kwiecień 24, 2024

poniedziałek, 22 wrzesień 2014 08:13

Retrowizja odc. 3 - "Gabinet doktora Caligari" (1920)

By 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Witam Was w kolejnym odcinku „Retrowizji", w której zajmujemy się już nieco zakurzonymi filmami fantasy, science-fiction oraz horrorami. Dzisiaj zajmiemy się szerzej tym ostatnim gatunkiem. Cofniemy się do początków kina grozy aż do roku 1920, w którym twórcy nie wiedzieli jeszcze jak połączyć głos aktora z obrazem, ale już umieli sprawić, by widzom przechodziły ciarki po plecach. I nawet nie potrzeba było do tego potworów, zjaw czy dużej ilości krwi i okrucieństwa. Wystarczył odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

W pewnym miasteczku...

... był sobie festyn. A na festynie różne atrakcje. Wśród nich stoisko mężczyzny, który zwał się Caligari (Werner Krauss). Mężczyzna twierdził, że jest w stanie sprawić, by podróżujący z nim lunatyk imieniem Cesare (Conrad Veidt) przemówił i przepowiedział przyszłość chętnemu z widzów. Gotowość do poznania swojego losu zgłasza młodzieniec imieniem Alan (Hans Heinrich von Twardowski), który wraz z przyjacielem Francisem (Fredrich Feher) przypadkiem znalazł się na festynie. Słowa Cesare nie są dla śmiałka korzystne, gdyż ma rzekomo umrzeć przed wschodem słońca. Niestety przepowiednia się wypełnia. Wstrząśnięty zdarzeniem Francis wszczyna śledztwo. Szybko łączy ze sobą dziwne okoliczności śmierci Alana z przepowiednią Cesare'a i postacią Caligari. Dalsze zagłębianie się w sprawę doprowadza do poznania interesujących faktów z życia doktora i jego podopiecznego somnambulika.

Klimat malowany farbą

gabinet doktora caligari 005Już dość o fabule, bo tę polecam poznam samemu. Nie chcę pisać więcej, bo zdradzając o kilka zdań za dużo, można popsuć całą frajdę z oglądania. Skoncentrujmy się na klimacie. Jak pisałem wcześniej, cofnęliśmy się do początków horroru, bo „Gabinet doktora Caligari" jest powszechnie uważany za pioniera gatunku, pozostając jednocześnie w nurcie niemieckiego ekspresjonizmu. Wspominałem o tym już przy „Metropolis", przy czym wtedy uważano, że był on w zaniku, a przy „Gabinecie" rozkwitał w najlepsze. Ten termin brzmi bardzo górnolotnie, ale co to w praktyce oznacza dla zwykłego widza? Ano to, że nic nie jest takie oczywiste i by czerpać pełną radość z obrazu, należy wysilić wyobraźnię. Chociażby weźmy scenografię.

Delikatnie rzecz ujmując odbiega ona od standardów, jakie znamy z „normalnych" filmów. Formy geometryczne są potraktowane dość luźno, wszystkie tła są namalowane ręcznie przez co perspektywa przestaje mieć znaczenie, ale za to od razu widać zwiększenie roli kontrastu czerni i bieli w odbiorze dzieła. Za scenografię odpowiedzialna była grupa składająca się z projektanta Hermana Warma i malarzy: Waltera Raimanna oraz Waltera Rohrig i wszystko wskazuje na to, że do swojej pracy nie podchodzili jak do „wykonania zadania", a tak jakby mieli stworzyć dzieło sztuki. I muszę przyznać, że chyba im się udało. Każdy plan i każde tło jest wyjątkowe a detale choć mogą wydawać się dziwne i niepokojące są właśnie tym, co wprowadza do filmu odpowiedni, oniryczny klimat. Myślę, że „Gabinet doktora Caligari" można oglądać wielokrotnie i z każdym obejrzeniem zwracać uwagę na coś innego. Bo czym innym jest obserwowanie jak aktorzy poruszają się po scenie, a co innego patrzeć, w jakim otoczeniu się poruszają. A to razem składa się na obraz, który w „swoich czasach" musiał budzić emocje, a i dziś miłośnicy gatunku odnajdą w nim coś dla siebie.

Ponadczasowe szaleństwo

gabinet doktora caligari screen 3Jak widać, choćbym chciał nie umiem zachować obiektywizmu wobec tego filmu. Naprawdę staram się, ale myślę, że każdy zainteresowany „starym, dobrym kinem" musi sobie wpisać ten film na listę „do obejrzenia". Nie wspominając o fanach horroru, którzy powinni odbyć taką podróż do korzeni gatunku. Myślę, że warto szczególnie kiedy ma się już jako-taką orientację w innych dziełach z kanonu. Robiąc duży krok wstecz, jak na dłoni widać elementy, które zostały wybrane z danych dzieł i włożone w inne w mniej lub bardziej zmienionej formie. Pokazuje to także skalę, w jakiej jeden twórca może zainspirować drugiego – często równie wielkiego. Pewnie zastanawiacie się czemu tak często wspominam o inspiracji? Bo przyjmując taką perspektywę z której piszę, po prostu widać pewne rzeczy niemal jak na dłoni, więc trzeba o nich wspomnieć. Na przykład oglądając „Gabinet doktora Caligari" widać od razu skąd Tim Burton czerpał pomysły. Albo dlaczego teledysk do „Living Dead Girl" Roba Zombie wygląda jak wygląda.

Poza tym ilość motywów przewijających się przez ten film, które później stały się punktami charakterystycznymi dla horroru jest co najmniej imponująca. Jest zagadka, morderstwo, szaleniec opętany pewną ideą, odrobina zdarzeń paranormalnych ocierających się o okultyzm, zakład dla obłąkanych i pomieszanie rzeczywistości. Dla każdego coś miłego i to już ponad 90 lat temu!

A zatem konkludując: czy „Gabinet doktora Caligari" się zestarzał? Tak. Bardzo? Dość. Czy to w czymś przeszkadza? Zdecydowanie nie. Czy ten film jest dla mnie? Jeżeli jesteś w tym miejscu tego tekstu, drogi czytelniku i przebrnąłeś przez resztę, to oznacza, że ta tematyka cię interesuje. A to automatycznie kwalifikuje „Gabinet" jako film, który powinieneś obejrzeć. I nie będziesz żałował.

Na dziś to już wszystko. Do zobaczenia wkrótce w kolejnym odcinku "Retrowizji".