Rezultaty wyszukiwania dla: Ana Ana

Nowa przepowiednia, niebezpieczna misja

To, co zaczęło się jako akcja ratunkowa, aby ocalić dwójkę nowych potężnych herosów, szybko wymyka się spod kontroli Percy’ego i jego przyjaciół Grovera, Thalii i Annabeth.

Po starciu z mantikorą jeden z członków ich grupki – Annabeth – znika. A ich problemy na tym się nie kończą. Władca tytanów, Kronos, zastawił najgroźniejszą ze swoich dotychczasowych pułapek, w którą wpadli właśnie młodzi herosi.

Dział: Komiksy
czwartek, 15 czerwiec 2017 11:53

Capital

Historia Warszawy, naszej stolicy od prawie 500 lat, jest bardzo burzliwa. Mało które miasto tak bardzo ucierpiało podczas II Wojny Światowej. Kamienice, ulice i nawet całe osiedla zniknęły z powierzchni ziemi. Odbudowa była procesem skomplikowanym urbanistycznie i finansowo. Odbyła się ona m.in. kosztem wielu polskich miast, szczególnie tych z tzw. ziem odzyskanych.  Cegły z rozbieranych kamienic zwożono do stolicy, aby szybko zrekonstruować m.in. stołeczną Starówkę. Aktualnie Warszawa to chaotyczne, ale równocześnie urokliwe połączenie różnych stylów architektonicznych. Znajdziemy tutaj budynki pamiętające saskie czasy w sąsiedztwie międzywojennych kamienic połączonych plombami budowlanymi z PRL. Jeśli sami chcecie się przekonać, jak ciężkim wyzwaniem urbanistycznym jest budowa dzielnicy naszej stolicy, spróbuje swoich sił w grze „Capital”.

Autorem gry „Capital”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Granna jest Filip Miłuński. Na swoim koncie ma również takie znane tytuły jak „CV”, „Magnum Sal” czy „Mali Powstańcy: Warszawa 1944”.

Strona wizualna

W solidnym, tekturowym pudełku znajdziemy planszę, 108 kafelków elementów miasta, 40 żetonów monet, 4 plastikowe figurki warszawskich Syrenek oraz instrukcję. Plansza, kafelki i monety zostały wykonane z grubej tektury, która gwarantuje trwałość. Bardzo fajnym i ciekawym pomysłem jest zastosowanie wypraski z tworzywa sztucznego. Nie dość, że dzięki niej wszystkie elementy mają swoje miejsce, to poukładane tworzą kształt Pałacu Kultury i Nauki. Dodatkowo cztery pionki zablokowane są przed przemieszczaniem w pudełku za pomocą plastikowej, przeźroczystej płytki. Wszystkie elementy zdobią świetne ilustracje, szczególnie ta na pudełku, jak również te na kaflach specjalnych, prezentujących autentyczne obiekty. Instrukcja, choć na wstępie odstrasza grubością, wyjaśnia wszelkie zasady w sposób jasny i czytelny. Dodatkowo znajdziemy w niej opisy wszystkich budynków użyteczności publicznej wraz z ich historycznym opisem, który stanowi idealny dodatek edukacyjny.

capital 1

Cel i przebieg rozgrywki

„Capital” do gra 2-4 osobowa, w której głównym zadaniem jest budowa przez każdego gracza własnej dzielnicy stolicy. Rozgrywka umożliwia rozbudowę miasta na przestrzeni sześciu wieków, od schyłku XVI do czasów współczesnych. Przygotowanie do rozgrywki rozpoczynamy od podzielenia żetonów miasta na sześć stosów oznaczających kolejne epoki i wyłożenie ich na specjalnej planszy. Na niej dodatkowo umieszczamy we właściwych miejscach specjalne karty, tzw. kamienie milowe. Każdy gracz otrzymuje startowy kafelek, 6 monet oraz figurkę Syrenki, którą umieszcza się na początku toru punktacji.

Rozgrywka podzielona jest na sześć tur – epok. Na koniec trzeciej i czwartej rozgrywane są dodatkowe wojny. Każda tura składa się z dwóch faz: budowy i dochodu.

Faza budowy rozpoczyna się rozdaniem każdemu graczowi czterech kafli miasta z bieżącego stosu epoki. Każdy uczestnik spośród otrzymanych kart wybiera jedną, kładzie ją zakrytą przed sobą, a trzy pozostałe odkłada do pudełka. Następnie jednocześnie wszyscy odkrywają swoje kafelki i wybierają jedną z dwóch akcji: odrzucają żeton i pobierają 3 monety z banku lub kupują żeton, pokrywając jego koszt. W fazie tej przystępujemy teraz do budowy swoich dzielnic, mając na uwadze kilka podstawowych zasad. Mianowicie dzielnica nie może mieć większych wymiarów niż 4x3, żetony muszą stykać się przynajmniej jednym bokiem, można stosować nadbudowy w miejsce istniejących kafli. Gdy wszyscy gracze zakończą budowę, przekazują swoje trzy karty swojemu sąsiadowi. Cała procedura powtarza się, aż do momentu, kiedy to każdy z graczy pozbędzie się swoich czterech żetonów.

Przechodzimy do fazy dochodu. Kiedy jesteśmy aktualnie w trzeciej lub czwartej epoce, rozgrywana w mieście jest najpierw wojna (odpowiednio I lub II wojna światowa). W pierwszym przypadku każdy gracz odrzuca jeden żeton miasta ze swojej dzielnicy, w drugim będą to już dwa żetony. Następnie gracz, który najlepiej spełnił warunek opisany na żetonie kamienia milowego, pobiera go, by natychmiast zbudować w swojej dzielnicy. Następuje punktacja za aktualnie zbudowany obszar miasta. Jest to chyba jedyny w grze nieznacznie skomplikowany moment. Mamy do rozpatrzenia siedem pozycji dotyczących punktacji. Ich zapamiętanie jest ciężkie, ale na szczęście skrót podstawowych zasad został umieszczony na dodatkowych kartach pomocy. Ważne, aby nie pominąć danej pozycji, gdyż każdy obszar dzielnicy przynosi odpowiednie punkty uzależnione od jego rodzaju lub obszaru, z jakim sąsiaduje. Zdobyte punkty zaznaczamy na torze punktacji, przesuwając naszą figurkę Syrenki.

Po rozegraniu szóstej epoki gra dobiega końca. Każdy gracz otrzymuje dodatkowo po 1 punkcie za każde 5 monet, które pozostały w jego zasobach. Oczywiście gracz, który uzbierał najwięcej punktów, zostaje zwycięzcą.

Wrażenia

„Capital” łączy w sobie kilka mechanizmów znanych z wielu popularnych tytułów, m.in. z „Carcassonne” czy „7 cudów świata”. Podstawowym elementem, który wyróżnia tytuł Miłuńskiego jest brak jakiejkolwiek interakcji między graczami, szczególnie tej negatywnej. Każdy rozbudowuje niezależnie swoją dzielnicę.  Oczywiście możemy starać się nie podsuwać sąsiadowi żeton, który być może jemu się teraz przyda, jednak nie ma to większego wpływu na ostateczny wynik rozgrywki.

Bardzo fajnie, iż mamy dużą różnorodność kafelek miasta. Każda z nich może zawierać od 1 do 4 rodzajów zabudowy. Wśród nich mamy obszary mieszkalne, handlowe, przemysłowe, kulturalne, parki, użyteczności publicznej. Połączone bokiem z innym kafelkiem łączą się w spójne, duże obszary. Dodatkowo ciekawym pomysłem jest zastosowanie odmiennych dla każdej epoki grafik oznaczających dany obszar. Kamienie milowe, czyli najbardziej charakterystyczne i zabytkowe budynki Warszawy wraz z budynkami użyteczności publicznej przynoszą najwięcej punktów. Dlatego logicznym pomysłem na końcowy sukces jest inwestowanie w jak ich największą ilość. Niestety nie do końca jest to prawda. Wiele z nich przynosi punkty tylko wtedy, jeśli posiadamy w swojej dzielnicy odpowiednie obszary, np. mieszkalne. Warto również takie „mocne” kafle obudowywać z każdej strony innymi obszarami. W trakcie wojen tracimy skrajne żetony dzielnicy, dlatego szkoda pozbyć się takiego kamienia milowego.

Choć pierwsza runda jest trochę nudna i wymusza zerkanie co chwilę do instrukcji, wraz z kolejnymi epokami można bardziej poczuć klimat budowy. Pojawiają się adekwatne do danego wieku budynki, sam dobór kafli robi się bardziej przemyślany, dzielnice zaś pięknieją i cieszą oko.

Podsumowanie

„Capital” to bardzo dobra i przyjemna gra. Choć jest łatwa i przeznaczona raczej do familijnych spotkań, umożliwia sporo kombinowania i układania strategii. Jest to tytuł bardzo dobrze przemyślany i ze względu na dobre skalowanie sprawdzi się w każdej konfiguracji graczy. Wbrew pozorom na korzyść, ale również dynamikę rozgrywki, wpływa również brak negatywnej interakcji między graczami. Na plus jest oczywiście bardzo porządne i pomysłowe wykonanie z bardzo oryginalną wypraską.

Jeśli więc pragniecie klimatycznej i emocjonującej rozrywki z dodatkowymi walorami edukacyjnymi, gra „Capital” będzie idealna. Weteranów gier planszowych może jedynie zrazić jej prostota. Niemniej wg mnie jest to jeden z najlepszych tytułów ostatnich miesięcy i z czystym sumieniem go polecam.

Dział: Gry bez prądu
wtorek, 13 czerwiec 2017 09:09

Retrowizja odc. 7 - "Czarownice" (1922)

Witam w kolejnym odcinku Retrowizji, w której zajmujemy się zakurzonymi horrorami, filmami fantasy oraz kinem science-fiction z początku wieku. W poprzednim tekście przyglądaliśmy się "Furmanowi śmierci" Victora Sjöströma, który stał się inspiracją dla Kubricka i Bergmana. Dziś pozostajemy w mroźnej Szwecji i zajmiemy się filmem, którego przynależność gatunkowa jest raczej mętna, jeśli można tak powiedzieć.

Dział: Retrowizja
poniedziałek, 12 czerwiec 2017 14:34

Powieść Sabaa Tahir w czerwcu!

"Ember in the Ashes. Pochodnia w mroku" Sabaa Tahir od Wydawnictwa Akurat pojawi sie 28 czerwca w księgarniach!

Po dramatycznych wydarzeniach podczas czwartej Próby, Elias i Laia uciekają z Serry i ścigani przez wojańskich żołnierzy ruszają w podróż po bezdrożach Imperium.

Dział: Książki
poniedziałek, 12 czerwiec 2017 13:42

Uncanny Avengers #04: Pomścić Ziemię

W poprzednim tomie przygód Drużyny Jedności byliśmy świadkami zniszczenia Ziemi przez kata Celestiali – Exitara. Powiódł się nikczemny plan Bliźniąt Apokalipsy. Ocalali mutanci rozpoczęli nowe życie pełne wygód i dostatku na specjalnie przygotowanej dla nich Planecie X. Jednak i w tej utopijnej rzeczywistości znaleźli się przeciwnicy nowego porządku, którzy pragną odwrócić bieg wydarzeń, cofnąć czas i uratować unicestwioną ludzkość oraz swoich przyjaciół. Na czele tej grupy stanęli Havoc i jego żona Wasp. Czy tym razem superbohaterowie pokonają bezwzględnych przeciwników?

Havoc, krytykowany za zdradę własnej rasy oraz Wasp – ostatni żyjący człowiek i członek grupy Avengers, uznawani są na Planecie X za „wrogów numer jeden”. Ich głównym celem jest zniszczenie tamy tachionowej, która uniemożliwia jakąkolwiek podróż w czasie. Jednak w świecie opanowanym tylko przez homo superior nie jest to łatwe zadanie. Przeciwko sobie mają oni nie tylko wychowywaną przez Kanga córkę Archangela, Eimin i jej podopiecznych, ale również nową grupę X-Force pod wodzą Magneto. W jej skład wchodzą dotychczasowi wrogowie jak Blob i Toad, ale również niedawni sprzymierzeńcy i członkowie X-Men: Cyclops, Storm i Jean Grey. Mutanci, bojąc się utraty oazy spokoju, robią wszystko, aby uniemożliwić Summersowi i jego towarzyszom realizację planu i podążają za Eimin niczym marionetki. Kiedy już Havoc traci nadzieję na uratowanie ludzkości, na scenie pojawia się Kang wraz ze swoją ekipą oraz Thorem. Zdobywca proponuje nawiązanie sojuszu i walkę przeciwko wspólnemu wrogowi. Choć Alexowi ciężko jest przyjąć nietypową ofertę i zaufać niegdysiejszemu przeciwnikowi, przystaje ostatecznie na współpracę. Wie, że tak naprawdę nie ma innego wyboru i Kang jest ich ostatnią nadzieją. Jednak czy intencje Zdobywcy są szczere? Jaki jest jego prawdziwy cel?

pomscic ziemie4

Rick Remender tym razem zachował umiar i oszczędził nam fabularnego chaosu, który męczył we wcześniejszych tomach. Akcja w większości prowadzona jest w jednej linii czasowej. Tym razem autor skupił się na konkretnej historii, dynamicznie ją rozwijając. Fakt, że przechodzimy praktycznie od bitwy do bitwy, jednak nie zabrakło w opowieści patetycznych dialogów. Remender znacznie rozbudował postać Havoca. Zrobił z niego człowieka z zasadami, zbawcę i lidera. W poprzednim tomie mieliśmy bardzo fajnie pokazaną emocjonalną relację między Scarlet Witch a Wonder Manem. W „Pomścić Ziemię” nie zabrakło podobnych wątków. Na dramaturgię historii wpłynęła nie tylko ukazana relacja między małżeństwem głównych bohaterów, ale również ich rodzicielska miłość do ukochanej córki.

Choć w albumie tym mamy ogrom postaci, historie wielu z nich mają charakter czysto epizodyczny lub w ogóle nie przykuwają uwagi czytelnika i nie zapadają w pamięć. Wracając jednak do samych walk -  tutaj miłośnicy spektakularnych pojedynków będą usatysfakcjonowani.  Szczególnie bardzo ciekawy i efektywny jest pojedynek X-Men pod wodzą Cyclopsa z drużyną Magneto.

Od strony graficznej album trzyma wysoki poziom. Za rysunki odpowiadał kolejny raz Daniel Acuna. Przyzwyczaił on nas już do szczegółowych kadrów, bardzo ładnych widoków czy kosmicznych scenerii. Tym razem mógł się wykazać, ukazując futurystyczną wizję Planety X. Efekt wyszedł bardzo ciekawy. Graficznie nie zawiodły również dynamiczne sceny walk, szczególnie przy takim nagromadzeniu bohaterów jakie, zafundował nam Remender.

Podsumowując, Rick Remender od czasu dość przeciętnego i mocno zagmatwanego drugiego tomu serii, nabrał tempa i nie zwalnia. Opowieść ta zamyka pewien rozdział w historii Drużyny Jedności, która znowu jest razem. Patrząc na zapowiedź kolejnego numeru, przed nimi powrót odwiecznego wroga, znanego m.in. z pierwszych zeszytów „Uncanny Avengers”. Mam nadzieję, że kolejne numery, podobnie jak ten, zagwarantują kolejne emocje i udaną lekturę. Polecam.

Dział: Komiksy
niedziela, 11 czerwiec 2017 10:23

Ostatnia rola Hattie

Dobry kryminał powinien przede wszystkim wciągać, nie pozwolić zbyt prędko czytelnikowi odkryć mordercę, a rozwiązanie winno mieć sens i idealnie pasować do poszlak. „Ostatnia rola Hattie” Mindy Mejia rzeczywiście wciąga, historia jest intrygująca – śledztwo w sprawie śmierci młodej dziewczyny odkrywa pikantne tajemnice z życia ofiary i kilku związanych z nią osób. Odkrycie mordercy – a przynajmniej pewność co do jego tożsamości – nie nadchodzi zbyt szybko, bo choć można tę osobę brać pod uwagę niemal od początku, sprytne kluczenie autorki zbija czytelnika z tropu odwracając jego uwagę różnymi szczegółami, które pod koniec nabierają właściwego znaczenia.

Wydawca obiecuje, iż książka jest „Mroczniejsza niż Miasteczko Twin Peaks”, co w moim odczuciu jest nadużyciem. Takie informacje na okładce są zniechęcające – chyba nigdy nie spotkałam się z książką, w której by się potwierdziły. I tu również nie doczekałam się spełnienia obietnicy, choć nie czułam się zawiedziona. Historia ma kilka elementów wspólnych z „Miasteczkiem Twin Peaks” – mała amerykańska mieścina, śmierć młodej dziewczyny, tajemnice wychodzące na jaw podczas śledztwa. Owszem, jest również nieco mroczna – wszak to kryminał i jako taki traktuje o mrocznych sprawach tego świata, ale klimat książki jest innej natury – autorka postawiła na realizm, przyczyny i naturę ludzkich potknięć i niegodziwości. I bynajmniej nie jest to zarzut. Historia poprowadzona jest inteligentnie, naturalnie, bez ideologizowania czegokolwiek i kogokolwiek z jednej strony i epatowania bez potrzeby nadmierną – acz dobrze się sprzedającą – brutalnością i wulgaryzmami z drugiej.

W dużej mierze autorka skupia się na psychologii zbrodni, w czym wspiera ją „Makbet” wpleciony zgrabnie w fabułę za pomocą szkolnego przedstawienia. I tu jest ten mrok – mrok ludzkich myśli, niekoniecznie zbrodniczych. Ale psychologiczna warstwa powieści nie ogranicza się do potencjalnego sprawcy – dotyczy również samej ofiary. Hattie to dziewczyna nieco skomplikowana: nie mieszcząc się w małomiasteczkowych normach, postanawia się do nich dopasować w sposób iście mistrzowski. Niemniej nie jest to klasyczna femme fatale jak by się mogło zdawać. To nastolatka, którą nadmiernie pochłonęły pragnienia gdy rzeczywistość zawiodła. Autorka całkiem zmyślnie uchwyciła zmagania dziewczyny ze światem, który nie dostawał do jej oczekiwań. Dozuje tę prawdę, stopniowo rozrzedza mgłę ukazując wydarzenia z perspektywy kilku osób. Nie jestem przekonana, czy zrobiła to w pełni, czegoś w tym obrazie brakuje – nie poznajemy Hattie do końca.

Nie powala scena odkrycia prawdziwego sprawcy – przypadkowość zdarzenia sugeruje, że autorka nie miała pomysłu na ten – kluczowy wszak – moment. Natomiast zakończenie historii na poziomie społecznym jest wiarygodny i świadczy o znajomości ludzkiej psychiki.

„Ostatnia rola Hattie” jako kryminał wybija się na tle takiej masówki jak książki Ericy Spindler inteligencją narracji i – w przeciwieństwie do nich – nie kładzie nacisku na tanią sensację a na budowanie ciekawej, wiarygodnej historii – historii o czymś. Zawodzi głównie jedną sceną. Poza sferą kryminału natomiast to przemyślana, niepokojąca powieść psychologiczna dotykająca bólu, niespełnienia i ciemnych zakątków ludzkiej natury.

Dział: Książki
sobota, 10 czerwiec 2017 13:47

Balerina

Każdy ma moc spełniania swoich marzeń

Kolejne animacje stają się coraz dziwniejsze, coraz bardziej uciekają od tradycji. Niektórzy producenci starają się stworzyć nowoczesną historię, promującą zupełnie inne wartości niż te od pokoleń przekazywane dzieciom. „Balerina” to jednak zupełnie inna opowieść. Baśń, w której powracają te najpiękniejsze, zawsze aktualne wartości.

Jedenastoletnia Felicja, wychowanka domu dziecka, marzy o tym by tańczyć. Od zawsze chciała zostać baleriną. Wydawać by się mogło, że nigdy nie spełni tego marzenia. Pełna wiary jednak  zabiera najlepszego przyjaciela i wspólnie uciekają do Paryża. Tam bez powodzenia próbuje się dostać do szkoły baletowej. Ostatecznie jednak udaje jej się osiągnąć cel, gdy podszywa się pod zamożną Kamilę i zajmuje należne jej miejsce.

Niezwykle ucieszył mnie powrót starego i wyświechtanego, ale jednak zawsze aktualnego motywu. Wystarczy mieć marzenia, mierzyć wysoko i ciężko pracować, by osiągnąć upragnione cele. „Balerina” to historia o przyjaźni, miłości (ale nie romantycznej), ale przede wszystkim o pasji. Baśń udowadnia, że dzięki ciężkiej pracy i wierze we własne możliwości, można osiągnąć naprawdę wiele. Oczywiście dobrze jest mieć również nieco szczęścia.

Za choreografię w filmie odpowiadają Aurelie Dupont I Jeremie Belingard, gwiazdy Opery Paryskiej. Nic więc dziwnego, że wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni Francuzi pokazali klasę.

Klimat animacji jest cudowny. Przenosimy się do Paryża, w którym powstaje Wieża Eiffela (około 1889 roku). Na tym tle pojawiają się trójwymiarowe, ślicznie animowane i genialne pod względem graficznym postacie. Żeby tego było mało wszystkie mają swoje niezastąpione charakterki, a przedstawiony świat nie jest czarnobiały, tylko mieni się setkami barw. Ogromnie spodobało mi się założenie, że w tej historii (tak jak w prawdziwym życiu) nie ma złych osób (no może poza jednym, niechlubnym wyjątkiem). Wszyscy jawią się w odcieniach różnej tonacji szarości (główna bohaterka popełnia błędy, jej nowi przyjaciele bywają gburowaci, a starzy wrogowie okazują serce).

Dawno nie byłam tak bardzo oczarowana żadną nową baśnią. Film „Balerina” wywarł  na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Od samego początku zaprzyjaźniłam się z intrygującymi bohaterami i z przyjemnością śledziłam ich poczynania. Uważam również, że Felicja, to bohaterka na której mogą wzorować się małe dziewczynki. Przez cały czas ciężko pracuje, jest bystra i uprzejma, ale jednocześnie nie pozbawiona dziecięcego uroku, pomysłów na psoty i poczucia humoru. Potrafi również przyznać się do swoich błędów, przeprosić i pracować nad poprawą. Ogromnie ją polubiłam.

Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Animowany film „Balerina” jest cudowny! Ostatnią baśnią, którą byłam tak bardzo zachwycona byli „Zaplątani”. Przez długie siedem lat żadnej produkcji nie udało się tak bardzo mnie oczarować.

Dział: Filmy
piątek, 09 czerwiec 2017 22:48

Mass Effect Andromeda: Nexus Początek

Nexus to ogromny statek, przypominający Cytadelę, jednak znacznie od niej większy i przewyższający ją technologicznie. To efekt wspólnej pracy stworzeń wszelkich ras.

Salarianie, turianie, asari, kroganie i ludzie wspólnie wyruszają w pionierską misję do odległej galaktyki, w poszukiwaniu nowych miejsc do kolonizacji. Są pełni nadziei, zasłużonej chwały, zachłyśnięci możliwościami. Ale zasypiając w swych kriogenicznych kapsułach są także pełni obaw przed tym, co spotkają „po drugiej stronie”. Po trwającej 600 lat podróży budzi się szefowa ochrony Sloane Kelly, jednak to co zastaje dalekie jest od tego, co im obiecywano. Monument wspólnej pracy tysięcy stworzeń – Nexus, nagle staje się kupą poskręcanego żelastwa, wiszących kabli i nie działających systemów. Zaczyna się walka o przetrwanie nie tylko samego Nexusa, ale także jako takiego porozumienia i, wydawałoby się, pokoju między rasami, wypracowanego jeszcze przed wyruszeniem w podróż.

Książka stanowi prequel do wydanej w tym roku gry Mass Effect Andromeda. Przedstawia wydarzenia na długo przed rozpoczęciem się gry, czyli przed przybyciem ark do Andromedy. W trakcie trwania fabuły arki z pionierami są dopiero w drodze.

Pierwsze co mi się rzuciło (dosłownie!) w oczy i co mi odbierało pełną radość z czytania to niezliczona ilość błędów, tzw. literówek. Kolą one niestety w oczy. Brak jednej literki lub jej nadmiar potrafił zmienić płeć bohaterów, co na początku przygody wprowadza chaos i niezrozumienie. Gdy dopiero poznajemy bohaterów, a nazwiska, szczególnie obcych ras nie wskazują na płeć, musiałam niejednokrotnie wracać do przeczytanego już tekstu, żeby upewnić się czy dla przykładu Kesh to kobieta jak mi się wydawało początkowo, czy raczej mężczyzna, jak to wynika z tego co czytam obecnie. Z czasem błędów tego typu nie ubywa, są prawdziwą plagą tej książki. Obawiam się, że redakcja książki nie spełniła swojej roli.

Fabuła książki za to jest fascynująca. Śledzenie jej będzie świetną rozrywką dla fanów gry. Już od drugiego rozdziału fabuła rusza z kopyta i gna do samego końca. Nawet chwile względnego spokoju są jedynie pozorne, gdyż niezwykle obrazowe opisy tego, co dzieje się na Nexusie sprawiają, że ciągle mamy przed oczami walące się korytarze, wycieńczonych inżynierów czy naukowców i bez przerwy mamy świadomość grożącego im niebezpieczeństwa. Ciężko przewidzieć akcję powieści, trudnym staje się określenie co za chwilę się uda czy pójdzie nie tak. Podczas wydarzeń i próby odbudowy Nexusa dochodzą do głosu cechy takie jak chęć dbania tylko o siebie, dążenia do celu po trupach (często w dosłownym tego słowa znaczeniu), brak dalekowzroczności. Z czasem pojawiają się także cechy typowe dla poszczególnych ras, jak chęć rządzenia u Ludzi, czy kłótliwość u Krogan. Same wydarzenia przedstawione są barwnie, jednak ich opisy nie są przekoloryzowane, przez co są zrozumiałe i logiczne. Można stracić orientację podczas opisów samego Nexusa, jego korytarzy, przejść, niezliczonej ilości wind i tuneli. Jednak fani uniwersum Mass Effect'a będą w stanie sobie to wszystko wyobrazić chociaż częściowo, dzięki znajomości budowy chociażby Cytadeli. Nie obędzie się także bez znajomości technologii i historii poszczególnych ras, do której fabuła nawiązuje aż nadto.

Bohaterowie, nie tylko główni ale wręcz wszyscy, są typowymi przykładami poszczególnych ras. Mimo chęci „pozostawienia” stereotypów w Drodze Mlecznej, do głosu dochodzą setki tysięcy lat ewolucji. Dlatego sympatie i antypatie do poszczególnych ras wyniesione z gry, zapewne będą miały przełożenie na te same emocje podczas poznawania bohaterów książki. Jak już wspomniałam wcześniej, Ludzie są pewni siebie i waleczni, Kroganie głośni i dumni, Asari to głównie biotycy, a Saliarianie są bezuczuciowi i analizują wszystko z matematyczną dokładnością. Trzeba przyznać, że poszczególne rasy są dokładnie takie, do jakich przyzwyczailiśmy się podczas przygód z Shepardem. Również waśnie i kłótnie między przedstawicielami poszczególnych ras mają takie samo podłoże jak w grach. Jest to chwalebne, że autorzy nie próbowali na siłę niczego zmieniać, tak że znawcy uniwersum nie raz pokiwają nad książką głową ze zrozumieniem podczas przytaczania konkretnych zagadnień z historii Drogi Mlecznej.

Gdyby przeanalizować dokładnie te wiarygodne oddanie cech występujących w książce ras, można by przypuszczać, jakie będzie zakończenie książki. Jednak staje się to po części oczywiste dopiero po jej przeczytaniu, gdyż w trakcie nie ma się czasu na zastanawianie nad tym, ani także sama fabuła nie wskazuje na to, co ma miejsce w finale. Ciężko zatem stwierdzić, czy zakończenie jest przewidywalne czy raczej zaskakujące, biorąc pod uwagę całość wydarzeń na Nexusie. Najlepiej się nad tym początkowo nie zastanawiać i dać się porwać fabule.

Książka ta to pozycja obowiązkowa dla fanów uniwersum Mass Effect. Spotkałam się z opiniami, iż poprzednie książki z tego uniwersum bywały nudne, jednak z całą powagą muszę stwierdzić, że ta taka nie jest. Wzbudza ona w czytelniku mnóstwo emocji, często skrajnych i przyciąga szybką i wartką akcją. Jednocześnie muszę zauważyć, że nie polecam tej pozycji osobom nie zaznajomionym z tematem, gdyż pewne kwestie mogą być niezrozumiałe i czytelnicy tacy nie wyniosą z niej tyle, co fani. To głównie znajomość samego uniwersum jest tym, co sprawia, że czytanie tej książki daje tyle frajdy.

Dział: Książki
piątek, 09 czerwiec 2017 16:03

Niespodzianka od Zysku na lipiec!

W lipcu ukaże się nowa powieść Lavie Tidhara "Stacja Centralna",  tym razem nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka. 

U podstawy kosmoportu "Stacji Centralnej", powstałego w przyszłościowym mieście na pograniczu między izraelskim Tel Awiwem a arabską Jaffą, zamieszkało ćwierć miliona ludzi. Rozmaite kultury zderzają się tu ze sobą, w świecie realnym i wirtualnym.
Ludzi, maszyny i Innych łączy ze sobą strumień cyfrowej świadomości. Życie może być tanie, ale dane są tańsze...

Dział: Książki
piątek, 09 czerwiec 2017 13:20

HMS Dolores

Dolores, hiszpański statek handlowy, podczas szalejącego na morzu sztormu, został zwabiony w pułapkę zastawioną przez piratów. Rozpalone przez korsarzy ognisko na skalistym brzegu emitowało światło niczym latarnia morska i dawało zgubną nadzieję załodze na schronienie. Niestety marynarzy spotykał tragiczny koniec. Okręt rozbił się na skałach, jego resztki zaś wraz ze skrzyniami pełnymi skarbów zostały wyrzucone przez morze na brzeg. Nadszedł czas na podział łupów pomiędzy bezwzględnymi piratami.  Nie jest to proste zadanie, jednak rozbójnicy mają swój sposób, który nie dopuszcza do niepotrzebnego rozlewu krwi.

W rolę piratów rywalizujących o zdobycie jak najlepszych łupów z tonącego statku mamy okazję wcielić się w grze „HMS Dolores”. Na polskim rynku ukazała się ona dzięki wydawnictwu Granna. Została ona wydana w ramach serii pt. „Gry z pazurem”. Wszystkie tytuły charakteryzują kompaktowe wymiary pudełka, proste zasady oraz rozgrywka polegająca na wykazaniu się sprytem, blefem i umiejętnością logicznego myślenia.

Strona wizualna

W małym, tekturowym i solidnym pudełku znajdziemy w sumie 80 kart (skarbów i wydarzeń) oraz krótką, ale rzeczową instrukcję. Została ona dobrze napisana, ilustracje zaś wyjaśniają wszystkie zasady. Jeśli chodzi o karty, są one kwadratowe i małe. Ich grubość jest jednak odpowiednia i nie powinny szybko ulec zniszczeniu w wyniku eksploatacji. Wzbogacone są również bardzo ładnymi i ciekawymi ilustracjami. Jedynie, do czego można się przyczepić, to do wielkości pudełka. Jest ono według mnie zbyt duże (pewnie wynika to ze standaryzacji wymiarów wszystkich gier z tej serii wydawniczej), a wypraska to kawałek miękkiej tekturki. Efekt tego jest taki, że po kilku transportach wypraska jest podarta, zaś karty poobijane na brzegach.

dolores 1

Cel i przebieg rozgrywki

Celem gry w „HMS Dolores” jest zgromadzenie jak największej ilości skarbów podczas pojedynków o nie z innymi piratami. Pojedynki te są rozstrzygane na zasadzie wykonywania odpowiednich gestów dłońmi niczym w zabawie papier-kamień-norzyce. Skarby mają przypisane odpowiednie wartości liczbowe od 1 do 3 i to one przekładają się na ostateczną wygraną.

Na początku rozgrywki tasujemy wszystkie karty skarbów i wiadomości tworząc z nich talię. Z niej odliczamy 15 pierwszych kart, do których następnie dokładamy kartę Świt, na którą późniejsze trafienie oznacza koniec zabawy. W sumie tworzymy talię zawierającą 70 kart łupów, 5 kart wiadomości i kartę świtu. Każdy z graczy otrzymuje 4, 3 lub 2 startowe łupy (w zależności od liczby graczy), które układa odkryte przez sobą, segregując na rodzaje (zestawy). Rozpoczynający uczestnik bierze z talii cztery karty i wykłada je parami między sobą a graczem po lewej stronie. To z nim będzie prowadzony pojedynek o te karty.

Jak wspomniałem wcześniej, wynik pojedynku zależy od zestawienia gestów, które pokażą gracze dłonią. Do wyboru są trzy gesty: dłoń otwarta – zgoda, pięść – wojna, kciuk w górę – kradzież. Możliwe są poniższe konfiguracje pojedynków:

- obaj gracze pokazali zgodę – każdy z nich zabiera dwie karty, leżące bliżej nich,

- jeden gracz pokazał zgodę, drugi walkę – wybierający walkę zabiera wszystkie cztery karty,

- obaj gracze pokazali walkę – cztery karty zostają odrzucone, nikt nic nie zdobywa,

- jeden gracz pokazał kradzież, drugi walkę – wybierający kradzież zabiera jedną dowolną kartę,  wybierający walkę bierze trzy pozostałe,

- jeden gracz pokazał kradzież, drugi zgodę – wybierający kradzież zabiera jedną dowolną kartę, wybierający zgodę bierze karty (jedną lub dwie) leżące bliżej niego,

- obaj gracze pokazali kradzież – cztery karty zostają odrzucone oraz każdy z graczy odrzuca dodatkowo swój jeden łup.

Pojedynki pomiędzy graczami trwają do momentu ukazania się karty Świt. Wtedy to gra zostaje zatrzymana i następnie sumowanie ilości punktów skarbów w każdym zestawie. Do ostatecznego wyniku gracza brane są tylko te zestawy, które przyniosły najwięcej i najmniej punktów.

Wrażenia

„HMS Dolores” do szybka gra oparta na właściwym podejmowaniu decyzji i wyczuciu intencji przeciwnika. Autorzy zostawili jednak pewną furtkę w mechanice, która umożliwia negocjacje lub zawiązywanie sojuszy. Przed pojedynkiem można więc np.  naradzić się. Jednak, jak to bywa z piratami, nigdy nie wiadomo czy nie zostaniemy ostatecznie oszukani.

Kolejnym ciekawym elementem gry, jest dodanie kart akcji, tzw. wiadomości. Zdobywane są one w trakcie pojedynków jak pozostałe łupy oraz używane w dowolnym momencie gry. Dzięki nim można m.in. grabić z łupów przeciwnika, podmienić łupy będące przedmiotem pojedynku lub zwiększyć ich ilość z czterech do sześciu. Podsumowując, karty te nie tylko urozmaicają rozgrywkę, ale i wprowadzają dodatkową interakcję.

Tytuł ten charakteryzuje bardzo duża losowość. Nie ma co ukrywać, nie mamy decyzji na to, o co przyjdzie nam walczyć oraz nigdy do końca nie jesteśmy pewni wyniku pojedynku. Nie ma sensu układać strategii. Można starać się manipulować pojedynkami, walczyć o konkretne rodzaje skarbów, ale nigdy nie przewidzimy prawdziwych intencji przeciwnika. Mało tego, niejednokrotnie zdarzała się u nas sytuacja, że przez większą część rozgrywki prowadził punktowo z wielką przewagą jeden gracz. Jednak ostatni pojedynek przed zakończeniem gry (przypomnę – nigdy do końca nie wiemy, kiedy nadejdzie Świt) przegrał z kretesem i spadł na ostatnią pozycję. Dlatego pozycję tę należy traktować jako sympatyczną grę imprezową, bez zbędnego kombinowania.

Podsumowanie

„HMS Dolores” to gra szybka i przyjemna. Dzięki swojej prostocie i wykorzystaniu mechaniki znanej każdemu, czyli gry w papier-kamień-norzyce, idealnie nada się do zabawy z młodszymi graczami. Jednak przez swoją powtarzalność i losowość może nie wszystkim przypaść do gustu. Nadaje się idealne jako imprezowy przerywnik na maksymalnie dwie-trzy rozgrywki z rzędu. Nie oszukujmy się, grze tej ciężko będzie konkurować na rynku z takimi imprezowymi legendami jak np. Dobble. Nie pomoże według mnie nawet nazwisko jej autora, znanego projektanta gier, Erica Langa, który na swoim koncie posiada takie tytuły jak XCOM, Blood Rage czy karciankę Gra o tron. Podsumowując, ja oceniam ten tytuł na 4/6 - gra dobra, bez szału.

Dział: Gry bez prądu