem kolonii Żabie Doły zostaje zamordowana pewna kwiaciarka. Okoliczności śmierci są nietypowe. Przy ciele denatki stoi szachownica z rozpoczętą partią gry a na jej ciele został wytatuowany trudny do odczytania napis. Dodatkowo wszystko wydaje się powiązane z historią sprzed ponad stu sześćdziesięciu lat. Śledztwo prowadzą policjanci z Lipowa wspomagani przez nowego prokuratora i niezawodną, ale trochę dziwaczną Klementynę Kopp.

Z jednym wyjątkiem czyta się z zapartym tchem. Bohaterowie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Poznajemy kolejnych mieszkańców Lipowa. Ich sekrety, ciemne sprawki i powiązania. Wszyscy oni tworzą doskonale funkcjonującą, pulsującą życiem społeczność. I za to autorce należą się wyrazy uznania. Obok zbudowania niesamowitej intrygi, trzymającej czytelnika w uścisku niepewności, doskonale odwzorowała niewielką zbiorowość. Z jej wszystkimi zaletami ale także przywarami i wadami. Każda z postaci jest wyjątkowa, autentyczna, posiada własne cele i dążenia, i co najważniejsze, nie żyje w próżni. Widać, że autorka jest doskonałą obserwatorką życia i dobrym psychologiem (taki zresztą jest zawód Katarzyny Puzyńskiej), ale co najważniejsze doskonale wykorzystuje swój talent na potrzeby powieści.

Z jednym wyjątkiem to podobnie jak poprzednie części cyklu kryminał z dobrze zarysowanym tłem społeczno-obyczajowym. Mamy więc morderstwo, śledztwo, pojawiające się co chwilę nowe wątki i kolejnych podejrzanych. To też lubię u Puzyńskiej. Autorka ma dar do snucia intryg. Wszyscy wydają się winni, mają coś na sumieniu. Kręcą, utrudniają sprawę, nie mówią całej prawdy a często wręcz kłamią w żywe oczy. Ale! Kto z nas jest bez winy? Klementyna wraz z Danielem Podgórskim i resztą ekipy dokopie się do wszystkiego.

Począwszy od Motylka każda powieść Kasi Puzyńskiej działa jak magnes. Można popaść w uzależnienie od czytania kryminałów. Pochłania się je z tą samą ciekawością, z tą samą przyjemnością. A z tomu na tom jest tylko lepiej! Jesteśmy już zżyci z bohaterami. To już nasi starzy znajomi. Klementyna Kopp, z nieodłączną butelką Coca-Coli, sympatyczny Daniel Podgórski czy Weronika Nowakowska. Wszyscy oni sprawiają, że chętnie sięgamy po kolejne tomy. I może nawet z czasem doczekamy się ekranizacji. Bo cykl ma duży potencjał i miło byłoby go zobaczyć na dużym, albo małym ekranie. Oczywiście w roli Daniela Podgórskiego Leszek Lichota. Na pozostałe postaci też mam swoje typy, ale nie będę podpowiadać filmowcom. 

Powieść pozwoliła na kilka godzin (albo dni, bo książka ma ponad siedemset stron) zapomnieć o otaczającym świecie. Wciągnęła bez reszty i mimo swojej objętości mam wrażenie, że i tak skończyła się za szybko. Dodam tylko, że końcówka niesamowicie mnie zaintrygowała. Na szczęście w przygotowaniu jest już kolejny tom cyklu Utopce, więc chyba nie będę musiał czekać długo. Polecam fanom kryminału i po prostu dobrej literatury. Tym, którzy sięgali już po książki autorki nie muszę. Na pewno nie odpuszczą sobie kolejnego spotkania z policjantami z Lipowa.

Dział: Książki
środa, 01 lipiec 2015 12:13

Stalowe Serce

Odnoszę takie wrażenie, że gdzie się ostatnio czytelnik nie obejrzy, tam ma dużą szansę natknąć się na nazwisko Sanderson.

Jedni chwalą go za cykl  Z mgły zrodzony, który niebawem doczeka się wznowienia. Inni zachwycają się powieściami z cyklu Archiwum burzowego światła, a jeszcze inni za dokończenie serii Koło czasu autorstwa przedwcześnie zmarłego Roberta Jordana. Jakby tego było mało, na początek lata otrzymujemy od Zysku i S-ki nową powieść rozpoczynającą cykl Mściciele.

Temat superbohaterów chyba nigdy nie przestanie być aktualny i chwytliwy. Motyw ten daje twórcom tak duże pole do popisu, że miejsca tu starczy dla każdego. Tradycyjnie superbohater, czy to przybyły z gwiazd Superman, czy napędzany wewnętrznym przymusem wymierzania sprawiedliwości Batman, miał chronić niewinnych. To był najważniejszy cel.

Ostatnimi czasy jednak nie da się nie zauważyć, że, co wydaje się całkiem logiczne i słuszne, superbohater, a może lepiej istota obdarzona mocą, nie zawsze musi kierować się dobrymi pobudkami. Im więcej mocy, tym większe pragnienie władzy i panowania nad światem, czyli inaczej mówiąc trzeba nie lada siły woli i zdrowego rozsądku, by posiadana moc nie skierowała superbohatera na manowce tyranii i okrucieństwa. Oprócz tego superbohater powinien też mieć dylematy moralne, które - niczym przysłowiowe kłody - los mu wciąż rzuca pod nogi. A co by się stało, gdyby tej siły woli i honoru zabrakło? Gdyby superbohaterów nagle narodziło się jak mrówek i gdyby wcale nie mieli dobrych zamiarów?

Ten pomysł postanowił wykorzystać Brandon Sanderson w powieści pt. Stalowe Serce. W niedalekiej przyszłości, gdy na niebie pojawiła się Calamity, świat stanął u progu wielkiej katastrofy. Na skutek impulsu, dziwnej ewolucji superbohaterem mógł stać się niemal każdy. Świat nagle zaludnił się osobnikami o niezwykłych mocach, ale nie stał się przez to lepszy ani bezpieczniejszy. Epicy, bo tak ich nazwano, okazali się brutalni, chciwi i samolubni. Zdewastowali miasta, ludzi zepchnęli do rangi niewolników lub marionetek, zaś sami zaczęli sprawować rządy.

Na gruzach dawnego Chicago, przemianowanego teraz na Newcago, kontrolę sprawuje Epik Stalowe Serce. Potrafi on nie tylko zmienić wszystko w stal, kule się go nie imają, a dzięki wsparciu innych Epików stale utrzymuje nad miastem nieprzeniknione ciemności. Jest niepokonany, nie ma słabych punktów. Nikt z tych, którzy rzucili mu wyzwanie, nie przeżył konfrontacji.

David Charleston wie jednak, że Epik musi mieć słaby punkt. Jako naoczny świadek masakry dokonanej przez Stalowe Serce w jednym z banków, 8-letni wówczas David (obecnie jedyny żyjący uczestnik tamtych wydarzeń) widział, jak Epik krwawi. Co jednak spowodowało tę chwilową słabość? Wypadkowa jakich sił tam zadziałała? Tego póki co nie wiadomo.

Po dziesięciu latach od tamtych wydarzeń niemal dorosły David szuka sposobności, by przyłączyć się do grupy Mścicieli (ludzi zabijających Epików) i doprowadzić do śmierci tyrana. Kiedy wreszcie udaje mu się natrafić na ślad grupy, dobitnie przekonuje się, że nie będzie to ani łatwe, ani szybkie. Oprócz tego będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy faktycznie w świecie pełnym tyranów i okrutników zabicie jednego coś zmieni? Czy po nim po prostu nie pojawią się kolejni, jeszcze gorsi?

Stalowe Serce to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora i już wiem, że nie ostatnie. Rzecz nie tylko w tym, że Sanderson pisze w sposób bardzo konkretny, a jednocześnie obrazowy, ale też w tym, że ma naprawdę ciekawe pomysły i umie je przelać na papier.

Ten pomysł jest właściwie prosty. Oto mamy świat, który obdarzeni mocami traktują jak swój prywatny plac zabaw. Ich kaprysy i żądze pozbawiły świat ludzi słońca, roślinności, bezpieczeństwa i możliwości wyboru, jak chcą żyć. Ludzie są skazani na prace w fabrykach i nędzne bytowanie na społecznym marginesie. Oczywiście są też bogaci, ale ich rola ogranicza się właściwie do bycia ładnym ozdobnikiem lub, gdy się komuś zachce, zabawką.

Co w takim świecie mogą zdziałać Mściciele? Trochę mogą, choć ich działalność obciążona jest wieloma dylematami i trudnymi wyborami, o czym David niejednokrotnie będzie się musiał przekonać. Nieustannie też w tle majaczy zagadka słabości Stalowego Serca. Wielka niewiadoma wyjaśnia się dopiero w finale powieści i nie jest to jedyne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam jeszcze kilka miłych niespodzianek.

Powieść wciąga od pierwszej strony i czyta się ją naprawdę z wielką przyjemnością. Chętnie przeczytam kolejny tom, miło by też było zobaczyć tę historię na wielkim ekranie, zwłaszcza pokazy mocy, które serwują w powieści często gęsto Epicy. Dla wzrokowca byłaby to nie lada uczta.

Stalowe Serce spodoba się nie tylko miłośnikom Herosów, Powersów i Avengersów, ale też każdemu, kto szuka dla siebie historii z pazurem, słowem początek cyklu o Mścicielach z pewnością trafi w gust wielu czytelników. Polecam!

Dział: Książki
środa, 01 lipiec 2015 09:18

Pozwolę ci odejść

Według badań, na które ostatnio się natknęłam, ponad 80% thrillerów i horrorów napisał mężczyzna. Czy kobiety nie chcą próbować swoich sił w tym gatunku? A może to jedna z tych bezzasadnych i nieumotywowanych logicznie prawd, które każą z miejsca odrzucać jednych autorów i nobilitować drugich? Może wydawcy sądzą, że kobiecy thriller będzie pod jakimś względem gorszy? Na pewno podobnych rozważań nie brała pod uwagę Clare Mackintosh, debiutując „Pozwolę ci odejść".

Neonowy, pomarańczowy napis tytułu i niewielkie kółko w rogu okładki z hasłem „kobieca strona thrillera" – tyle zauważyłam przy pierwszym kontakcie z tą pozycją. Dopiero potem dotarły do mnie szczegóły grafiki frontu – wybita, zabarwiona pomarańczowo szyba oraz kryjąca się za nią kobieta w odcieniach szarości. Może zamyślona, może przestraszona, może hamująca się przed płaczem – trudno powiedzieć, bowiem żadna z tych emocji nie maluje się na jej sylwetce wystarczająco wyraźnie. Tym, co szczególnie przypadło mi do gustu jest dopisek niewielką czcionką tuż nad tytułem „dopiero kiedy zechcę".

Jenna Gray załamuje się, gdy zostaje świadkiem śmierci dziecka. W jej uszach wciąż rozbrzmiewa odgłos uderzającej o asfalt główki. Dom przypomina o tragedii. Jenna podejmuje więc momentalną decyzję – pakuje najważniejsze rzeczy i ucieka. Wyprowadza się do maleńkiej wioski na walijskim wybrzeżu. Bardzo szybko zjednuje sobie członków lokalnego społeczeństwa, ale nikt nie zna bolesnej prawdy, którą Jenna musi przeżywać od nowa każdej nocy – listopad, deszcz i kałuża krwi wokół chłopięcej główki. Wkrótce w jej życiu pojawia się iskierka nadziei na szczęście. Jednak przeszłość raz jeszcze staje na jej drodze. I będzie to bardzo bolesne spotkanie. Nie tylko w sensie psychicznym.

Po dramatycznych pierwszych stronach „Pozwolę ci odejść" wpada w powolny rytm mantry psychicznie złamanej kobiety. Opisy jej traumy przeplatają się z opisami policyjnego dochodzenia i przez pierwszą połowę powieści, to właśnie wydarzenia związane ze stróżami prawa przykuwają uwagę. Dopiero zakończenie pierwszej z dwóch części, na które podzielone jest „Pozwolę ci odejść", przynosi zainteresowanie wątkiem Jenny Gray. I to w dodatku zainteresowanie tak silne, że po przejściu tej 230 strony nie można się już od powieści oderwać.

A wszystko to za sprawą doskonale poprowadzonej zagadki. Jednostajny rytm kobiecej narracji przytępia nieco zmysł dedukcji, przenosząc uwagę na wątek policyjny. Tymczasem diabeł kryje się w szczegółach. Zaskoczenie rozwojem wypadków w dużej mierze rekompensuje niespieszną i miejscami nudnawą (jakkolwiek nieczule to brzmi) historię o rozpamiętującej dramatyczne zdarzenie kobiecie. Akcja wyraźnie przyspiesza, w czytelniku rodzi się pragnienie, by posiąść umiejętność czytania dwóch stron jednocześnie i poznać wreszcie zakończenie. Pokusa zerknięcia na ostatnią stronę jest ogromna. I brawo dla tych, którzy mają w sobie wystarczająco dużo woli, by tego nie zrobić. Wielka szkoda, że autorka, mimo wszystko, nie przyspieszyła nieco akcji w pierwszej części powieści, ale druga zdecydowanie to rekompensuje.

Narracja „Pozwolę ci odejść" prowadzona jest aż w trzech różnych formach gramatycznych w zależności od bohatera: w czasie teraźniejszym pierwszej osoby liczby pojedynczej, w czasie przeszłym trzeciej osoby liczby pojedynczej oraz czasie przeszłym drugiej osoby liczby pojedynczej. I to główny zabieg różnicujący warstwę językową. W tym zabiegu zawiera się cała, skomplikowana paleta psychologii bohaterów – ofiara, która nie chce myśleć o przeszłości i nie widzi przyszłości, więc jest jedynie tu i teraz; policjanci, których zadanie jest analizować, wracać i rozważać przeszłość oraz ka, który obarcza winą ofiarę. Poza tym Clare Mackintosh wybrała raczej przezroczysty, niewyróżniający się skomplikowaniem budowy zdań, styl.

Jakkolwiek generalizująco to zabrzmi, widać, że powieść pisała kobieta. Kobieca bohaterka skupia się na przeżyciach, których mężczyźnie nie sposób doświadczyć – z różnych powodów. Najsilniej tekst trafi więc do czytelniczek, chociaż myślę, że otwarci na nowe przeżycia panowie także mogą odebrać tę historię bardzo emocjonalnie.

Jeżeli ktoś miałby wątpliwości, czy kobieta może napisać dobry thriller (chociaż uważam, że sporo powstało potwierdzających to tekstów), to Clare Mackintosh z pewnością go przekona. Autorka doskonale dawkuje napięcie, nie ogranicza się do jednej formy narracyjnej i przede wszystkim, perfekcyjnie prowadzi skomplikowaną fabułę. Co więcej, pomimo, że jestem zwolenniczką zasady „mniej znaczy więcej" i nie przepadam za wyjątkowo zagmatwanymi intrygami (zbyt duża ilość zbiegów okoliczności zmniejsza poziom prawdopodobności historii), to ta zrobiła na mnie wrażenie. Szukacie lektury na upalne dni, żeby chłodny dreszcz przebiegał Wam po plecach? Trafiliście w dziesiątkę!

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 13:52

Mroczna bohaterka. Jesienna Róża

„Dziewięć równoległych wymiarów. Dziewięć rodzajów mrocznych istot. Dziewięć bohaterek, które mają ocalić świat." Jesienna Różą to drugi tom cyklu „Mroczna bohaterka". W pierwszej części poznaliśmy losy nastoletniej Violet Lee, teraz nadszedł czas na Jesienną Różę.

Anna Abigail Gibbs zaczęła publikować swoje historie w sieci, gdy miała piętnaście lat. Zachęcona pozytywnymi opiniami internautów postanowiła napisać książkę, którą wydała trzy lata później. Obecnie studiuje literaturę na Oxfordzie, a wolny czas dzieli między pisanie, rodzinę i przyjaciół, pijąc hektolitry kawy by móc to wszystko pogodzić.

Akcja drugiego tomu rozgrywa się w równoległym świecie (jak głosi opis z tyłu okładki - jednym z dziewięciu). Jesienna Róża, po śmierci babci, zmuszona jest do życia wśród osób niemagicznych. Ponieważ posiada specyficzne zdolności oraz wygląd w zdecydowany sposób wyróżnia się z tłumu, przez co nie jest jej lekko. Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej gdy w szkole, której strażniczką została, pojawia się Fallon - nastoletni członek rodziny królewskiej.

Biorąc pod uwagę młody wiek Autorki, po niezbyt zachęcającej lekturze „Kolacji z wampirem", zdecydowałam się mimo wszystko sięgnąć po kontynuację. Pierwsza część „Mrocznej Bohaterki" posiadała swój niewątpliwy potencjał, a Anna Abigail Gibbs może poszczycić się bogatą wyobraźnią. Czy jednak od wydania debiutanckiej książki udało jej się dopracować swój styl i warsztat?

Tym razem główna bohaterka powieści wypadła znacznie lepiej, nie jest to jeszcze jednak strzał w dziesiątkę. Zamiast irytującej Violet mamy nieco nudnawą, cichą i wydawać by się mogło zagubioną, Różę. Również fabuła książki przestała tonąć w ogólnym chaosie i widać wyraźnie, że jej twórczyni nieco dojrzała. Zabrakło jej jednak „głębi wyobraźni" i „Jesienna Róża" zdecydowanie do porywających lektur nie należy. Mimo zdecydowanie lepszego warsztatu w powieści zabrakło głębi i chociaż książka nie odrzuca tak jak to niekiedy bywa, to wcale nie jestem przekonana czy warto ją przeczytać.

„Jesienna Róża" to dobra kontynuacja serii „Mroczna Bohaterka". Zdecydowany krok w przód jeżeli chodzi o logikę fabuły, styl pisania i dojrzałość twórczości. Również jednak ogromny krok w tył jeżeli weźmiemy pod uwagę ciekawość treści. Myślę, że seria może spodobać się osobą w wieku gimnazjalnym, ewentualnie młodszym licealistkom. Niestety starsi czytelnicy bez trudu dostrzegą w niej wyraźne braki. Oby trzeci tom serii spod pióra Anny Abigail Gibbs okazał się znacznie lepszy - pisarka ma potencjał, tylko jak do tej pory nie udało się jej go wykorzystać.

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 13:50

Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem

Modę na wampiry, już w XIX wieku, zapoczątkował Bram Stoker, swoją powieścią zatytułowaną „Drakula". Teraz, w ciągu kilku lat, trend został odnowiony i pojawiają się coraz to kolejne książki. Dzieci nocy nie są już jednak tym, czym były kiedyś. Teraz, obok pijących krew morderców, pojawiają się ludzie, obdarzeni po prostu jakąś nadnaturalną siłą lub, jak w popularnej grze RP „Wampir: Maskarada" – wampirza arystokracja.

„Kolacja z wampirem" jest pierwszą częścią cyklu o „Mrocznych Bohaterkach" autorstwa Abigail Gibbs, która zaczęła ją tworzyć mając zaledwie piętnaście lat. Pierwsza publikacja historii miała miejsce w Internecie. Jej popularność jednak rosła tak szybko, że agenci odnaleźli dziewczynę sami, proponując publikację w wersji papierowej.

Fatalnym zrządzeniem losu Violet staje się świadkiem „morderstwa" na Trafalgar Square. Z powodu swojego niewyparzonego języka zostaje jednak bez problemu zauważona. Kaspar, który kilka chwil wcześniej zabił kogoś z zimną krwią, postanawia ją zabrać ze sobą. Po tym zajściu już nie ma odwrotu. Jej życie diametralnie się zmienia, a dziewczyna zostaje wciągnięta w wir przepowiedni, polityki i mrocznych, niebezpiecznych tajemnic.

Główna bohaterka jest osobą dość naiwną i działającą nielogicznie. Poza tym, niczym Nel z „W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza, ma oczy na mokrym miejscu. Za to przynajmniej wampir tym razem jest porządny. Nie ma wyrzutów sumienia, kiedy pije ludzką krew. W końcu to drapieżnicy i mordercy, więc czemu mieliby być potulni niczym labradory? To jedna z rzeczy, które w tej powieści spodobały mi się najbardziej. Poza tym postacie, mimo że bywały irytujące, niejednokrotnie potrafiły swoim zachowaniem rozbawić.

Wracając do tego, co zawarłam we wstępie – polityka, przepowiednie, arystokracja, to wszystko w idealny sposób przywodzi mi na myśl fabularną grę z serii „Świata Mroku". Choć w niej, dzięki cudownej dowolności, Mistrzowie Gry potrafią stworzyć naprawdę niezwykłe, wciągające przygody. Autorce wyszło to niestety nieco gorzej. Przyznam szczerze, że fabułę można by było lepiej dopracować. Do tego w książce przewijają się często utarte, doskonale już wszystkim znane schematy. Choć tutaj pisarka wybrała, moim zdaniem, tą drugą, ciekawszą wersję.

Książka napisana jest dość dziwnie. Nie powiedziałabym, że źle, ale niekiedy potrafi znużyć, a potoczne słownictwo czasami niezwykle razi. Pomysły młodej pisarki są jednak dość ciekawe i jestem przekonana, że jeśli dopracuje pewne kwestie, to jej powieści zaczną być naprawdę dobre. „Kolacja z wampirem" to pierwsza część serii, która, mam nadzieję, z każdym kolejnym tomem będzie stawała się coraz lepsza – zarówno pod względem warsztatu jak i fabuły.

Powieść jest nieco naiwna i wyraźnie widać, że pisała ją bardzo młoda osoba. Całość określiłabym mianem „taka sobie". Myślę jednak, że dam jej jeszcze jedną szansę, ponieważ jest to historia, która mimo swoich wyraźnych wad, naprawdę wciąga. Gdyby fabuła zrobiła się bardziej spójna, a bohaterowie nabrali charakterów i barw, to „Mroczna bohaterka" stałaby się całkiem niezła. Przed młodą artystką jeszcze wiele godzin pracy, ale jak najbardziej ma perspektywy ku temu by naprawdę dobrze pisać. Także jeżeli ktoś szuka lekkiej, niewymagającej i wciągającej lektury, a nie przeszkadzają mu slang i wulgaryzmy, to może sięgnąć po „Kolację z wampirem". Książka przemówi przede wszystkim do nastoletnich czytelników. Tym którzy szukają jednak czegoś głębszego, radzę się niestety przed tym tytułem powstrzymać.

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 09:14

Z mgły zrodzony

„Z mgły zrodzony" to pierwszy tom trylogii „Ostatnie Imperium". Książka, która po raz pierwszy została wydana w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku wskazała, że Brandon Sanderson nie będzie jedynie kolejnym rzemieślnikiem specjalizującym się w fantasy. O nie, amerykański pisarz udowodnił, że jego miejsce wśród pisarzy gatunku jest bardzo istotne. Stworzył on bowiem brutalne, mroczne uniwersum, powołując do życia jednostkowych bohaterów, jak i całe kasty, budując historię bazując na archetypach, jednak wywołującą tak żywe emocje, że czytelnikowi trudno usiedzieć w miejscu, opisując magiczne systemy tak barwnie i umiejętnie, że trudno o nich zapomnieć. „Z mgły zrodzony" ma szansę za kilka, kilkanaście lat znaleźć się w kanonie lektur obowiązkowych dla czytelników fantasy, bo choć nie jest innowacyjny w treści, to przekonuje mistrzowsko wykreowanym światem, w którym nikt nie chciałby się urodzić.

Brandon Sanderson w ostatnim czasie dał się całkiem dobrze poznać polskim czytelnikom. W 2007 roku ukazała się dzięki Wydawnictwu Mag jego debiutancka powieść – „Elantris", która zdobyła serca fanów fantasy na całym świecie. Jego kolejna książka, otwierająca trylogię „Ostatnie Imperium", „Z mgły zrodzony", doczekała się w tym roku trzeciego już wydania w naszym kraju, niedługo po tym, gdy na listach bestsellerów znalazły się dwa pierwsze tomy z cyklu „Archiwum burzowego światła". Amerykański pisarz zasłynął także jako współautor serii „Koło Czasu" – po śmierci Roberta Jordana jej zakończenie powierzono właśnie Sandersonowi. Obecnie planowana jest adaptacja filmowa „Z mgły zrodzonego" oraz powstać ma na jego podstawie gra komputerowa. Autor nie przestaje tworzyć, kontynuując rozpoczęte serie.

Okładka powieści Sandersona zachęca od pierwszego spojrzenia. Postać na froncie to kobieta, ubrana w czarny płaszcz z kapturem, który zdaje się być złożony z wielu powiewających pasków materiału lub jakiegoś specjalnego tworzywa. W ręce trzyma dwa szkielety, znajduje się na dachu w iście bojowej pozycji, a za nią, w tle, roztacza się mgła okalająca ciemne budynki  (jej jednak nie obejmuje). Bardzo dobrze zaprojektowana graficznie oraz nieźle wykonana okładka zdradza, że będzie dużo akcji, walk, a także sugeruje mroczność świata, w który niebawem wkroczymy.

Od tysiąca lat rządy nad krajem sprawuje Ostatni Imperator, który jest cząstką boga, Skrawiekiem Nieskończności. Wprowadził on wieki terroru sprawując władzę absolutną i czyniąc ze skaa kastę niewolników. W stolicy Ostatniego Imperium, w Luthadel, szlachta bawi się i korzysta z Allomancji, czyli magii metali, która to umiejętność przekazywana jest razem z krwią. Mgliści posiadają umiejętność posługiwania się tylko jednym metalem, a występują nie tylko wśród arystokracji. Jednak jeden z nich, będący także pół-skaa, jest czymś więcej. Ocalały, Kelsier, złodziejaszek, który zdołał się wydostać z piekielnego więzienia Ostatniego Imperatora w Czeluści Hathsin poznał moce Zrodzonego z Mgły.  Gromadzi on załogę, która pomoże w obaleniu Ostatniego Imperatora. Znajduje się w niej Vin, szesnastoletnia pół-skaa, złodziejka, która dopiero od Ocalałego dowiaduje się, że posiada moc Zrodzonego. Kelsier staje się jej mentorem i uczy jej sztuki Allomancji. Razem z resztą zespołu przygotowują plan pozbawienia tronu samego Ostatniego Imperatora i wcielają go w życie.

Jednym z największych atutów powieści amerykańskiego pisarza jest bardzo dobrze skonstruowany świat. To świat, który upada, który coraz bardziej ulega degrengoladzie, a pojęcie nadziei w nim zanika. Nikt nie pamięta już o tym, że liście niegdyś były zielone, niebo niebieskie, a wszędzie rosły kwiaty. Rzeczywistością jest przerażająca mgła, która odstrasza od nocy skaa, a niekiedy nawet szlachtę, a w dzień padający z nieba popiół. Ludzie zapomnieli nawet o istnieniu gwiazd i o religiach, które jeszcze nie tak dawno były osią ich istnienia.

Świat Ostatniego Imperium, zasady Allomancji, poznajemy razem z Vin. Gdy ona się uczy od podstaw swojej nowej roli, dowiadując się, kim jest naprawdę,  czytelnik edukuje się razem z nią. Dzięki temu, choć nieco skomplikowany system magiczny, staje się niezwykle zrozumiały oraz łatwo przyswajalny dla każdego odbiorcy. Sam system wymyślony przez Sandersona jest naprawdę nietuzinkowy. Magia to umiejętność „spalania" (czyli używania) połykanych przez Allomantów metali, które oczywiście muszą być odpowiednio przygotowywane – chodzi tu o dobór proporcji czy stężenie danych składników. Owych metali jest dziesięć (choć ponoć istnieje również ten 11, bardzo znaczący dla fabuły) i jedynie Zrodzeni z Mgły są w stanie posługiwać się nimi wszystkimi. Każdy z nich pozwala na uruchomienie innych zdolności magicznych.

Kraj, w którym istnieją Mgliści umiejący posługiwać się jednym metalem, zrodził w ciągu wieków także inne stwory. Inkwizytorzy, którzy zamiast oczu mają wystające, stalowe szpile, mgielne padlinożerne upiory, które umieją przybrać kształt zjedzonego posiłku, Opiekuni podróżujący po świecie i zapamiętujący wiedzę z przeszłości, sprzed czasów Wstąpienia (czyli panowania Ostatniego Imperatora), aby móc ją przekazać następnym generacjom, Skaa niewolnicy, których większość nie żywi już ani krzty nadziei, a wśród nich pół-skaa Ocalony Kelsier, który może nieść wybawienie.

Właściwie od jednych z pierwszych stron, w którym poznajemy Vin napięcie nie maleje. Najpierw zastanawiamy się, kim jest owa dziewczyna i jakie znaczenie będzie miała dla historii, potem, czy szalony plan Kelsiera się powiedzie (więcej pytań nie zdradzam, żeby nie psuć Wam frajdy z odbioru powieści). Bazowanie na znanych archetypach zemsty, mistrza i ucznia, rebelii, buntu wobec terroru nie powodują, że akcja słabnie czy staje się zbyt przewidywalna. Amerykański pisarz posiada także umiejętność wprowadzania niespodziewanych zwrotów akcji, czym dodatkowo zaskarbia sobie uwagę czytelnika.

Całą akcję, bieżące wydarzenia, obserwujemy z perspektywy Vin oraz Kelsiera, dwójki głównych bohaterów. Muszę przyznać, że emocjonalne ustosunkowanie się do ich postaci chwilę mi zajęło. Początkowo wydawali mi się oboje dość papierowi, przez co dość przewidywalni oraz nudni. Vin okazała się typowym przykładem „bohatera przechodzącego przemianę", a Kelsier – postacią dość niejednoznaczną. Każde z nich rewiduje swoje cele oraz spojrzenie na świat wraz z kolejnymi wydarzeniami, przez co żadne z nich nie będzie takie samo, jak w momencie, w którym się poznali.

Sanderson okazał się mistrzem w opisywaniu scen walk, których wcale w powieści nie jest mało. Ze stronic wręcz wylewa się magia, zapach "spalanych" metali czuć na każdym kroku, a mgła wydaje się wić wokół ciała. Akcja być może nie pędzi na łeb na szyję, lecz jej wyrazistość sprawia, że trudno się od tej historii choć na chwilę oderwać. Przerywniki w postaci zabawnych, filozoficznych wtrąceń jednego z bohaterów czy opowieści o religii snute przez Sazed, spełniają swoją rolę, dając chwilę oddechu.

Mimo, że w tym wydaniu powieści nie znajdziemy grafik czy ilustracji, to została dołączone do niego mapy - Ostatniego Imperium oraz samego Luthadel. Dzięki temu łatwiej poruszać się po świecie stworzonym przez Sandersona oraz śledzić drogę postaci. Na samym końcu odnajdziemy także "Ars Arcanum", czyli skrócony wykres Allomancji oraz jego alfabetyczny spis, do którego możemy w każdej chwili sięgnąć, gdy zapomnimy, który metal czemu służy.

Po całej burzy emocji, której doznałam w trakcie lektury „Z mgły zrodzonego" (oraz po jego zakończeniu), nie mogę się już doczekać sięgnięcia po kolejną część trylogii o Ostatnim Imperium. Zresztą – już po przeczytaniu samego prologu wiedziałam, że nie oderwę się od tej powieści na wiele godzin. Polecam ją każdemu miłośnikowi fantasy – nawet, jeśli Wam się nie spodoba, będziecie zadowoleni, że przebrnęliście przez tomiszcze mające niemalże 700 stron oraz poznaliście pióro Brandona Sandersona, który wywalczył sobie znaczące miejsce wśród pisarzy gatunku.

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 11:02

Premiera: "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina"

Dziś swoją premierę ma zbiór opowiadań fantasy Jacka Wróbla pt. "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina". Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Genius Creations. W wozie Mistrza Haxerlina można znaleźć najbardziej kurioz... wszechstronne artefakty, takie jak stos rogów ostatniego jednorożca, oryginalne kopie mieczy z najgłębszych czeluści piekieł czy bezdenne dzbany na wino. Godziwe zarabianie na życie sprzedawaniem tych dziwów wiąże się jednak z niebezpieczeństwami czyhającymi na dzielnego przedsiębiorcę: demonami, bandytami, krwiożerczymi kapitalistami, seksaferami, reklamacjami i dawnymi kolegami ze studiów.

Dział: Książki
niedziela, 28 czerwiec 2015 18:23

Premiera: „Morze potworów"

Siódma klasa była dla Percy'ego Jacksona zaskakująco spokojna. W jego nowojorskiej szkole nie pojawił się żaden potwór. Ale kiedy niewinna gra w piłkę zamienia się w śmiertelną rozgrywkę z gangiem wstrętnych olbrzymów kanibali, sytuacja robi się... nieprzyjemna. A niespodziewane pojawienie się przyjaciółki Percy'ego Annabeth oznacza kolejne złe wieści: magiczne granice Obozu Herosów zostały zatrute przez tajemniczego wroga i jeśli nie znajdzie się lekarstwo, zniszczeniu ulegnie jedyna bezpieczna przystań herosów.

Dział: Komiksy
niedziela, 28 czerwiec 2015 02:21

LEGO Jurassic World

Wykorzystując epicką historię znaną z Jurassic Park, Zaginiony Świat: Jurassic Park oraz Jurassic Park 3, jak również gorąco wyczekiwanego Jurassic World, Lego® Jurassic World™ jest pierwszą grą wideo, która pozwoli graczom przeżyć i doświadczyć wydarzeń ze wszystkich czterech filmów z serii Jurassic. Przerobiona na modłę Lego i opowiedziana w charakterystyczny zabawny sposób typowy dla gier TTGames, ekscytująca opowieść odtworzy niezapomniane sceny akcji znane z filmów, dzięki czemu fani będą mogli przeżyć te kluczowe momenty i eksplorować rozległe tereny Isla NublariIsla Sorna. Gra już dostępna w sprzedaży!

Dział: Z prądem
sobota, 27 czerwiec 2015 13:35

Nie jedz tej książki

Wraz z tomem „Zniszcz ten dziennik" i jego niekwestionowanym sukcesem, jak grzyby po deszczu wyrastać zaczęły podobne twory. Nie jestem pewna, jaką nomenklaturę powinnam przyjąć, bowiem nazywanie „Nie jedz tej książki" i jej podobnych „książką" jest dla mnie tak samo adekwatne, jak tytułowanie w ten sposób kolorowanek. Niezależnie jednak od samego nazewnictwa, rzecz znaleźć można w każdej polskiej (i nie tylko) księgarni i już z samego tego powodu należałoby poświęcić jej kilka słów.

O ile „Zniszcz ten dziennik" buduje wrażenie obcowania z tajemnicą i dopiero jego rozwarcie ujawnia odmienność od typowej książki, o tyle w przypadku „Nie jedz tej książki" od samego początku widać, o co chodzi. Poza głównym tytułem front obwoluty tworzą takie hasła, jak „tę książkę tworzysz ty!" albo „wpisz swoje imię". Dodatkowo intensywne barwy czerwieni, żółci i niebieskiego natychmiastowo określają grupę odbiorczą, co w przypadku pierwowzoru bumu nie było tak oczywiste.

Przy pierwszym kontakcie z „Nie jedz tej książki" zastanawiałam się, czy jej autorzy faktycznie nie poproszą mnie o konsumpcję którejś ze stron. W końcu to wszystko już było, a marketing nie przebiera w środkach. A nuż ktoś wpadł na to, żeby z jednej ze stron zrobić cienkiego jak kartka papieru wafelka? Całe szczęście nic takiego nie miało miejsca. Było za to mnóstwo mazania, kolorowania i wyrywania; podpisywania, wypisywania i innych form używania długopisów, ołówków, mazaków i farb.

Nie jestem przekonana do podobnego traktowania książek, nawet jeżeli nie są to „prawdziwe" tomy. Co więcej, mam również pewne wątpliwości, jeżeli chodzi o wpływ na rozwój kreatywności u dziecka podobnych tytułów. Wszystkie zadania, bowiem, nie dość, że bardzo do siebie momentami podobne, wciąż rozgrywają się w pewnych granicach poznawczych. Tą granicą jest materialna warstwa samej książki. W moich oczach jest to raczej wypełnianie zadań i coś odtwórczego. „Nie jedz tej książki" nie zdaje się mówić: zrób coś, rusz głową, zastanów się, znajdź rozwiązanie; a podaje gotową instrukcję działań, które różnicuje jedynie zestaw kredek i kolorystyczne upodobania albo technika rozrywania kartek. W dużej mierze więc wszystko opiera się na przypadku.

Nie twierdzę jednak, że „Nie jedz tej książki" nie przyniesie dzieciakom żadnej frajdy. Ba, jestem pewna, że z ogromną radością poświęcą tej pozycji – tak jak wszystkim jej podobnym – kilka godzin uwagi, które okażą się zbawiennym wytchnieniem dla niejednego rodzica. Jedynym zagrożeniem może okazać się zamykanie kwestii dziecięcego rozwoju we wręczeniu mu podobnych książeczek właśnie. To może być niezły wstęp, swoistego rodzaju próba ośmielenia dziecka do ekspresji, ale artystycznych działań mu nie zastąpi.

Chwilami „Nie jedz tej książki" wydaje się dość niepedagogiczne. Wyklejanie strony papierkami od cukierków może przyczynić się do rodzinnej bitwy o słodkości, chociaż oczywiście nie musi. Można również znaleźć kilka dość dwuznacznych zadań, które sugerują działania w przestrzeni. I to niekonieczne w przestrzeni, z której rodzice byliby zadowoleni. Zmiana wystroju wybranego pokoju nie brzmi chyba najlepiej, prawda?

Mody pojawiają się i znikają. Trudno odmówić swojej pociesze zabawki takiej, jak „Nie jedz tej książki", szczególnie, gdy ma ją już każdy w szkole, a to – niezależnie od ostatecznego wpływu na dziecięcą kreatywność – rzecz dużo lepsza, niż siedzenie przed ekranem komputera czy telewizora. Moja rada? Zanim książka trafi w ręce dziecka, przejrzyjcie ją. A jeżeli wyklejanie stron papierkami od cukierków, gdy dziecko cierpi na cukrzycę, wyda się Wam przesadą, po prostu wyrwijcie tę stronę. Bo czy nie jest napisane „Rób wszystko, co chcesz, tylko jej [książki] nie jedz"?

Dział: Książki