Rezultaty wyszukiwania dla: sensacja
Motyw
Do tego dnia Dominik był pewien, że w jego życiu wreszcie nastąpił oczekiwany przełom - jego mroczna powieść trafiła na biurko wydawcy i miała ogromne szanse na zostanie bestsellerem. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby w jego życie nie weszła Ada Preis, fantastyczna kobieta i sławna pisarka. Obecnie jego żona. Czy szczęście mężczyzny aż tak raziło w oczy, że Los postanowił sobie okrutnie z Dominika zażartować?
Jego żona bowiem zaginęła. I to on - jak w każdym filmie, który razem oglądali - z miejsca staje się podejrzanym. Szczególnie że rysowane przez Dominika wizje szczęśliwego związku nie do końca łączą się z tym, co mają do powiedzenia inne bliskie zaginionej pisarce osoby. Wkrótce i on zaczyna gubić się w wersjach, które serwuje policjantom, skrzętnie chroniąc przed nimi swoją przeszłość.
Czy jesteś w stanie uwierzyć, że pragnienie zemsty może całkowicie przejąć kontrolę nad zmysłami drugiego człowieka? Czy zdajesz sobie sprawę, jak daleko może posunąć się ten, który nie ma już nic do stracenia?
Motyw uprowadzeń czy zaginięć na własną rękę (wiem, jak to brzmi, ale wierzę, że rozumiecie, o co mi chodzi) w ostatnim czasie jest jednym z najczęściej wybieranych przez autorki czy autorów. Zapewne głównie przez to, że daje naprawdę duże pole do wykazania się. Tym bardziej byłam ciekawa, w którą stronę ruszy wyobraźnia Małgorzaty Starosta w jej najnowszej pozycji.
Początek nie był zaskakujący; zaginiona kobieta i mąż, którego oskarżono w pierwszej kolejności, nawet jeżeli dowody (jeszcze) na niego nie wskazywały. Plątanie się w zeznaniach, kolejne fakty wychodzące na światło dzienne... przez znaczącą część lektury miałam wrażenie, że gdzieś to już czytałam. I nie bez znaczenia jest tu fakt, że w książce kilkakrotnie wspomniano film „Zaginiona dziewczyna”, namiętnie oglądany przez zaginioną bohaterkę, Adę Preis. Już to dawało czytelnikowi sporo do myślenia i osoby, które ów film widziały, zapewne już zaczynają powoli kojarzyć, o co w fabule może chodzić. Oczywiście książka nie jest kalką filmu, znajdziecie sporo różnic, aczkolwiek... cóż, więcej nie mogę zdradzić.
Jeżeli chodzi o bohaterów, to nie mam w związku z nimi jakichś głębszych przemyśleń; Dominik był irytujący, z każdym rozdziałem i nowymi informacjami coraz bardziej. Policjanci zajmujący się śledztwem ginęli gdzieś w tym wszystkim, stanowiąc bardziej tło. Mam wrażenie, że poniekąd ta sprawa rozwiązywała się jakby sama. Adę Preis „znałam” tylko z relacji innych i muszę powiedzieć, że podziwiałam ją za jej wytrwałość. To samo zresztą tyczy się dwójki jej przyjaciół, acz jest to wątek, o którym nie da się mówić bez odkrywania zbyt wielu kart. Sami przeczytajcie.
Pomimo tego, że nie jest to najbardziej oryginalny thriller w ostatnim czasie, to czyta się go bardzo szybko. Klatka coraz ciaśniej zamyka się wokół Dominika i choć mamy przeczucie, że to nie on stoi za zaginięciem żony, to z pewną dozą fascynacji obserwujemy, jak pod ostrzałem oceniających spojrzeń i kolejnych faktów wije się coraz mocniej. Szczególnie że tytułowy motyw jest dość łatwy do odgadnięcia, więc jego oficjalne odkrycie nie wywołuje aż takiej lawiny emocji, jak można by się spodziewać.
Reasumując, „Motyw” nie jest książką złą, aczkolwiek nie ma w sobie nic, co wybijałoby ją na tle innych, o podobnej fabule. Czyta się ją szybko i sprawnie, jest do „połknięcia” w jeden wieczór. Wzbudza emocje, owszem, ale głównie za sprawą naszego podejrzanego Dominika - nie da się o nim czytać bez choćby cienia irytacji. Zasadniczo naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Nie jestem jednak do końca przekonana, czy będę pamiętać o tej pozycji za np. pół roku. Niemniej, jednak jeżeli ktoś z Was lubi tematykę zaginięć, a nie obejrzał „Zaginionej dziewczyny”, to warto po nią sięgnąć w wolnym czasie.
Mój dziadek - genialny detektyw
„Wszystko, co dzieje się na świecie, to opowieści. Piękne, bo zmyślone. I rzeczywistość, i kryminały, i science fiction… Teatr też”.
Znakomicie bawiłam się przy tej przygodzie czytelniczej. Miała w sobie wszystko to, czego oczekiwałam po tego typu literaturze. Jednocześnie zaskoczyła wieloma elementami, kilkoma wprawiła w zachwyt, a stylem narracji oczarowała. Masateru Konishi dotykał czułych strun ludzkiej duszy, wyzwalał wiele emocji, wskazywał na odczuwanie jako wartość nadrzędną życia. Zadziwiające, jak bardzo wrażliwie opowiadał o trudnej i wyniszczające chorobie utraty pamięci, zarówno dla osoby nią dotkniętą, jak i dla bliskiego. Pośród długiego cienia rzucanego przez Alzheimera pokazał, że nawet najmniejsza część chwili, godziny, dnia, warta jest docenienia i szczególnej uwagi. Poprzez przedefiniowania szarych komórek na szkarłatne w otoczce pasji odtwarzania opowieści kryminalnych, ukazywał, że właściwe podejście do zagadnień demencji wbrew pozorom daje wolność kreatywnego tworzenia i satysfakcji z artystycznego podejścia do mrocznych zagadek.
Starszy pan, uwikłany w dewastujący proces zaniku funkcji, cierpiący na realistyczne złudzenia, niespodziewane halucynacje, zaburzenia świadomości, jednak nie tracił zdolności poznawczych, nagromadzonej wiedzy, a jego intelekt wydawał się nietknięty. Jak to możliwe, że omamy wynikały z logicznego rozumowania, dowiecie się, kiedy zajrzycie do książki. Historia niesamowicie was wciągnie, w szczególny sposób umili wieczór, natchnie do ponownego czytania wielu książek, klasyki i nie tylko, zdominowanych przez detektywistyczną zagadkę.
„Mój dziadek – genialny detektyw” oferował nie jedną, ale kilka skomplikowanych zagadek do rozszyfrowania. Autor przypominał czytelnikowi kryminalne motywy, nawiązywał do najczęściej pojawiających się, natychmiast oddziałujących na wyobraźnię i zmuszających do znalezienia własnej odpowiedzi na zagmatwany scenariusz zdarzeń. Nie tyle logiczny test umysłu, szukanie wyjaśnień zbrodni, ile odnajdywanie fundamentalnych błędów i tworzenie alternatywnej opowieści prowadzącej ku prawdzie. Wszystko w wyjątkowo ładnym stylu i z więcej niż odrobiną dobrego humoru.
Zagadka zamkniętego pokoju, znikająca ofiara, czysta dedukcja, bohater widmo, nagłe zwroty interpretacji, różne możliwe scenariusze, rozwiązanie pozostawione odbiorcy, bezpieczny kryminał o kluczowej postaci. Miłośnicy kryminału natychmiast odnajdą się w tym, przywołają z pamięci tytuły będące reprezentantami wymienionych podkategorii. Masateru Konishi stworzył coś, co przyciągnie koneserów detektywistycznych zagadek, ale także zaciekawi osoby stroniące dotąd od takiej rozrywki. Przywoływał sławne dzieła twórców kryminału, fenomenalnie wplatał ich klimat w fabułę, a przy tym niczego nie narzucał, nie oczekiwał ich znajomości, tylko delikatnie inspirował do poznania lub ponownego spotkania z nimi.
Nie zwlekajcie, sięgnijcie po powieść, dostarczy wielu kryminalnych emocji, wzbogaci oryginalną perspektywą spojrzenia na wyjątkową więź między dziadkiem i wnuczką, wprowadzi w świat japońskiej kultury, oczaruje subtelną romantyczną nutą melodyczną, a w finale zbliży do kluczowych postaci mocną sensacją. Zasadniczo, miałam wrażenie, że obserwuję sen głównej bohaterki, sposób poradzenia sobie ze stopniową utratą jaźni i szczególnej obecności bliskiej osoby, dajcie znać, czy podchwyciliście szczególny rys metafizyczności, czy mu się poddaliście, jak na niego zareagowaliście, jestem bardzo ciekawa.
Piaseczniki
„Ale prawda jest zimna, pusta i straszna, a kłamstwa bywają piękne i pokrzepiające”.
Czytanie twórczości George R.R. Martina sprawia wiele przyjemności i radości, dotyczy to krótkich i długich form literackich. Na antologię „Piaseczniki” zwróciłam uwagę wiedziona pragnieniem ponownego spotkania z niezwykłymi niby insektami, jakże mocno wkraczającymi w znajomość psychiki człowieka. Osobliwe stworki, będące odbiciem myśli i czynów gatunku ludzkiego, zaimponowały mi już wiele lat temu. Chętnie do nich powracam, gdyż opowiadanie ma wszystko to, co lubię w solidnie napisanej fantastyce, świetny pomysł na fabułę, znakomitą prezentację twórczej wyobraźni, rewelacyjnie sportretowanego złego bohatera, garść ciekawych refleksji do podchwycenia. Zachęcam gorąco do poznania, wejścia w klimat ubarwiony thrillerem, mroczną odsłoną konsekwencji czynów, szczególną aurą obcego kosmicznego życia.
Bardzo spodobało mi się „W Domu Robaka”, akcja nasycona sensacją, mrokiem i wilgocią podziemnych korytarzy, bezwzględną walką o przetrwanie, frapującą przemianą obcych ras. Cenne, że utwór zachęcał do poświęcenia chwili na myśl, że zemsta może prowadzić ku temu, co dotąd było niezrozumiałe. Z kolei, „Mroźne kwiaty” przenikały lodowatym zimnem, przedziwnym letargiem pragnień i marzeń, światem iluzji łapiącym w pułapkę wymieszania prawdziwości i nieprawdziwości, wampirów i wiatrowilków. Autor frapująco oddał wątek samotności i ponownie, odbicia walki o życie. Rewelacyjnie od strony psychologicznej poprowadził z jednej strony unikalną, z drugiej całkiem zwyczajną, przewrotną grę wymieszania kłamstw i prawd, wiary i niewiary, herezji i prawowierności. A wszystko w kosmicznej otoczce klimatycznej.
Koncepcja rozwijania wyjątkowych zdolności przez człowieka, podstaw powstawania nowego gatunku, pragnienia przemierzania wszechświata w zdobywaniu wiedzy i władzy, pojawiła się w „Szybkich pomocnikach”. Zamysł roli anielicy jako odpowiedzi na samotność w pozaziemskiej podróży ciekawie ubarwił opowiadanie, podobnie jak spotkanie energii i materii, ale nie w pełni przekonał. Wędrówka po gwiazdach, po pajęczynie czasu i przestrzeni, zatrzymanie się na skrzyżowaniu kosmicznych szlaków, wejście w długie cienie „Kamiennego miasta” wyrzutków, poznanie lisoludków, przyciągnęło uwagę od strony narodzin, trwania i przemijania światów różnorodnych cywilizacji. Nie poczułam się wygodnie w towarzystwie „Gwiezdnej Pani”, jednak doceniłam pomysłowość pisarza na zobrazowanie gwiezdnych slumsów i utrzymanie się przy życiu w skrajnie niesprzyjających warunkach.
Zerknijcie również na wrażenia po spotkaniu z innymi książkami George R.R. Martina „Gra o tron” (marzę, aby wreszcie wpadła w moje ręce jej komiksowa wersja), „Starcie królów”, „Nawałnica mieczy: stal i śnieg”, „Nawałnica mieczy: krew i złoto”, „Panowanie smoka” (pierwszy tom ilustrowanej historii dynastii Targaryenów), „Aforyzmy i mądrości Tyriona Lannistera”, a także odrębną powieścią, choć także z gatunku fantastyki, „Światło się mroczy”. Natomiast miłośnikom krótkich form literackich utrzymanych w klimacie fantasy proponuję spotkanie z „Księgą magii”.
Przestań, proszę
Gdy nie wróciła wieczorem do domu, nikt nie zwrócił na to uwagi, choć powinni - w końcu miała dopiero osiem lat, a dziecko w tym wieku nie powinno przebywać samo na zewnątrz w tak późnych godzinach. Cóż, nie ma się czemu dziwić, skoro jej rodzicom wódka przesłoniła cały świat. To, że ich córeczka nie przebywa w domu, dotarło do nich dużo później. O wiele, wiele za późno.
Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że dziecko śpi; nie widać śladów walki czy niepokoju na buzi dziewczynki. Tak, jakby po raz pierwszy od bardzo dawna nie musiała bać się tego, co przyniesie jej kolejny dzień. Co więcej, ktoś ubrał ją w nowe ubrania, na twarz zaś nałożył delikatny makijaż. Sęk w tym, że - prawdopodobnie - ta sama osoba, która zadbała o dziecko, odebrała jej życie i pozostawiła jej ciało w pustostanie.
Sprawa trafia w ręce podkomisarza Floriana Gaderli, nieprzystępnego mężczyzny, acz uznanego śledczego. W śledztwie pomaga mu Zuzanna Macieszko, która stawia pierwsze kroki na nowej ścieżce. Ta sprawa porusza we Florianie pewną osobistą nutę, zmuszając do powrotu tam, gdzie nigdy nie chciałby się znaleźć ponownie. Tym bardziej jednak będzie dążył do schwytania sprawcy, by już żadne dziecko nie zostało zamordowane.
Na jakąkolwiek stronę czy konto na Bookstagramie bym nie zajrzała, tam wszędzie ścigała mnie książka „Przestań, proszę". Byłam zaskoczona ilością pozytywnych opinii i wysokich ocen, dlatego też podeszłam do niej równie z ogromną ciekawością, lecz również z dozą... niepokoju? Jaka bowiem musi kryć się w niej historia, skoro tak wiele osób ocenia ją jako majstersztyk, a przynajmniej jako bardzo dobrą? Przekonajmy się.
Podkomisarz Florian Gaderla (swoją drogą mam ogromny problem z zapamiętaniem tego nazwiska) to postać, na którą natykamy się w wielu kryminałach - samotnik, często działający wbrew wytycznym przełożonego, zamknięty w sobie, najczęściej z trudną przeszłością. Nieufny. Jednak również niezmordowany. Taki bohater, którego nie da się nie lubić. Z kolei jego partnerka, Zuzanna Macioszko - cóż. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy w szeregach policji naprawdę mogą znaleźć się osoby, które zupełnie nie myślą o tym, o czym mówią, czym mogą oczywiście narazić dobro śledztwa. Myślę, że w przypadku początkujących jest to w jakimś stopniu powszechne zjawisko. Co nie zmienia faktu, że kobieta niespecjalnie przypadła mi do gustu - może to przez bezsensowne komentowanie niektórych kwestii, może za „wpychanie się” w pewne relacje. W każdym razie raczej nie będzie to moja ulubiona postać.
Jednak to nie wykreowane przez autora postacie przyciągnęły takie rzesze czytelników, a może raczej - nie tylko one. Oczywiście mowa tu o pomyśle na fabułę, czyli o przemocy (w każdym tego słowa znaczeniu) wobec dzieci. Nie oszukujmy się, zawsze najbardziej porusza nas, gdy cierpią najmłodsi, jeszcze niewinni. W tym przypadku pan Stolarz zaserwował nam niezłą jazdę prosto w mrok codzienności nieletnich. Nękanych przez tych, którzy powinni być ich opoką. Podziwiam osoby, które potrafią się podnieść po czymś takim i funkcjonować w miarę możliwości. Dobrze, że powstają książki o takiej tematyce - bo choć zawierają w sobie bolesne historie, to dzięki temu coraz więcej osób zaczyna reagować, gdy widzi krzywdę dziecka. I oby tak dalej.
Wątek śledztwa, innymi słowy: zawodowy, jak najbardziej na plus. Wątek obyczajowy jednak moim zdaniem trochę leży. Jak już wspomniałam, Gaderla to ten zamknięty w sobie i niepotrzebujący ludzi, z kolei Zuzanna. Cóż, autor stworzył ją trochę na zasadzie: „Florian jest taki męski, wpadł mi w oko, chcę wiedzieć o nim wszystko już w tej sekundzie i zrobię wszystko, by mnie pokochał". Bohaterka zachowuje się momentami jak podlotek, który nigdy nie był w żadnej relacji. Kłóci mi się to z wizją młodej kobiety, która pracuje jako policjantka i do tego przy poważnym śledztwie. I owszem, jest to jej pierwsza sprawa, aczkolwiek chwilami nie wyczuwam w niej powagi sytuacji.
„Przestań, proszę” to mocna historia, która głośno krzyczy o tak istotnej sprawie, jaką jest przemoc wobec dzieci. I dobrze, że to pozycja tak ostatnio rozchwytywana - niech ludzie wreszcie otworzą oczy. Polecam.
Riese
„Nie obawiaj się człowieka udającego wilka. Obawiaj się wilka, który wciąż udaje człowieka”.
Sympatycznie spędziłam czas z książką. Ubarwiła wieczór czytelniczy tajemnicą o wielkiej wadze, nawet po kilku dziesięcioleciach domagającą się wyjaśnienia. Odwoływała się do wojennej śląskiej historii i poszukiwanego skarbu o wielkiej wartości. Z przyjemnością udałam się w klimat czegoś pobudzającego wyobraźnię, żądzę odkrywania i marzenia o zapisaniu się na kartach historii. Krzysztof Piersa wprowadził w fabułę trójkę różnorodnych kluczowych postaci, wypełnionych pragnieniem przeżycia czegoś niesamowitego. Tomek Ginlet, przewodnik muzealny, Kornelia Jędrzejczyk, była policjantka, Miłosz Matuszyński, pasjonat niesamowitych historii. Trio zdecydowane na wszystko w imię poznania choćby części sekretów krążących wokół Projektu Riese. Jednak niezdające sobie sprawy w jak wielkie niebezpieczeństwo wpakuje się i z kim przyjdzie mu stoczyć walkę na śmierć i życie. A wszystko miało początek w kolejowych tragediach mających miejsce w odstępie zaledwie dwóch tygodni. Na szynach giną barwna postać lokalnej społeczności i prywatny detektyw.
Spodobało mi się mocne i odważne otwarcie powieści, lubię, kiedy pióro pisarskie podkręca atmosferę zdecydowanej niepewności wobec losów postaci. Zakodowany testament do rozszyfrowania, tajemnica jednego z największych skarbów drugiej wojny światowej. Morderca nieustannie czający się obok głównych bohaterów i nieobawiający się wykrycia. Mieszanka elementów powieści, wciągających i sprawiających, że chciałam poznawać ciąg dalszy.
Jednak w miarę przechodzenia przez kolejne rozdziały, zaczęła przeszkadzać mi powierzchowność portretów postaci, zbyt przewidywalne incydenty, wygodne rozwiązania akcji, nieadekwatność zachowania chorej na Alzheimera bohaterki. Liczyłam na mocniejszy trzon umocowania powieści i wyciągnięcie więcej z sensacji. Powstał niedosyt wrażeń czytelniczych i znalazł odzwierciedlenie w ocenie książki.
Nie zniechęcam do poznania „Riese”, ponieważ ma wiele dobrych atutów, nie do końca wykorzystanych, lecz wprowadzających w intrygującą atmosferę i zachęcających do zagłębienia się w prawdziwą historię podziemia Gór Sowich, jakże szczelnie owianą legendami i przypuszczeniami. Wakacje sprzyjają powieściom przywołującymi miejsca wabiące kolorytem historycznych śledztw.
Ramienice
Kiedy bliska nam osoba znika, jesteśmy wręcz zdziwieni, że świat nadal toczy się swoim rytmem codziennych spraw. Zdziwieni, bo tylko nam zawaliło się niebo, a nikt wokół tego nie dostrzega. Nie potrafi zrozumieć, gdyż nigdy nie czuł tego rodzaju bólu; bólu braku. Niepewności.
Maj 2019; Jędrzej Rogudzki wraz ze swoją żoną Kaliną mają wyruszyć nad jezioro Binowskie, gdzie znajduje się ich domek wypoczynkowy. Kobieta ma tylko na chwilę wejść do domu, zabrać zapomnianą rzecz. I już nie wraca. Jędrzej zgłasza zaginięcie na policję, a sprawa trafia w ręce młodego sierżanta, Mikołaja Tracza. Na jaw powoli wychodzą różne fakty dotyczące nie tylko małżeństwa Rogudzkich, ale również samej Kaliny. Wkrótce do śledztwa prowadzonego przez Tracza dołącza Lena Dobrowicz, aspirantka z Archiwum X. Jej zdaniem zaginięcie Kaliny Rogudzkiej może być w jakiś sposób powiązane z morderstwem młodej dziewczyny sprzed lat.
Wątków jest wiele, a grzebanie w tajemnicach Rogudzkiej pochłania całkowicie uwagę śledczych. Jest jednak ktoś, kto może być powiązany z obydwoma sprawami.
Z jakiegoś powodu po rozpoczęciu historii pierwszym, co we mnie uderzyło, był taki nastrój... mroku. Nie wiem, czy to okładka miała w tym swój udział, ale przez całą lekturę miałam wrażenie, że wisi nade mną zasłona z mroku właśnie, zupełnie nieprzepuszczająca słońca. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to poczucie, bo śledztwo prowadzone przez naszych głównych bohaterów nie jest mroczniejsze niż inne. Może to po prostu pani Joanna Bagrij ma styl pisania, który posiada w sobie nutkę niepokoju.
Aspirantka Lena Dobrowicz, dotychczas zajmująca się nierozwiązanymi sprawami w Archiwum X oraz sierżant Mikołaj Tracz, który w swej karierze policyjnej mimo wszystko nie widział jeszcze wszystkiego. Bohaterowie stworzeni na zasadzie przeciwieństwa, a mimo to umiejący ze sobą współpracować, choć początkowo dość niechętnie. Czy ich polubiłam? Na pewno zapadają w pamięć, szczególnie aspirantka. Na tle tej damskiej postaci Mikołaj Tracz wypada nieco blado, aczkolwiek uważam, że dzięki niemu autorka podkreśliła, jak specyficzną jednostką jest Lena Dobrowicz. Oczywiście w żadnym stopniu nie odejmuje to mężczyźnie inteligencji. Po prostu znacząco się od siebie różnią, i to widać. Odnośnie do postaci naszej kobiecej bohaterki pojawia nam się jeszcze jeden wątek, ale już ze sfery prywatnej. Owa kwestia nasunęła mi myśl o podobieństwie do innej, literackiej bohaterki, również policjantki. I jakby tak przyjrzeć się obu paniom, to można by znaleźć kilka zbieżności między ich postaciami. Niemniej jednak „poznając” Lenę Dobrowicz nie odczułam, by była kopią kogokolwiek; po prostu idealnie wpasowuje się w jedną z najbardziej lubianych kategorii kobiecych postaci literackich: odważna, bezkompromisowa, poniekąd zimna, ale przy tym dbająca o swoich bliskich. No i oczywiście szalenie inteligentna oraz spostrzegawcza.
Śledztwo samo w sobie budziło moją niepewność, bo nie potrafiłam jednoznacznie wskazać winnego. Poszlak było całkiem sporo, a co za tym idzie - również sporo podejrzanych przewinęło się przez fabułę. Każdy z nich mógłby chcieć skrzywdzić Kalinę. I stąd moja refleksja - czy kobieta była tak złą osobą, że miała tylu wrogów? A może to pewne okoliczności sprawiały, że mogła być na celowniku? W każdym razie, mimo że zakończenie śledztwa nie powinno mnie zaskoczyć, to i tak zaskoczyło. Bardziej jednak przez szczególną umiejętność niektórych osób do ukrywania prawdziwych emocji czy swoich myśli. Do odgrywania kogoś, kim się nie jest. To swoisty talent, który z jednej strony oklaskujemy, a z drugiej - w rękach niewłaściwej osoby może być niebezpieczny.
Na myśl o „Ramienicach” przed oczami staje mi jezioro ukryte w półmroku, osnute mgłą. Alegoria do tej historii - wszystkie odpowiedzi kryją się pod powierzchnią, bardzo blisko, jednak trzeba odnaleźć właściwą ścieżkę w otaczającej nas mglistej zasłonie. A w niej nietrudno się przecież zgubić.
Moim zdaniem thriller godny polecenia, nawet przez wzgląd na ciekawych bohaterów. Polecam, szczególnie fanom gatunku.
Nowa książka Bagrij zabierze Cię nad jezioro Binowskie, które było niemym świadkiem zbrodni. W ciszy zapadającego zmroku zdradzi Ci wszystkie swoje sekrety. A może zostaniesz tu na zawsze.
Dziewczyna z pokoju 12
Od jakiegoś czasu Hannah ma pewność, że coś niedobrego dzieje się z jej mężem. Co prawda mężczyzna tłumaczy osobliwy chłód wobec żony oraz córki nieustannym stresem w pracy, jednak Hannah ma przeczucie, że to nie wszystko. Wydawałoby się, że sprawy związane z prowadzeniem księgarni i chwilowymi problemami w małżeństwie pochłoną ją na tyle, że reszta przestanie istnieć. Nie wiadomo, dlaczego właśnie to morderstwo przyciągnęło jej uwagę. Co prawda ofiarą była młoda dziewczyna, jednak we współczesnym świecie nie był to aż tak odosobniony przypadek. Może to okoliczności, w jakich została odnaleziona, a może tajemnica związana z jej ostatnimi godzinami życia, spędzonymi w hotelu...
... A może to fakt, że w kieszeni Maxa Hannah znajduje kartę do pokoju hotelowego. Tego samego, w którym po raz ostatni widziano zmarłą Alice. Czy to mąż bohaterki stoi za morderstwem? A może tę dwójkę łączyło coś o wiele bardziej skomplikowanego?
Nikt nie jest w stanie udzielić jej jasnych odpowiedzi; aby poznać prawdę, Hannah musi rozpocząć swoje własne śledztwo. Przed nią wiele do pokonania.
Skądś kojarzyłam nazwisko autorki; nie byłam do końca pewna, czy rzuciło mi się w oczy gdzieś w odmętach internetu, czy miałam okazję przeczytać którąś z książek z literackiego dorobku pani Croft. Jak się okazuje - opcja druga. Kilka lat temu na moją listę książek przeczytanych trafiło dwie pozycje od autorki. I wciąż mam je w swojej biblioteczce. A jak się sprawa ma z najnowszą lekturą spod jej pióra?
Od początku „Dziewczyny z pokoju 12”, aż praktycznie do połowy historia idzie dość prostą ścieżką, powtarzaną w sporej części książek z gatunku: domniemanie zdrady, tajemnice, odkrycie mniej lub bardziej bolesnej prawdy. W trakcie amatorskiego śledztwa na drodze Hannah pojawia się kilka osób, dzięki którym ma szansę lepiej poznać zamordowaną dziewczynę, Alice. Nic dziwnego, w końcu zmarła w jakiś sposób wdarła się w jej życie, niszcząc to, na co tak skrzętnie przez lata pracowali z Maxem. Z odpowiedziami na niektóre pytania jest jednak często tak, że nie do końca mają one związek z rzeczywistymi wydarzeniami. Ot, ktoś coś zobaczył i wysnuł własne wnioski. Jak w takiej sytuacji dokopać się do prawdy?
Nowość od pani Kathryn Croft nie wyróżnia się na tle pozostałych książek z tego gatunku, aczkolwiek ma w sobie coś, co zmusza do przeczytania jej od deski do deski, na raz. Duży wpływ na to ma zapewne fakt, iż po tej części, w której nasza główna bohaterka stara się jak najlepiej poznać zmarłą i złożyć z tych nielicznych informacji spójny obraz jej relacji z Maxem, następuje dosłowne tsunami. Tsunami, bo akcja rozkręca się do tego stopnia, że chwilami ciężko nadążyć za bombardującymi czytelnika wydarzeniami. Bezwzględnie mogę powiedzieć, że pani Kathryn Croft potrafi upleść pajęczą sieć niedomówień i tajemnic, którą następnie owija nas, czytelników, od pierwszej strony.
Bohaterowie, choć dobrze stworzeni, nie budzili we mnie głębszych emocji. Oczywiście, że współczułam Hannah i potępiałam Maxa, aczkolwiek nie było to bardzo intensywne odczucie - i trwało dokładnie tak długo, jak lektura tego thrillera.
Podsumowując, „Dziewczyna z pokoju 12” to dobry thriller, który może nie powala na kolana oryginalnością, lecz rekompensuje to wartkością akcji, a także ilością dozowanych nam informacji, które dopiero zebrane „w kupę” dają nam część odpowiedzi. Co do zakończenia książki to muszę przyznać, że zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. A z drugiej strony - jak dla mnie - bylo ono odrobinę przekombinowane. Niemniej jednak zrobiło robotę, gdyż przyciągnęło uwagę.
Czy polecam? Myślę, że tak. Nie ma tutaj żadnego elementu, który nie grałby z całością fabuły. Takiego, który byłby na tyle niedorzeczny, że wzbudzałby w czytelniku irytację. Akcja płynie wartko, a my płyniemy, niesieni z nurtem. Idealny wybór na wieczór spędzony z książką, o ile ktoś chce zarwać noc.
Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach… albo w maskach. Zwłaszcza jeśli nazywasz się Peter Parker, twoją siostrą jest tajna agentka, a na ogonie siedzi ci Kameleon — mistrz manipulacji i zmiany tożsamości. Brzmi jak przepis na kolejne kłopoty? O tak. I dokładnie to dostajemy w komiksie „Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona”, czyli jednej z tych historii, które pokazują, że Spider-Man nie ma ani chwili na złapanie oddechu.
Tym razem fabuła toczy się dwutorowo i, jak to u Spencera bywa, jest tu i sensacja, i rodzinne dramaty, i… nieśmiertelni wrogowie.
Z jednej strony Wilson Fisk, czyli Kingpin, wykorzystuje Tablicę Linii Życia, by wskrzesić swojego syna — co skutecznie psuje jego układy z Normanem Osbornem. Z drugiej strony mamy Kameleona — dawnego przeciwnika, który znów wkracza do gry, a jego plany sięgają o wiele dalej niż kolejny przebieraniec na ulicach Nowego Jorku.
Peter Parker, chcąc nie chcąc, musi połączyć siły ze swoją siostrą Teresą, by powstrzymać nadciągający chaos. A przy okazji zmierzyć się z własnymi dylematami, powrotami z przeszłości (tak, Ned Leeds wraca), no i z prawdą, która — jak się okazuje — może być bardziej elastyczna niż pajęcza sieć.
Nie będę ukrywał — run Spencera nad Spider-Manem wywołuje u mnie mieszane uczucia. To trochę jak oglądanie starego, dobrze znanego serialu: niby lubisz bohaterów, niby coś się dzieje, ale gdzieś z tyłu głowy myślisz sobie „kurczę, to już było”.
Tak jest i tutaj. „Spisek Kameleona” nie zaskakuje fabularnie tak, jak bym tego oczekiwał. Jest poprawnie, jest dynamicznie, ale momentami czułem wtórność — jakby Spencer próbował sięgać po sprawdzone motywy i na siłę odświeżał to, co już znamy. I choć intryga Kameleona miała potencjał, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że została trochę zmarnowana. Zwłaszcza, że Kameleon to przeciwnik z ogromnym potencjałem — mistrz zmiany tożsamości, manipulacji, psychologicznej gry. I choć dostaje swoje pięć minut, to jednak… chciałoby się więcej.
Na szczęście rysunki ratują sytuację. Mark Bagley, Zé Carlos, Marcelo Ferreira, Carlos Gómez — każdy z nich wnosi do tego albumu coś swojego. Dzięki temu komiks wizualnie jest różnorodny, żywy i zwyczajnie dobrze się go ogląda. Bagley to klasa sama w sobie, a jego styl do Spider-Mana pasuje jak ulał.
Na plus zapisuję też relację Petera z siostrą Teresą. Ten duet, choć nietypowy, fajnie balansuje pomiędzy obowiązkiem a emocjami. Ich współpraca pokazuje, że nawet najbardziej poplątane rodzinne relacje mogą być siłą — albo kolejnym źródłem problemów.
„Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona” to poprawny, ale nie przełomowy komiks z Pająkiem. Fani postaci znajdą tu znajome motywy, szybkie tempo i klasyczne pajęcze rozterki. Jest akcja, są powroty z przeszłości, trochę rodzinnych tajemnic i oczywiście — porcja klasycznego humoru Parkera.
Czy to najlepszy moment w historii Spider-Mana? Raczej nie. Czy to przyzwoita, wciągająca rozrywka dla tych, którzy kochają sieciarza? Jak najbardziej.
Jeśli lubisz dynamiczne historie z domieszką rodzinnych zawiłości, lub chcesz zobaczyć Kameleona w nowej odsłonie — sięgnij, ale nie nastawiaj się na komiks, który odmieni twoje spojrzenie na Marvela. To raczej solidna rozgrzewka przed większymi wydarzeniami, niż prawdziwa bomba fabularna.
Śmierć w Kornwalii
Skradziony obraz Picassa od wielu lat budził spore zainteresowanie; każdy, kto znał jego rzeczywistą wartość (i miał na ten cel odpowiednio dużo gotówki) pragnął go odnaleźć. I zarobić na nim krocie, oczywiście. Niestety, dzieło przepadło bez żadnych wieści i nawet najbardziej dociekliwi nie mogli natrafić na ślad po nim. Aż do czasu...
Profesor Charlotte Blake również była zaintrygowana obrazem, jednak o tym, że należała do grona osób poszukujących go, dowiedziano się dopiero po jej śmierci. Nieoczekiwanej, uznanej za morderstwo. Ktoś pragnął posiąść dane, które zebrała kobieta. W notatniku ofiary odnaleziono trzycyfrowy szyfr, policja nie jest jednak w stanie określić, do czego mógłby służyć. To sprawa dla osoby, która wie, czego szuka. I właśnie taką jest Gabriel Allon, światowej sławy szpieg, a do tego konserwator sztuki. Wie, jaką wartość ma obraz, którego szuka. I zdaje sobie sprawę z tego, do czego zdolni są jego konkurenci.
W niemalże niemożliwym do wykonania zadaniu pomaga mu grupa przyjaciół: niezwykle sprytna złodziejka, sławna skrzypaczka oraz brytyjski szpieg, który wcześniej był płatnym zabójcą. Takiej grupie nie może się nie udać.
Zaczynanie serii od dwudziestego czwartego tomu nie jest najlepszym pomysłem. Głównie dlatego, że czytelnik nie ma okazji obserwować, jak rozwijają się postacie i relacje między nimi. Na szczęście historia sama w sobie nie wyglądała na związaną z poprzednimi częściami.
Szpiegowska fabuła to nie do końca to, po co sięgam na co dzień. Tego rodzaju historie raczej nie należą do moich ulubionych i zazwyczaj zgrabnie je omijam. Tym razem jednak postanowiłam stanąć w szranki z serią o Gabrielu Allonie (a przynajmniej jedną z jej części). I przyznaję, że nie był to wybór do końca zły.
To, co mogę powiedzieć na pewno, to że czytelnik nie może narzekać na nudę. Zasadniczo od pierwszych stron dzieje się tu naprawdę dużo. Historia rozpoczyna się od śmierci profesor Charlotte Blake, później robi się jeszcze goręcej. Wygląda na to, że ktoś jest o krok przed Allonem i „usuwa” z jego drogi potencjalnych pomocników w odnalezieniu zaginionego obrazu Picassa. Ten tajemniczy ktoś pragnie tego, co Gabriel - obrazu. I wydaje się przeciwnikiem na miarę naszego sławnego szpiega. Akcja tak wartko gna przed siebie, spotykamy tylu różnych ludzi, że momentami musiałam odkładać książkę, by nieco odetchnąć. I powiązać ze sobą pewne wątki, tak, aby powstała spójna, zrozumiała całość.
W książkach tego rodzaju zawsze bawi mnie fakt, że nie ma w nich miejsca na brzydkich ludzi. A jeżeli już, to zazwyczaj są to tak zwane „czarne charaktery". Nie inaczej jest w „Śmierci w Kornwalii” - główny bohater ma wszystkie przymioty samca alfa, od przystojnego oblicza po błyskotliwy umysł. Podobnie pozostali bohaterowie czy bohaterki, którzy należą do jego „grupy". Mam wrażenie, że to taka cecha książek, a nawet filmów sensacyjnych.
Jak już wspomniałam tematyka co prawda kompletnie nie moja, aczkolwiek nie oznacza to, że książka mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, było całkiem dobrze. Największym plusem jest to, że ciągle coś się dzieje, więc nie sposób się nudzić. Bohaterowie również są stworzeni w taki sposób, że od razu budzą sympatię (nawet, jeżeli byliby mniej urodziwi). Prowadzone śledztwo było intrygujące, a ja przez bardzo długi czas nie miałam żadnych wyobrażeń odnośnie do tego, jaki będzie finał tej historii i kto stoi za wszystkimi wydarzeniami. Silva doskonale wie, jak wciągnąć odbiorcę w wir tworzonej przez siebie historii, oplatując nas siecią niedopowiedzeń, kłamstw oraz intryg. Aż w głowie rodzi się pytanie - czy na pewno mogę ufać tym, którzy twierdzą, że są po mojej stronie? A może to właśnie pośród nich ukrywa się ktoś, kto ma złe zamiary?
Czy polecam? Zdecydowanie fanom twórczości Silva oraz czytelnikom, dla których książki sensacyjne to chleb powszedni. Ja - mimo że lektura przypadła mi do gustu- raczej spasuję, rozpoczynając i kończąc jednocześnie przygodę z Gabrielem Allonem na tym tomie.
Przyjdę po Ciebie nocą
Wylie Lark zajmuje się pisaniem książek z gatunku true crime. Nic więc dziwnego, że najlepiej tworzy jej się w miejscu, w którym doszło do zbrodni. Przybyła bowiem do miejsca, w którym wiele lat temu ktoś nie tylko zamordował trzy osoby, lecz również porwał nastolatkę. Wynajem domu na wsi i odizolowanie się od ludzi ma jej pomóc nie tylko w sprawnym tworzeniu, lecz również w odpoczęciu od prywatnego chaosu.
Zamknięta w domostwie Wylie nie przejmuje się przybierającą na sile burzą śnieżną. To, że wyszła na zewnątrz, to właściwie zasługa jej psa, Tasa. To dzięki niemu zauważyła leżące w śniegu dziecko z raną głowy. Jednak to nie koniec niespodzianek. Ktoś ewidentnie chce dostać dziecko w swoje ręce i sprawić, by milczało.
Spodziewałam się, że ta lektura mnie zainteresuje - w końcu wydawca kusi opisem. Nie przewidziałam tego, że historia stworzona przez Heather Gudenkauf wciągnie mnie bez reszty. W ostatnim czasie bardzo niewiele książek potrafi to uczynić, więc tym bardziej ocena na plus.
Czytelnik nie ma prawa narzekać na nudę, gdyż autorka zaserwowała nam trzy różne historie: dotkniętej tragedią nastoletniej Josie, kobiety bez imienia i jej małej córeczki oraz wspomnianej już Wylie. Z biegiem czasu (i kolejnych stron) mają ze sobą coraz więcej punktów stycznych. Jednak prawdziwe rozwiązanie przychodzi dopiero na finiszu - tak, jak to w dobrym thrillerze powinno być.
Zazwyczaj, jeżeli dana książka posiada kilka wątków, to nie mam problemu z wybraniem tego, który najbardziej przypadł mi do gustu. W przypadku „Przyjdę po Ciebie nocą” jest jednak zupełnie inaczej, gdyż każdy z nich miał w sobie coś, co mnie przyciągało. Chciałam jak najszybciej poznać rozwiązanie każdego z nich. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś takiego się wydarzyło.
Główna bohaterka, Wylie Lark, wydaje się kobietą z kamienia - skoro pisze o prawdziwych zbrodniach, to nic nie powinno jej ruszyć. Dodatkowo wynajęła dom, w którym doszło do zbrodni, a na to nie zdecydowałoby się zbyt wiele osób. Nawet mimo początkowej paniki, gdy znalazła na wpół zamarznięte dziecko, zadziałała automatycznie. Jej późniejsze zachowanie, odwaga w starciu z niebezpieczeństwem tylko to potwierdza. Jak dowiadujemy się pod koniec, Wylie w młodości przeżyła ogromną tragedię z rodzaju tych, których nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. I zdaje się, że mimo upływu lat ona wciąż w niej żyje, wpływając na jej dalsze wybory.
Nie miałam zbyt dużej styczności z pozostałymi bohaterami powieści, pojawiają się w niewielu fragmentach, co też utrudniło mi wskazanie sprawcy. Być może z tego powodu w ogóle nie spodziewałam się, że to ta osoba jest winna. Trudno mi powiedzieć, czy uznać to za minus, czy plus - raczej preferuję posiadanie możliwości wyboru między postaciami. Nie jest to jednak jakaś ogromna wada.
Jak już wspomniałam na początku, nie można się nudzić przy „Przyjdę po Ciebie nocą”. W każdym rozdziale czeka na nas coś, co wzbudza w nas emocje i niejednokrotnie sprawia, iż przez ciało przebiegają nam dreszcze. Jesteśmy spętani siecią niedomówień, a rozplątanie jej i uzyskanie odpowiedzi to żmudna, acz przyjemna robota, szczególnie dla fanów wszelkiego rodzaju tajemnic.
Zastanawiam się, czego powodem jest szybkość, z jaką przeczytałam najnowszą powieść Gudenkauf. Z jednej strony miała ciekawy pomysł na fabułę, jednak nie mogę powiedzieć, by był bardzo oryginalny. Zresztą, obecnie chyba ciężko o oryginalność. Wydaje mi się, że sporą rolę odgrywa tutaj jej styl pisania, choć nie znam jej poprzednich książek, by mieć porównanie. Prawdopodobnie znaczenie ma również tłumaczenie, które wykonał Robert J. Szmidt, jeden z moich ulubionych pisarzy. A może pozycja posiada to magiczne „coś”, co przyciągnęło mnie do niej i sprawiło, że spędziłam z nią bardzo dobry czas.
Czy polecam? Oczywiście. To jeden z lepszych thrillerów, jakie udało mi się przeczytać w ostatnim czasie. I myślę, że Wy również znajdziecie w niej coś dla siebie.
