Rezultaty wyszukiwania dla: dla dzieci
Magiczna seria, którą pokochały tysiące nastolatków, doczekała się finału!
Pradawne zło, niegdyś niszczące Jaar, odrodziło się, by ostatecznie zgładzić niezwykły świat. Gdy czarownice w aurze strachu obchodzą święta, w domu Hallanderów rozlega się dziecięcy płacz. Kate i jej towarzysze ze zdumieniem odkrywają pojawienie się błękitnego maleństwa, którego natury nie są w stanie zrozumieć. A to dopiero początek ich kłopotów.
Spełnienia/Niespełnienia 2019
Coś się kończy, coś się zaczyna… Początek roku to czas podsumowań – zarówno tych życiowych, jak i kulturalnych. Fajnie tak usiąść, pomyśleć, wybrać książki najlepsze, najgorsze, spojrzeć wstecz na poprzedni rok. Recenzneci Secretum, Dużego Ka i Papierowych Motyli specjalnie dla czytelników wspomnieli o najlepszych i najgorszych książkach, jakie mieli okazje przeczytać w minionym roku. Co osoba to inny gust, więc tytułów również znajdziecie sporo. Może wpadnie wam coś w oko?
The Goon. Tom 3
Fanów komiksu ucieszy zapewne wiadomość, że Zbir powrócił, a trzecia odsłona jego losów jest już dostępna w księgarniach. Równie brutalna i obrazoburcza jak poprzednie, za to mroczniejsza i bardziej ponura.
Po bieżący tom sięgną zapewne bez wahania osoby, które mają już za sobą lekturę dwóch poprzednich. Jeśli jednak jeszcze nie wiecie, kim jest Zbir, spieszę z wyjaśnieniami. Wystarczy spojrzeć na okładkę komiksu, by zorientować się, że główny bohater ma fizjonomię odpowiednio pasującym do ksywki. Masywna sylwetka, łapy jak dwa bochny chleba, przestawiona szczęka i blizny na twarzy to części składowe bandziora trzymającego twardą łapą pewne małe miasteczko. I to nie byle jakie miejsce, ale zepsute, mroczne, pełne paskudnych mieszkańców, z których część niekoniecznie ma ludzką naturę.
W trzeciej odsłonie Zbirowi i jego ferajnie przyjdzie się zmierzyć z nie lada przeciwnikiem. Na scenę powraca Labrazio. Fakt, że Zbir zabił go kilkanaście lat wcześniej w ramach słusznej zemsty nie ma tu wielkiego znaczenia, bowiem chodzące umarlaki i zombie pojawiają się w tej rzeczywistości dosyć regularnie. Podobnie jak demoniczne stwory napawające jednocześnie grozą i wstrętem.
Historia Zbira jest nie tylko pełna przemocy i scen nie tyle nawet niepoprawnych politycznie, co otwarcie obrazoburczych. Eric Powell łamie praktycznie każde tabu i nie waha się przed niczym - uśmiercaniem dzieci i staruszków, rzucaniem na prawo i lewo seksistowskimi tekstami czy wyśmiewaniem różnych orientacji i preferencji seksualnych. Dostaje się każdemu i wszystkiemu po równo, dlatego z pewnością nie jest to komiks dla każdego, a już na pewno nie dla czytelnika wrażliwego i wyczulonego na tego typu kwestie.
W bieżącym zbiorze zebrano trzy obszerne zeszyty, tworzące spójną fabułę i kontynuację tego, co działo się w poprzednich tomach, a także kilka krótkich historyjek, utrzymanych w znacznie lżejszej i bardziej groteskowej formie. Swoiste przerywniki i chwile oddechu, gdy w głównej opowieści atmosfera zaczyna mocno gęstnieć. Owe krótsze wstawki są w większości utrzymane w innych, prostszym stylu i nie robią takiego wrażenia jak podstawowa historia, ale są też czasem zaskakująco przyjemną odskocznią.
Dodatkowym smaczkiem dla fanów są dodatki na końcu wydania. Można tu znaleźć przykładowe strony z wersji czarno-białej, którą na początku zaplanował autor, a która nie doszła do skutku za sprawą wytycznych postawionych mu przez wydawnictwo Dark Horse. Jest tu także szkicownik oraz zbiór ilustracji nie wchodzących w skład wydanych ogólnodostępnie komiksów.
Trzeci tom okazał się bardziej posępny i zmierzający znacznie bardziej w stronę horroru niż dwa poprzednie, ale nadal utrzymuje bardzo dobry poziom. Dla fanów Zbira to pozycja, której z pewnością trudno będzie odmówić.
Lodowy smok
O twórczości Georga R. Martina słyszał niemalże każdy, chociaż przyznam się szczerze, ja tylko słyszałam. Bo żadnej z jego słynnych książek nie przeczytałam. Jakoś nie dałam się porwać fenomenowi pisarza. Jednak, kiedy przyszło do Lodowego Smoka, postanowiłam, chociaż w maleńkim stopniu sprawdzić, nad czym owe zachwyty. Owszem, książka dedykowana młodszym czytelnikom, ale czy aby na pewno? Jak słynny autor poradził sobie w historii skierowanej do małego odbiorcy i czy okazała się ona ciekawa dla dorosłego?
Poznajemy Adarę, dziewczynkę urodzoną podczas jednej z największych zim, to wtedy właśnie jej matka nie poradziła sobie z życiem, a ona została uznana za winną śmierci. I tak się właśnie czuła. Była dzieckiem samotnym i odosobnionym, co najciekawsze, nie lubiła letnich dni, nie lubiła ciepła. Od zawsze, ciągnęło ją do zimy i zimna. Z utęsknieniem wyczekiwała zmiany pory roku, na tę która niosła ze sobą śnieg, mróz i jego. Tego najważniejszego, a raczej On zwiastował nadejście nielubianej przez większość aury.
Gdy pojawiał się lodowy smok, w Adarze następował spokój i w pewnym stopniu dopełnienie. Czuła jakby wszystko wracało na swoje miejsce. Godzinami przesiadywała w swoim odległym miejscu zabawy, gdzie budowała śnieżne zamki. I przyglądała się, jak smok przelatuje w pobliżu. Aż w reszcie go dotknęła. Nie, nigdy nie czuła strachu. Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy, byli sobie bliscy, mimo że nigdy nie okazali sobie tego.
Aż pewnego dnia, podczas letniej pory, na wioskę zamieszkiwaną przez dziewczynkę i jej rodzinę, nadleciały obce smoki z wrogim wojskiem. Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz gorsza, nikt nie potrafił poradzić z najeźdźcami. Dla Adary, która nie miała w pobliżu zaufanego smoka, nie czuła kojącego zimna, czas ten stał się okropny, chciała uciec jak najdalej, chciała, żeby znowu nastąpiła zima. Tylko w jaki sposób miała sobie sama poradzić?
Mała, ale niezwykle odważna i dojrzała dziewczynka oraz smok, znienawidzony przez mieszkańców. Zwiastujący zimno i trudne czasy, będą musieli stawić czoło ogromnemu przeciwnikowi.
Mam niebywale mieszane uczucia po zakończonej lekturze. Całość jawiła się niesamowicie przytłaczająco i tak dalece od klimatu dziecięcego. I nie, ja nie oczekiwałam lukrowanej historyjki, tylko tak jakoś w tym wszystkim zbyt wiele było fantastyki, a za mało dziecka w dziecku.
Adara, dziewczynka odosobniona, wręcz wykluczona, dziecko zimy. I to nie tylko tej pogodowej, ale i uczuciowej. Kochała samotność, wszystko, co wiązało się z chłodem. No rzecz jasna smoka. Smoka to i ja pokochałam. No, ale widać moja miłość była mocniejsza niż Adary, bo ja bym tego nie zrobiła co ona. Jednak zdradzić najważniejszego niestety nie mogę.
W każdym razie ta książka jest mocno fantastyczna, zimna jak sam tytuł wskazuje, a samo zakończenie sprawiło, że poczułam się oszukana. Naprawdę, po tak zaczętej historii i rozwinięciu jej, nie miałam pojęcia, że zostanie jakby na siłę sprowadzona do właśnie takiego happy Endu, zresztą nazwać szczęśliwym zakończeniem nie potrafię, ale może mój obraz szczęścia przez minione lata nieco się wypaczył i dlatego, tego nie zrozumiałam i nie poczułam.
Rzeczywiście styl autora mocno potrafi podziałać na wyobraźnię. I ten tytułowy smok ukazuje się nam przed oczami, jest niemalże realny i wierzymy, że gdzieś tam sobie kiedyś istniał. Co do opisów uczuć, relacji między bliski, mogłabym nazwać śmiało i szczerze, że były patologiczne. Nic to, skoro był smok, to czego się spodziewać, że małe dziecko może biegać gdzieś godzinami bez opieki i nikt nie zwróci uwagi, oczywiście czepiam się, bo Adara była zimowa, znaczy się inna, to mogła. I już.
W ramach podsumowania napiszę, że ta książka nie jest zła, nie jest niegodna przeczytania. I pewnie swoimi słowami fani pisarza, poczują się urażeni, a ja zasiądę w loży heretyków. No niestety, nie poczułam tego czegoś. Nie dopiszę Georga R. Martina do grona moich najlepszych autów. Niech sobie pisze, ja podziękuję. Książeczka raczej dla dzieci w przedziale 10-12+ ale to tylko moja subiektywna ocena.
Zielony kapelusz i jego czereda
Rzadko zdarza się, że człowiek jest ukazany w książkach tak marginalnie jak w „Zielonym kapeluszu i jego czeredzie” Weroniki Kurosz, autorki książek dla dzieci. Nawet jeśli zwierzęta są bohaterami, to ludzie są albo im pomocni albo ewidentnie przeszkadzają mieszkańcom lasu w spokojnym życiu. W tej książce właściciel zielonego kapelusza jest jakby duchem, choć mogłabym rzec, że dobrym duchem. Zjawia się niezwykle rzadko, czasem przypadkowo pomoże, czasem celowo odstraszy drapieżnika. Tak naprawdę bohaterem jest nie on, a zwierzęta. W skład jego (choć czy rzeczywiście jego?) leśnej czeredy wchodzą wilk, ryś, wiewiórka, ptaki takie jak remiz, żurawie, jaskółka, bocian, dzięcioł duży, czy nawet owady w postaci żuka leśnego czy trzmiela ziemnego. Wszystkie te zwierzęta, niby tak różne od siebie, łączy jeden ekosystem: las.
Książka składa się z 11 krótkich, powiązanych ze sobą opowiadań. Widzimy las oczyma poszczególnych zwierząt. Podążamy za wilkiem, który odłączył się od watahy i po miesiącach samotności stworzył nowe stado z piękną wilczycą. Poznajemy remiza wijącego cierpliwie gniazdo, który pomaga parze czapli, która zgubiła na mokradłach pisklę. Wreszcie spotykamy żuka leśnego czy trzmiela, którym nie powinniśmy przeszkadzać. Złapany do słoika żuk to przecież nie zabawka, a trzmiele wcale nie są tak groźne na jakie wyglądają, za to są bardzo pożytecznymi zapylaczami kwiatów, które nie mogą być zapylone ze względu na zbyt niskie temperatury przez ciepłolubne pszczoły.
Nie tylko poznajemy tu zwyczaje zwierząt, ale także niektóre ciekawe obserwacje, które możemy zastosować w życiu. Być może nie każdy wie, że kiedy robi się wilgotno i spada ciśnienie atmosferyczne, najczęściej przed deszczem, małe owady obniżają swój lot. Wystarczy więc spojrzeć na jaskółki. Jeśli latają nisko to bardzo prawdopodobne jest, że niedługo będzie padać.
Choć człowiek w zielonym kapeluszu jest tu pokazany pozytywnie nie mogę obok jednej z historii przejść obojętnie. Nie jestem tak naprawdę pewna, czy pokazane przez autorkę zachowanie jest naprawdę właściwe. Chodzi o wystraszenie stada wilków, które zagoniło niedźwiedzicę i jej młode w zaułek. Miało to być ich pożywienie. Niestety dla wilków, a na szczęście dla niedźwiedzi, człowiek wystraszył głośnym wołaniem atakujące zwierzęta, które czmychnęły. Wprawdzie mamy tu i tak pozytywne zakończenie, bo wilcze stado znajduje sarnę na obiad. Jednak my, ludzie, nie powinniśmy ingerować kto kogo w lesie zje. Obydwa gatunki – wilk i niedźwiedź – są gatunkami chronionymi. Zjedzenie niedźwiedzicy i jej młodych zapewni pożywienie dla stada wilków. Wystraszenie watahy mogło skończyć się śmiercią wilczego miotu, wyjącego gdzieś w norze z głodu. Nie powinniśmy zapominać, że śmierć jest naturalna w przyrodzie i o ile nie wprowadzamy do ekosystemu nowych gatunków, przyroda sama poradzi sobie z liczebnością gatunków.
Dopełnieniem świetnych opowieści o zwierzętach snutych przez Weronikę Kurosz są dodatkowe informacje podane na koniec każdej z historii na temat każdego ze zwierząt oraz przepiękne rysunki Moniki Urbaniak. Książeczka z pewnością zachęci niejedno dziecko do podglądania zwierząt w lesie, bez przeszkadzania im. Bo przecież zwierzęta tak jak ludzie dbają o swoje potomstwo, budują domy, martwią się o pożywienie i członków swojej rodziny.
Jestem nieletnią żoną
W Jordanii kobieta może wyjść za mąż jeszcze będąc tak naprawdę dzieckiem. Mimo iż prawo określa takie sytuacje jako „wyjątkowe przypadki”, to tak naprawdę zdarzają się one codziennie. Teoretycznie, w 2001 roku wiek, w którym dozwolone jest małżeństwo w Jordanii, podniesiono do 18 lat. Tyle tylko, że kodeks cywilny obowiązuje w kraju równolegle z prawem szarijatu, a według tego dziewczynka, która zaczęła miesiączkować. W rezultacie dwunasto-, trzynastoletnie dziewczynki, zamiast bawić się lalkami czy uczyć na sprawdziany wchodzą w kierat małżeńskich obowiązków, rozpoczynają współżycie z nierzadko dużo starszymi od siebie mężami i rodzą kolejne dzieci.
Taki właśnie los spotkał dwunastoletnią Salmę, mieszkającą w Irbid, mieście położonym w północnej Jordanii, w pobliżu granicy z Syrią. Odkąd zobaczyła ona kobietę – lekarkę, jej marzeniem stało się podążenie tą samą drogą. Dlatego też pilnie się uczyła, a mimo trudnych warunków w domu, osiągała na kolejnych sprawdzianach wspaniałe wyniki Środowisko domowe nie sprzyjało jednak nauce. Panująca w domu bieda, nieustanne zagrożenie eksmisją i siedmioro ludzi na niewielkiej powierzchni, a także liczne obowiązki nie pozostawiające zbyt wiele miejsca na naukę, nie przeszkodziły jej marzyć i starać się to marzenie zrealizować.
Niestety rodzice Salmy postanowili inaczej. Chcąc ratować rodzinny budżet, zdecydowali o wydaniu przynajmniej jednej córki za mąż. Niestety najstarsza Rania, nie odznaczała się urodą, zatem szansę na zarobek upatrywali w młodszej Hafsy. Kiedy jednak okazało się, że przyprowadzony do domu kandydat na męża, pochodzący z Ammanu Ahmad, wybrał Salmę, ojciec nie zawahał się przed emocjonalnym szantażem oraz kłamstwem, nakłaniając wraz z żoną dziewczynkę do wyrażenia zgody na ślub. Przekonana iż będzie mogła kontynuować naukę Salma poświęciła się dla rodziny, wychodząc – jak się później okazało – za utracjusza, który myślał tylko o sobie i życiowego nieudacznika, który swoje frustracje odbijał na młodej żonie…
Losy Salmy, które są tak naprawdę losami wielu dziewcząt (dzieci) z tamtych rejonów świata, spisała Laila Shukri. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i s-ka książka pt. „Jestem nieletnią żoną”, to wstrząsający obraz rzeczywistości, która ma miejsce w XXI wieku w rzekomo cywilizowanym kraju. To nie tylko lektura „ku przestrodze” dla kobiet zafascynowanych tamtejszą kulturą (i mężczyznami), ale dla wszystkich, pragnących poznawać i zmieniać świat.
Piętnaście lat starszy od Salmy Ahmad i piekło, które jej zgotował, nie należą do wyjątków. Historia Salmy została bowiem przez autorkę uzupełniona o zwyczaje panujące w Jordanii, kontekst społeczno-historyczny zawieranych małżeństw dzieci, a także wypowiedzi samych młodych kobiet, które padły ofiarą swoich rodziców. Niedojrzałe, zarówno fizycznie jak i psychicznie dziewczynki, stają się towarem do przehandlowania, tanią siłą roboczą, podgatunkiem człowieka, który nie ma żadnych praw, a wyłącznie obowiązki.
W Europie takie historie budzą gwałtowny sprzeciw, stają się przedmiotem dyskusji, ale tak naprawdę na tym się kończy. Ani prawo, ani działanie różnych organizacji, nie jest w stanie stanąć opozycji do lokalnych zwyczajów, ani do panoszącej się biedy, która popycha rodziny do takiego kroku. Mimo iż lektura książki jest trudna – nie tylko z uwagi na temat, ale liczne wtrącenia, zaburzające płynność opowieści o Salmie, to jest to pozycja niezwykle ważna na rynku wydawniczym. To krzyk protestu, którego nie możemy zignorować.
Na krawędzi otchłani
Technologia coraz bardziej pochłania świat. Na każdym kroku ludzie szukają ulepszenia ich dotychczasowego bytu. Nic w tym dziwnego; każdy chciałby, aby to maszyna mogła wyręczyć go w różnego rodzaju działaniach. Nawet, jeżeli chodzi o podjęcie jakiejś decyzji. Propozycja objęcia stanowiska w Hongkongu to dla młodej Francuzki, Moiry, okazja do awansu. Nie zastanawia się długo, w końcu dla eksperta w dziedzinie sztucznej inteligencji taka oferta to nie lada gratka. Główna bohaterka ma się zająć prototypem wirtualnego opiekunka, którego zadaniem będzie wspieranie ludzi, porady, a także -w niektórych przypadkach- podejmowanie decyzji za swoich "opiekunów". Ów projekt nosi bardzo adekwatną nazwę Deus i początkowo współpraca Moiry i programu przebiega bez najmniejszych problemów. Kobieta wyczuwa jednak, że coś w tej firmie nie gra; współpracownicy szeptem rozmawiają o niedawnym samobójstwie ich koleżanki, a patrząc w oczy kilkorga z nich Francuzka widzi... strach. Obawę o powodzenie projektu? Czy może o własne życie? Ming, właściciel firmy, wydaje się krystalicznie czysty; każda śmierć w jego przedsiębiorstwie uznana zostaje za wypadek. Ale czy na pewno? A może za jego mocarstwem stoi coś więcej niż tylko technologia... ?
Moira wciąż może odejść. Zapomnieć, że kiedykolwiek pracowała w Hongkongu, kupić pierwszy lepszy bilet do kraju i rozpocząć wszystko na nowo. Ale dawno temu obiecała sobie, że nie będzie już uciekać.
Na twórczość pana Bernarda Minier natrafiłam dwa lata temu, zupełnym przypadkiem. Otóż podczas przekopywania biblioteki w oczy rzucił mi się tytuł Paskudna historia. Od razu ta pozycja mnie zaintrygowała, a każda spędzona z nią sekunda zapisała się w mojej pamięci w niezwykle pozytywny sposób. To było coś! Jeszcze w tym roku miałam kolejną okazję, by odświeżyć sobie jego książki, a jednak to spotkanie nie było już tak emocjonujące. No nic, do trzech razy sztuka. Dlatego też w moje ręce trafiło Na krawędzi otchłani. Co prawda z najnowszymi technologiami jestem trochę na bakier, ale byłam bardzo ciekawa, czym tym razem uraczy nas autor.
Nasza bohaterka nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu się poddała; kiedyś obiecała sobie, że nic nie stanie jej na drodze w realizacji marzeń, w realizacji samej siebie. I propozycja od Ming Corporation jawi jej się jako ukoronowanie wszelkich dotychczasowych starań. Co prawda musi porzucić Francję, ale od dawna nic już jej nie trzyma w rodzimym kraju. W Hongkongu witają ją niezwykle ciepło, jakby już od dawna była jedną z nich. Do tego luksusowe mieszkanie w bloku pracowniczym, autokary, które dowożą i odwożą z pracy, wsparcie w każdym aspekcie. Czegóż chcieć więcej? Jedynie sprawa zgonów nieco burzy ten rutynowy porządek dnia, lecz bohaterka wierzy, iż to faktycznie były wypadki. Do czasu, aż dostrzeże w oczach kolegi strach. A już parę dni później, po rozmowie, jaką odbyli, mężczyzna zginie w wypadku samochodowym. Przypadek?
Cała ta technologiczna otoczka nie do końca przemawiała do moich czytelniczych uczuć, aczkolwiek projekt Deus sam w sobie był bardzo ciekawy. Nie wyobrażam sobie, że jakaś maszyna/ sztuczna inteligencja miałaby podejmować za mnie najważniejsze decyzje. To już brzmi jak egzystencja w oparciu o coś, co nawet nie ma uczuć. No, może tylko te wgrane, aczkolwiek nadal sztuczne. Wstawki z prywatnego życia właściciela owego przedsiębiorstwa również mnie zaciekawiły. Oczywiście wiele się słyszy o tym, że bogaci mają specyficzne hobby, ale tego się nie spodziewałam. Minga mogłabym określić jako wilka w owczej skórze, który skupiony jest wyłącznie na władzy, pieniądzach i własnych "rozkoszach". Depcze ludzi, mając ich za nic, choć względem swoich podwładnych udaje dobrego ojca- takiego, do którego możesz się zwrócić z najbłahszym problemem. Nic bardziej mylnego.
Oczywiście sprawą licznych zgonów w firmie Minga zajęła się policja, na czele z Chanem, ale miałam wrażenie, że błądzą niczym dzieci we mgle, oczekując na jakiś łut szczęścia. Nie od dziś wiadomo, że bogacz z łatwością może skryć się za pieniędzmi, przekupując wszystkich wokół. I tam, gdzie powinni działać stróże prawa, tak naprawdę działała Moira. To ona, podczas tak krótkiego jeszcze pobytu, zdobyła więcej informacji niż tamtejsza policja po znacznie dłuższej inwigilacji. Może to i utrudniony dostęp do tak strzeżonego królestwa wpłynął na przebieg ich działań, ale po raz kolejny policja jawi się jako nieudolne postacie, stanowiące bardziej tło niż faktycznych bohaterów. Chana poznajemy jako tego, który próbuje uzyskać informacje o Ming Corporation, ale już w toku wydarzeń jego obecność pośród całej tej sytuacji wynika bardziej ze swoistego uczucia, jakie połączyło go z Moirą.
Jeżeli ktoś lubi czytać o nowoczesnych technologiach, wśród których "zatopiony" jest wątek kryminalny, to Na krawędzi otchłani będzie doskonałym wyborem.
Kto i dlaczego ją zabił?
Porywający thriller, pokazujący niespodziewane konsekwencje, jakie powstają, kiedy ludzie zbyt intensywnie zaczynają się interesować sprawami swoich sąsiadów…
"Bardzo trudno jest mi napisać ten list. Mam nadzieję, że zanadto nas nie znienawidzicie… Ostatnio, kiedy nie było państwa na miejscu, mój syn włamał się do waszego domu… "
Kronika
Nieraz przyszło mi recenzować książki na podstawie gier komputerowych. W zdecydowanej większości są to pozycje bardzo słabe jak na przykład Assasin's Creed Origins. Są jednak wyjątki, a najczęściej są nimi albumy. Po serii niedawno wydanych książek ukazał się album ze świata World of Warcraft, który postanowiłem wam przybliżyć.
Swojego czasu najlepsze publikacje ze swojego uniwersum posiadało Star Wars. Przy prawie każdym zawitaniu na ekrany trafiały albumy omawiające statki kosmiczne, broń czy roboty. Podobnym wydaniem uraczą nas „Kroniki”, które są po prostu przepięknie zilustrowane i robią ogromne wrażenie zarówno pod względem treści, jak i wizualnym.
Sama nazwa albumu wskazuje, czego możemy się spodziewać po wnętrzu wydania. Oto mamy bowiem spis mitów i opowieści niczym w „Silmarillion”, jedynie napisane trochę gorszym językiem. Całość, mimo że prosto napisana potrafi wciągnąć tak, że treść czyta się od deski do deski. Nie jest to powieść, ale przybliża nam nieznane epizody z tego magicznego świata. Przedstawione są losy całej krainy, przebieg bitew i historie bohaterów. Ogromną zaletą jest to, że książkę czyta się bardzo fajnie nawet bez rozległej wiedzy na temat gier. W kronikach znajdziecie wszystko, co dotychczas was nurtowało: przeczytacie o upadku strażników, odkryjecie Erę Stu Królów i prześledzicie Wojnę Satyrów. I tak aż po wydarzenia rozgrywające się na 45 lat przed Mrocznym Portalem. Tom I przenosi czytelnika do czasów najdawniejszych, gdy kształtował się wszechświat, a bezkresny kosmos przemierzała rasa boskich istot zwanych tytanami. Jako uzupełnienie znanych opowieści na światło dzienne wychodzą nieznane do tej pory, a kluczowe dla historii fakty. Tom kończy dzień narodzin Medivha, ostatniego Strażnika Tirisfal, którego historia będzie początkiem kolejnej części Kronik.
Tym co składa się na ogromny sukces albumu, jest jego oprawa graficzna. Przepiękna twarda okładka idealnie się komponuje z wzorowanymi na starych woluminach. Mamy tutaj mapę Azeroth i wiele innych smaczków. To obowiązkowa pozycja dla każdego fana uniwersum, ale także dla każdego, kto kocha klimaty fantasy. Tak dobrych grafik nie widziałem dawno w żadnym albumie. Jako że jest to dopiero tom pierwszy, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kolejne części, a w tym czasie zachwycać się tym wydaniem.
Książka z uniwersum Warcrafta jakiej jeszcze nie było. Poznaj Wielką księgę pop-up.
Obok znanej wszystkim fanom „Kroniki”, prezentujemy kolejną niezwykłą świeżynkę: „Wielką Księgę Pop-Up” – prawdziwy majstersztyk papierowych konstrukcji stworzony przez Matthew Reinharta.
Zobacz film, w którym Matthew Reinhart prezentuje swoje dzieło – Wielką księgę pop-up